Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.


Szukaj w artykułach


Reklama


Ostatnie na blogu


908 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)

768 gości, 8 anonimowych

silver102, ORKA, Greg Fish, bullet81, selk, Little Wing, Lukasch44, Bing, XTR, Forecast, rybak44, marecki003, Pauli32, Kacper Kniaź, Google, grzegorz197503, snup, kolo807, kolec, Rexxx, masaj, kondzio 77, dario69, morales, didiunik, Kolorowy, wilczybilet, karas1380, sebam3, MietekK, ms80, adrianjag, jerrys, Mulat, Krzysiu, Faer, Godzio, darek3523, StevenOa, maku79, guciolucky, nevis, bal, Ojciec, Crazy_Pike, ripper201, PiotrN, lukaszkosciukiewicz, slawek_2348, polny, Bander, Ostry krokodylec1, kruchy15, DeepRunner, doktorek, WHITE14, russian80, Łukasz W, Kejkosz, spayol, DarekM, krzysiek, Szczupakos, Miru, bigi1, Wariacik, DP Fishing, Roberto70, lenny, nitror1, mar, siarq, Rheinangler, qaya, cyprys19, marb_2005, Bartek85, jarekś67, elpojo, Doman, Łukasz 24, bony20, Zack, zander78, krzysztof1983, BGM, jacekp29, Sadziu55, Okoń 1977, TOFIX99, Tarapukuara, Pescador de caña, helikon, sero1975, Grzech76, Zarq, KrystianS, albert, mattor, Blasdfa, zander3, krystianOlsztyn, jakub75, Gad1979, Castpol, md30, kosio, Tomasz eS, Okonek@123, slaw34, pit1982, sslonio, LASOTA1974, toked1971, Borowik22, jakub.chrobak.3, ObraFM, TeDDyBoY, wuran, ŁYSY0312, bartolomeo, koziol1006, Kowal_wns, sc102, markir, tribal, Pietruk, Sławek77, 77robson, marian-56, maut, MajKar, Pavko, niko333


- - - - -

Z wędką przez świat – Maciek Rogowiecki


Kolejny artykuł z cyklu "Z wędką przez świat". Dzisiaj mam przyjemność zaprosić Was do lektury wywiadu z Maciejem Rogowieckim z Eventur Fishing. Czy można dzielić pasję i pracę? Jak ewoluował jak wędkarz? Kiedy i jak mucha stała się jego pasją? Jakich lądów nie dotknęła jeszcze stopa Maćka? Dlaczego ryba kogut wywołuje wrzenie krwi w żyłach? Pytania, na które znajdziecie odpowiedź w dzisiejszym wywiadzie ... ale to nie wszystko. Poza tym mnóstwo innych cennych doświadczeń i przemyśleń zebranych podczas podróży przez świat z ... wędką w rękach. Zapraszam serdecznie!

Remek, 2016

______________________________________
Jest tyle rożnych hobby na świecie a Ty bierzesz ze sobą wędkę i podróżujesz po całym świecie - dlaczego?
Dobre pytanie, które słyszę od wielu osób. Łowić ryby bardzo lubiłem będąc już dzieckiem i zazwyczaj przedkładałem tą czynność nad wszystkie inne, nawet zabawy z rówieśnikami. Ziarno padło w moim przypadku na bardzo podatny i żyzny grunt, choć w domu rodzinnym wędkował właściwie tylko dziadek i troszkę tata. Dziadek łowił ładne ryby – przede wszystkim szczupaki na augustowskich jeziorach – Białym oraz Studzienicznym. Wydaje mi się, że wędkarstwem zaraziłem się właśnie od niego choć łowił tylko podczas wakacyjnych urlopów. Początkowo towarzyszyłem mu w tych wyjazdach, ale bardzo szybko zacząłem spędzać na wędkowaniu znacznie większą ilość czasu niż mój mentor. Powodowało to w domu najróżniejsze i często dość burzliwe awantury, bo trochę z tymi rybami przeginałem. Jako 12-latek potrafiłem na przykład zerwać się o świecie i cichaczem lecieć na jakiś pomost albo spędzić kilkanaście godzin nad Wisłą za jedynych towarzyszy mając wędkę, dziurawe trampki (w których brodziłem w rzece), 2 kabanosy i czerstwą bułkę. Z wiekiem ta wędkarka choroba jeszcze się nasilała – ryby przesłaniały mi rzeczywistość i byłem nawet bliski „położenia” przez nie studiów. Nad Wisłą bowiem sezon trwał dla mnie non-stop i na naukę miałem coraz mniej czasu. Rodzice mocno się wtedy o mnie martwili i myślę, że mieli ku temu powody. Z drugiej strony te wszystkie doświadczenia do dziś procentują nad wodą i choć w Polsce nie łowię już praktycznie wcale, to rzeczy, których nauczyłem się będąc dzieciakiem przydają mi się na każdej niemal wyprawie.

 

Dołączona grafika

Stare, dobre czasy. Z młodym Szymańskim na podwarszawskiej Wiśle. To było 12 lat temu!



W 2000 roku rozpocząłem studia na warszawskim AWF-ie, na kierunku Turystyka i Rekreacja. Od pierwszego roku bardzo chciałem połączyć jakoś swoje hobby z możliwością zarobkowania i na skutek bardzo wielu, czasami zupełnie przypadkowych zbiegów okoliczności, tak się właśnie stało. Od samego początku czyli już ponad 13 lat pracuję nieprzerwanie w Eventurze łącząc największą życiową pasję z biznesem. Na pewno nie udało by się to bez Piotra, który dał mi olbrzymi kredyt zaufania. Przyjął do pracy młodego i zupełnie nieopierzonego chłopaka, którego jedynym wtedy kapitałem był zapał do pracy. Zawsze będę mu za to bardzo wdzięczny. W miarę jak firma zaczęła się rozwijać przyszły coraz to inne i bardziej egzotyczne wyjazdy. Im więcej świata widziałem, tym więcej go łaknąłem czując, że wciąż tyle zostało jeszcze do odkrycia i tyle różnych ryb do złowienia. Nauczyłem się już, że życie jest w małym stopniu przewidywalne i czasami bardzo niesprawiedliwe. Nie wiadomo kiedy skończy się raz dany nam czas. Dlatego jeśli jest okazja i możliwości to jadę na następną wyprawę. Staram się nie odkładać podróżniczych pomysłów na później, choć jak to często w życiu się dzieje chcieć nie znaczy móc.

Jak wyglądał początek Twojego podróżowania? Pierwsza wyprawa, skąd pomysł, jak było? A może jakaś inspiracja z zewnątrz?
Na pierwszą zagraniczną wyprawę pojechaliśmy „służbowo” z Piotrkiem i Jackiem Kolendowiczem, który dla takiego młokosa był prawdziwym guru i wielkim autorytetem. Jak dziś pamiętam, że było to na majówkę 2004 roku, a naszym celem było szwedzkie jezioro Bolmen, które mieliśmy za zadanie przetestować i wprowadzić następnie do oferty. I tak się fartownie złożyło, że właśnie 1-maja, czyli dokładnie na polskie otwarcie sezonu szczupakowego, złowiłem w Szwecji 118-centymetrowego i mocno spasionego „esoxa” dosłownie w jednym z pierwszych rzutów oddanych na ziemi Vikingów. Od tamtego czasu upłynęło bardzo wiele wody, ale tę rybę zapamiętam na zawsze. Do dziś jest to zresztą jeden z moich największych szczupaków.

 

Dołączona grafika

Szczupak do dziś pozostaje jedną z moich ulubionych ryb, a za najlepsze jego łowiska uważam szkiery



Jak wygląda Twoja ewolucja sprzętowa – pierwszy szczupak złowiony na … a teraz … kiedy jedziesz do Szwecji to?
Zawsze lubiłem łowić na gumy z opadu i do dziś pozostałem wierny tej przynęcie. Jest najbardziej uniwersalna. Bardzo lubię też mocarne brania szczupaków na jerki, po które często sięgam na swoich ulubionych, płytkich łowiskach. Jednak od kilu lat najczęściej łowię szczupaki na muchówkę, która notabene potrafi być znacznie od spinningu skuteczniejsza, szczególnie kiedy drapieżniki marnie żerują. Z reguły łowię ryby o oczko mniejsze niż spinningiści, ale ilościowo często jestem górą. Minusem muchówki są trudności w łowieniu przy bardzo silnym wietrze, choć od biedy można sobie i wtedy poradzić. Gdyby nie kaprysy pogodowe, to szczupaki łowiłbym tylko na muchę!

 

Dołączona grafika

Łowię je teraz częściej na muchę niż spinning. Przednia zabawa!



Powróćmy do Twojej ostatniej wyprawy. Gdzie byłeś? Skąd pomysł na taką podróż?
W 2015 roku było kilka ciekawych wyjazdów. Przykładowo w lipcu odwiedziliśmy Meksyk i przepiękne Morze Corteza. Pomysł na ten wyjazd zrodził się dawno temu i Meksyk był na liście wyjazdów, które musimy zrealizować. Co rok staramy się bowiem odbyć choć jedną lub dwie wyprawy w miejsca zupełnie dla nas nowe i „świeże”. Poszukiwanie nowych dla nas jeszcze łowisk jest jednym z najfajniejszych aspektów tej pracy, który mocno pobudza mnie do działania i sprawia, że nie wpadam w zgubną rutynę. Niestety akurat wyprawa do Meksyku udała się połowicznie, choć jak zawsze oczekiwania i nadzieje były spore. Połowiliśmy bardzo grubych ryb (przede wszystkim rooster fish), ale zupełnie nie tą metodą, na którą się szykowaliśmy. Chcieliśmy łowić typowo na spinning i sztuczną muchę, a skończyło się na łowieniu na żywca. Był po prostu w tym okresie dużo bardziej tam skuteczny. Cóż, kolejna życiowa lekcja. Na takie lekcje zresztą każdy wędkarz-podróżnik musi się przygotować. Są normą. Jedynie w przypadku dorado (koryfena lub inaczej mahi-mahi) meksykański plan został zrealizowany w 100%. Nastawiłem się na złowienie tej ryby muchówką i się udało.

 

Dołączona grafika

Udało mi się w Meksyku - dorado na muchę



Maciek a skąd pomysł na koguta? Jak na to wpadłeś? Jest tyle innych ryb na świecie a Ty namierzasz właśnie ją i … jedziesz tysiące kilometrów by stanąć z nią oko w oko?
Lubię łowić ryby bardzo silne, ale przy tym ładne. Rooster fish spełnia właśnie te kryteria. Jest drapieżnikiem dysponującym niezwykłą mocą nawet jak na oceaniczne ryby. Bierze z impetem wykonując po zacięciu często nieprzerwany odjazd na kilkadziesiąt metrów. I to przy dobrze dokręconym hamulcu w morskim kołowrotku. Połowom roostera towarzyszą niesamowite emocje – często poppera czy sticbaita odprowadza kilka ryb, a ich „pióropusze” tną przy tym wodę. Obłędny widok przy którym „mięknie” każdy wędkarz.

 

Dołączona grafika

Rooster fish czyli ryba-kogut z Kostaryki. Bardzo wymagający i bardzo piękny przeciwnik



Czym różni się to miejsce od innych?
Przede wszystkim bardzo dużą populacją wspomnianego już przedtem rooster – fisha (Nematistius pectoralis), który dorasta tam do rekordowych rozmiarów. To kultowe miejsce na połowy tego gatunku. Poza tym Morze Corteza jest jednym z najbardziej biozróżnicowanych ekosystemów na świecie i do dziś naukowcy odkrywają tam zupełnie nowe gatunki ryb. Meksyk to także bardzo smaczna, nietuzinkowa kuchnia i przyjaźni, pokojowo nastawieni ludzie. Nie jest tam tak niebezpiecznie jak przedstawiają to żądne sensacji media i przy zachowaniu podstawowych środków ostrożności nic Wam tam nie grozi.

Wrócisz tam jeszcze? I .. jeśli tak to co zmienisz w swoim podejściu do wyprawy?
Na razie nie planuję powrotu do Meksyku bo po głowie chodzą już zupełnie inne destynacje. Ale z pewnością bym chciał stanąć z muchówką na plażach Corteza jeszcze raz. Tym razem wybrałbym chyba nieco inny termin, taki kiedy więcej drobnicy koncentruje się przy brzegu. Chodzi o sardynki – nic tak nie pobudza tropikalnych drapieżników jak ich obecność.

 

Dołączona grafika

W 2005 roku odbyłem pierwszą daleką wyprawę za Ocean do Yukonu w Kanadzie



Jak często jeździsz po świecie? Co na to Twoja rodzina? Jak dzielisz czas między obowiązki zawodowe, rodzinne a podróżowanie?
Organizowanie wędkarskich wypraw to moja pełnowymiarowa praca i przez te lata najbliższa rodzina zdążyła już się przyzwyczaić, że kilka razy do roku wyjeżdżam gdzieś na wędkowanie. Oczywiście jest to dla nich mocno uciążliwe bo obowiązków domowych jest, jak u każdego, bardzo dużo. Żona akceptuje jednak ten stan rzeczy bo wie jak bardzo to kocham. Zresztą mówi mi czasami, że lepiej żebym już jechał, bo jak za długo siedzę w domu to jestem nie do wytrzymania. Kochana kobieta! Kilka lat temu zdarzało mi się nawet 8-10 wyjazdów w ciągu roku, ale odkąd zostałem tatą staram się aby to było maksymalnie 4-5 razy na sezon. Posiadanie dzieci jest najlepszą „rzeczą” jaka przytrafiła mi się w życiu i teraz one są dla mnie najważniejsze. Zresztą mam nadzieję, że także polubią wędkowanie i wtedy będziemy mogli jeździć na ryby całą rodziną! Córka Pola ma 7 lat i w te wakacje odbyliśmy pierwszą poważną wyprawę na szwedzkie szczupaki. Nawet jej się podobało, więc jestem dobrej myśli!

 

Dołączona grafika

Nad lodowcem Perito Moreno w Patagonii. Nie warto podróżować tylko dla samego łowienia!



Czytaliśmy o tej wyprawie na jerkbait.pl w Twojej relacji „Wyprawa na małe ryby …”. Wyśmienity artykuł, który pokazuje, że eskapada z dziećmi może być świetną alternatywą do prawdziwej, „męskiej” wyprawy. W skrócie Twoja rada dla ojca wędkarza, którego dziecko trzyma się spódnicy matki?
To raczej będzie rada dla tejże mamy bo trzymające się spódnicy dziecko to zazwyczaj efekt jej nadopiekuńczości. Jeśli dzieciak wyraża jakiekolwiek, nawet minimalne zainteresowanie wędkowaniem, to zróbcie wszystko aby tę iskierkę w nim podsycać. Wędkarstwo to wspaniałe hobby, które sprawia, że ludzie stają się lepsi. Uczy pokory, cierpliwości i zrozumienia zdumiewających zjawisk przyrody, których większość ludzi nie pojmuje albo nawet nie zauważa. Otwiera serce na naturę i piękno otaczającego nas świata. Pozwala się na moment zatrzymać, zastanowić i uwolnić od najgorszego koszmaru naszych czasów – nieustannego pośpiechu. A rada dla taty wędkarza? Wyluzujcie. Wszystko pomału i powoli. Jak dzieciak upiera się, że będzie łowił szczupaki na czerwonego robaka, to mu pozwólcie i już. Z czasem takie pomysły miną.

 

Dołączona grafika

Z Piotrkiem Motyką zwiedziliśmy razem już pół świata..



 

Dołączona grafika

Pierwsze wyprawy do północnej Norwegii i pierwsze duże czarniaki..



Czy jest miejsce, do którego chciałbyś szczególnie pojechać? Życiowy cel?
Nie chcę aby zabrzmiało to nieskromnie, ale sporo łowisk gdzie chciałem powędkować udało mi się już odwiedzić. I coraz częściej tego żałuję, bo będąc dość młodym jeszcze wędkarzem złowiłem większość ryb, o których zawsze marzyłem. Nie zostawiłem sobie zbyt wiele na przyszłość. To błąd, ale pewne sprawy zaczyna się rozumieć dopiero z wiekiem. Albo przynajmniej inaczej na nie patrzeć. Szczerze mówiąc nie mam teraz „ciśnienia” na odkrywanie coraz to nowych miejsc i uczestniczenia w tym „wyścigu zbrojeń” kto gdzie był i co złowił. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że każdy kolejny nowy kierunek to znowu jakieś ryzyko, które trzeba podjąć. A z wiekiem i od czasu kiedy na świecie pojawiły się dzieci, na ryzyku zależy mi coraz mniej. Mówiąc krótko, lat nie ubywa – czasu i sił coraz mniej, a różnych zobowiązań coraz więcej. Jednak oczywiście, na liście miejsc, które trzeba „zaliczyć z wędką i umrzeć” zostało mi jeszcze co najmniej kilka. Nie mam jakiegoś jednego, które pragnę zobaczyć najbardziej, ale od lat planujemy wyprawę na Kamczatkę oraz w bardzo dzikie, najbardziej północne ostępy Kanady, o które się już kilka razy w przeszłości otarliśmy. Marzyłem też o okolicach dalekiej Australii i wielkich morskich drapieżnikach zamieszkujących tamtejsze koralowe rafy. Ten cel zrealizujemy jednak już w kwietniu 2016 roku.

 

Dołączona grafika

Kiedyś sporo jeździlem nad włoski Pad. Dzięki pomocy Marka Szymańskiego udało mi się złowić sumka ponad 100 kg.



 

Dołączona grafika

Moja pierwsza ryba na muchę - gorbusza. To był przełomowy moment..



Trzy pozycje na liście? Takie, do których powinien pojechać każdy wędkarz, miłośnik podróżowania? Po jednym zdaniu - dlaczego właśnie tam.
Trzy? Dość ciężko wybrać, świat jest taki piękny i różnorodny. Ale spróbujmy!

Laponia – to dla mnie taka „Kanada w Europie” równie piękna co i dzika. Zupełnie jak kraina z książek Arkadego Fiedlera. Jednak znacznie tańsza i położona od nas o „rzut kamieniem”. Jeśli mieszkasz w Polsce to grzech nie skorzystać z takiej możliwości!

 

Dołączona grafika

Laponia co roku - obowiązkowo! Bardzo wszystkim polecam - można poczuć się jak w Kanadzie



Panama lub Andamany oraz generalnie „tropiki” – żeby spróbować morskiego spinningu, najlepszych owoców i drinków na świecie oraz zobaczyć co to znaczy ryba silniejsza ode mnie.

 

Dołączona grafika

W tropikach żyją bardzo ładne ryby. Tutaj bluefin jack z Panamy



 

Dołączona grafika

Wszystko jest dobrze jak klienci łowią! Jacki z Panamy



Alaska lub Islandia – po to aby zrozumieć oklepany slogan „potęga przyrody” i choćby raz w życiu wyłowić się tak na maksa, do znudzenia i do bólu rąk.

 

Dołączona grafika

W Kanadzie i na Alasce shotgun jest równie ważny co wędka. A może nawet ważniejszy...



Podróż, o której wolałbyś zapomnieć ... to ... wyprawa dokąd? Dlaczego?
Wiele moich wędkarskich wypraw było przeciętnych. Co więcej, biorąc pod uwagę uzyskane na nich efekty w stosunku do poniesionych kosztów czasowo-finansowych, to niektóre można śmiało by nazwać mianem katastrofy. Ale tak mówi statystyka i nie ma się co obrażać na los. Zapomnieć o jakiejś? Nigdy! Przecież te wyprawy są jak całe życie – raz jest lepiej, a raz gorzej i nikt nie obiecywał, że będzie inaczej. Nie wypieram z pamięci złych chwil, bo dzięki nim cieszę się z tego co mam. To od nas samych w dużej mierze zależy wynik końcowy. Z każdej podróży, nawet zakończonej kompletną klapą, trzeba umieć wyciągnąć prawidłowe wnioski. Wnioski na temat pogody i żerowania ryb, poziomu wody w rzece czy własnej motywacji, zaangażowania w łowienie, umiejętności analizowania i dostosowania się do przyrody. Poza tym przynajmniej w moim przypadku, porażki na rybach są potrzebne. Denerwują mnie straszliwie, ale w wędkarstwie najwięcej nauczyłem się właśnie na błędach. I to procentuje podczas następnej podróży.

Kto myśli, że dalekie i drogie wyprawy to gwarancja „wyłowienia” popełnia kolosalny błąd. Owszem prawdopodobieństwo dobrych połowów z reguły bardzo mocno rośnie, ale pewności nie ma absolutnie żadnej. Nawet jak jedziemy do wędkarskiej „lodge” (luksusowy ośrodek wędkarski), gdzie kilka dni pobytu kosztuje kilka tysięcy dolarów. Taka jest prawda.

 

Dołączona grafika

Kiżucz czyli łosoś coho z bezimiennej rzeki na Alasce



Co radziłbyś osobom, które chciałyby, ale brak im odwagi by wystartować? Dla tych, którzy mówią, nie teraz, później, jak będę miał, zrobię, osiągnę ... a czas przecież leci.
No właśnie – czas leci jak zauważyłeś, a dobrego momentu na start nie ma tak naprawdę nigdy. Kiedy jesteś młody i masz czas, to z reguły nie masz za co jechać. Jak zaczynasz lepiej zarabiać, to boisz się jechać na jakikolwiek urlop, żeby nie stracić tego na co ciężko harowałeś. Wariactwo! Potem rodzina, dzieciaki i koło się zamyka. A jak dzieci pójdą już na swoje a Ty wciąż masz na koncie parę złotych, to nie chcesz jechać, bo już zdrowie nie to i zrobiłeś się leniwy, zbyt wygodny. I tak można w kółko. W pracy zawodowej widziałem to u klientów dziesiątki, jeśli nie setki razy. Znam wielu ludzi, którzy mają nieograniczone finansowo możliwości i mogliby jechać na dowolne „ryby”. Ale do tego potrzeba czegoś więcej niż oszczędności w banku. Trzeba posiadać rzadką jeszcze w naszym społeczeństwie umiejętność korzystania i cieszenia się ze zgromadzonych środków. Na szczęście spotkałem też wiele wspaniałych osób, którym się udało wyrwać z tego błędnego koła. Zrozumieli, że świat bez nich się nie zawali, że ktoś ich zastąpi. Że zarobią trochę mniej, ale zyskają po stokroć więcej jadąc na ryby gdzieś na koniec świata. Dlatego zamiast „myślę o tym” lub „chcę” po prostu zrób to i jedź! Ta decyzja zmieni na zawsze twoje życie.

 

Dołączona grafika

Najpiękniejszy, choć nie największy pstrąg potokowy. Wziął w malutkim jeziorku bez nazwy na Islandii



Podczas swoich podróży pewnie spotykałeś się z różnymi niecodziennymi sytuacjami - jaką uważasz za najbardziej niezwykłą?
Było ich całe mnóstwo i nawet zastanawialiśmy się kiedyś z Piotrkiem Motyką czy nie wydać jakiejś książki zawierającej najciekawsze wspomnienia. Niektóre z nich były strasznie śmieszne, a niektóre tak nieprawdopodobne, że nie sposób ich przelać z sensem na papier. Trzeba było by być ich bezpośrednim uczestnikiem aby doświadczyć tego niesamowitego klimatu czy zbiegu okoliczności. Kila zdarzeń mogło się także zakończyć mniej szczęśliwie i o nich warto w szczególności pamiętać aby ustrzec się na przyszłość. Ostatnią przygodę mam dobrze wyrytą w pamięci bo miała miejsce zaledwie miesiąc temu podczas pobytu na rzece Parana w północnej Argentynie. Nie ma się co rozpisywać, ale po raz pierwszy w życiu na rybach się naprawdę przestraszyłem. I tak dziwię się, że do tej pory dziesiątki odbytych wypraw zakończyły się dla mnie bez żadnego poważnego szwanku. Będąc w Argentynie, podczas słonecznego i spokojnego dnia wypadłem z łodzi na środku niebezpiecznej rzeki. Zdarzyło mi się to już wcześniej, ale sęk w tym, że tym razem łódka leciała ponad 50 km/h, a ja wyleciałem z niej jak z procy na skutek błędu przewodnika oraz kilku drobiazgów które niefartownie nałożyły się na siebie w tym samym momencie. Wpadając ze strasznym impetem do wody zdążyłem tylko pomyśleć o żonie i dzieciach oraz zakryć głowę rękami obawiając się uderzenia rozpędzonej łodzi. Na moje szczęście kadłub przeszedł obok mnie, a siła uderzenia w wodę nie pozbawiła mnie przytomności. Opiłem się nieco parańskiej wody, najadłem strachu, utopiłem ulubione okulary Costa i castingowy zestaw na dorado. Jednak wróciłem do rodziny cały i zdrowy. Reszta się nie liczy.

 

Dołączona grafika

Pełnomorski trolling i żaglica. Nie przepadam za tym łowieniem , ale raz na jakiś czas...



Spotkanie z jaką rybę uważasz za największe wyzwanie? Przeciwnik godny spotkania? Jak ją przechytrzyłeś - pamiętasz tą pierwszą i tą najtrudniejszą do złowienia? Co w niej jest takiego ekscytującego?
Właściwie to nie znam ryb szczególnie łatwych do złowienia. Są oczywiście dni kiedy bierze każdemu i na wszystko, ale to rzadkie wyjątki. Generalnie uważam, iż wędkarstwo jest dość trudnym hobby i tylko najlepsi mogą się pochwalić w miarę powtarzalnymi wynikami. Z drugiej strony w wędkowaniu jest dużo przypadku i szczęścia – jeśli nie jest Ci pisane złowienie ryby, to nie złowisz jej choćby nie wiem co i nic tu nie pomoże. Dziwna to więc mieszanka i przyznaję, że ryby potrafią czasami doprowadzić mnie do zupełnie skrajnych i niepotrzebnych emocji. Staram się z tym walczyć i stłumić te mało chwalebne odruchy, ale jak jesteś ambitny, to nie przychodzi to łatwo.

Za bardzo trudne do złowienia uważam łososie atlantyckie, golden dorado oraz większe bonefishe. Rybę arcytrudną, wręcz niemożliwą to przechytrzenia wydaje mi się permit, którego podchodziłem już kilka razy. Do tej pory nie zaliczyłem nawet najdelikatniejszego brania. Na ostatniej wyprawie do Meksyku ”poległem” także próbując skusić muchówką roostera. Nie było szans, za to na żywca brały seryjnie kloce po 20-30 kg! Zresztą nie trzeba tak daleko szukać – nasze rodzime szczupaki i sandacze też potrafią dać nieźle „popalić”. Ileż to razy byłem w Szwecji na najlepszych szkierach i przez cały dzień były tylko jakiejś rachityczne branka? A przecież wiadomo, ze tam są!

 

Dołączona grafika

Halibut z Lofotów. Niestety większego nigdy nie złowiłem



Z drugiej strony wędkarstwo dostarczyło mi wielu niezapomnianych momentów, które zawsze będą żyć w pamięci. Do dziś je wspominam i za każdym razem przywołują uśmiech na twarzy i dumę, że się udało. To były chwile pełne najpiękniejszych w życiu emocji, cudowne momenty kiedy czułeś się całkowicie spełniony. Jako przykład mogę podać muchowe łowy tarponów na płytkich „flatsach” Kuby (kiedy widzisz jak na dłoni 50-kilogramową rybę płynącą w krystalicznej wodzie i masz tylko JEDEN rzut, który musi się udać! Powtórki nie będzie!), czy ostatnią wyprawę na Islandię, gdzie udało mi się złowić na muchę kilka rekordowych pstrągów potokowych. Kosztowało to co prawda kilka dni stania w wodzie o temperaturze 4 C bez dotknięcia, ale w końcu łowisko się otworzyło. To były najpiękniejsze „łososiowate” ryby jakie udało mi się złowić, najmniejsze miały po 3-4 kg, a największy 14 kg (tak, są na świecie takie potokowce!).

 

Dołączona grafika

Jedna z najważniejszych dla mnie ryb - ponad 40 kilogramowy tarpon z Kuby. Na muchę oczywiście!



Co według Ciebie jest najważniejsze na wyprawie, a co tylko ważne?
Z punktu widzenia zawodowego, dla mnie najważniejsza jest dobra organizacja i potem logistyka na miejscu. Biorę odpowiedzialność i pieniądze za czyjeś wymarzone wakacje i staram się tak wszystko zaplanować, aby zasłużyć na okazane zaufanie. Dlatego planuję dość szczegółowo, wiele osób mówi, że nawet za bardzo. Na etapie planowania wyprawy staram się wybrać miejsce, które oczywiście daje największe szanse na udane połowy w określonym terminie. Ale równie ważne jest dla mnie cała otoczka, bo nie tylko ryby decydują o tym, czy wyjazd dobrze zapisze się w pamięci uczestników. Co więcej jak ryby brać nie chcą (a to, uwierzcie zdarza się na najlepszych wodach na świecie!), to ta wspomniana otoczka okazuje się niezwykle ważna, nie do przecenienia. Ładna okolica, przyjemni i otwarci na klienta przewodnicy, świetne jedzenie i alkohole czy porządny dach nad głową – te rzeczy potrafią uratować wyjazd nawet kiedy nic nie bierze. Najgorszy scenariusz to taki kiedy ryby nie współpracują i dodatkowo reszta „świadczeń” jest na niskim poziomie. Nikt dobrze takiej wyprawy wspominał nie będzie.

Niestety te zawodowe naleciałości przekładają się też na zupełnie prywatne wyprawy z przyjaciółmi. Ja po prostu lubię planować, a nie lubię niespodzianek. Koledzy nie mają ze mną łatwo z tego powodu, ale mówiąc szczerze taka drobiazgowość przekłada się zazwyczaj na wyniki. Więc nie narzekają za bardzo.

Z czynników które jeszcze decydują o wyniku wyprawy wymieniłbym także dobre przygotowanie sprzętowe oraz ambicję i „wolę walki” uczestników. Rzecz nie do przecenienia! Ci, co rzucają więcej/częściej do wody i nie odpuszczają, swoje prawie zawsze złowią. To pewne jak amen w pacierzu! Wydaje mi się, że bardzo ważna jest także umiejętność po prostu dobrej, wspólnej zabawy i przeżywania licznych wspaniałości jakie przynosi każda podróż na podobnych „falach”. Kiedy bowiem kieliszek argentyńskiego malbeca smakuje najlepiej? Albo kiedy góry lodowe na Grenlandii wyglądają najbardziej niesamowicie? Moim zdaniem wtedy, kiedy te emocje dzieli się z ludźmi patrzącymi na życie w podobny sposób.

 

Dołączona grafika

W kanadyjskich Górach Skalistych. Dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi



 

Dołączona grafika

Przelot nd pasmem gór Św. Eliasza w Yukonie. Bezcenne



Jaki sprzęt wędkarski zabierasz ze sobą zazwyczaj na wyprawy? Ile wędek, kołowrotków ile i jakich przynęt ? Jak radzisz sobie logistycznie?
To oczywiście zależy dokąd i na co jedziemy, ale generalnie bagażu zabieram mało. Jeszcze nigdy nie zapłaciłem na lotnisku za nadbagaż, chyba, że przewoziłem coś kolegom, którzy w limicie się nie zmieścili (w zależności od lotu ten limit to 20 lub 23 kg + bagaż podręczny). Zauważyłem, że więcej wędkarskich maneli nie przekłada się zupełnie na więcej ryb. Szczególnie jeśli chodzi o przynęty. Im więcej ich mam, tym więcej kombinuję i tracę na to czas zamiast łowić. Dlatego przed wyprawą robię bardzo dokładne rozeznanie co na danej wodzie „chodzi” – pytam i czytam gdzie się da i zabieram konkretnie właśnie te. W wielu przypadkach biorę też trochę przynęt/much z domu, a resztę kupuję na miejscu od gospodarza czy przewodnika. Ten scenariusz sprawdza się zawsze bo miejscowe przynęty działają zazwyczaj lepie niż własne. Oczywiście czasami odwiedzamy miejsca gdzie nie ma jak i co kupić i wtedy bierzemy wszystko z własnych zapasów. Na szczęście jest jednak pewien kanon spinningowych przynęt oraz much, które działają niemal wszędzie na świecie i od biedy „opędzi” się tym każdy wyjazd.

Dużą natomiast wagę przywiązuję do wędek/kołowrotków i technicznego ubioru. Pewności, że nic się nie „rozkraczy” na końcu świata i tak oczywiście nie ma, ale staram wybierać sprzęt najlepszy na jaki mnie stać. Na wyprawę muchową zabieram 2-4 muchówki (wszystkie w 4-składzie, więc z reguły wchodzą do podróżnej torby) oraz 2 dobre kołowrotki z 3-ema lub 4-ema szpulami. Na szpulach nawinięte różne linki, bo z tym nigdy nie wiadomo. Na spinningowe łowy biorę 1 wędkę plus 1 zapas i także 2 lepszej klasy młynki. Do tego akcesoria jak przypony, agrafki, klej z łatami do woderów, smar do kołowrotków i superglue. Zawsze zabieram także dobre okulary polaryzacyjne oraz zapasową plecionkę czy linkę.

 

Dołączona grafika

Tropikalny popping - sport siłowy. Tutaj na Andamanach



Maciek piszesz o muszce … kiedy poznawałem Ciebie … o już pewnie kilkanaście lat temu byłeś wtedy spinningistą? Gdzie i jak zaczęła się Twoja przygoda z muchą? Kto Ciebie zainspirował? A co poradziłbyś tym, którzy chcieliby spróbować połowu na muchówkę ale cały czas tylko o tym myślą? Od czego zacząć …?
Muchówką zaszczepiłem się w 2007 roku podczas pobytu na rzece Fraser w Kanadzie. Akurat trafiliśmy na kulminację ciągu gorbuszy (jeden z pacyficznych łososi) i we Fraser w ciągu kilku dni weszło ponad 5 milionów sztuk tej ryby. Łowienie na spinning przestało mieć sens po 2 dniach bo każdy łowił lekko 30-40 łososi dziennie bez specjalnego wysiłku. U przewodnika na łodzi zobaczyłem wtedy leżącą w tubie muchówkę i poprosiłem o krótką lekcję. Po 10 minutach nauki byłem w stanie „rzucić” na odległość 6-7 metrów i tego dnia złowiłem kilka gorbuszy tą zupełnie nową dla mnie metodą. To była w moim wędkarstwie rewolucja, prawdziwy przełom. Następnego dnia poprosiłem przewodnika abyśmy rano przed łowieniem podjechali do najbliższego sklepu wędkarskiego gdzie z radością pozbyłem się kilkuset dolarów na najprostszą muchówke Loomisa z kołowrotkiem i pływającym sznurem. Od tego czasu „wsiąkłem” i teraz muchówka towarzyszy mi na wyprawach częściej niż spinning. Wyjątkiem są połowy dużych oceanicznych drapieżników jak GT (karanks ignobilis) czy tuńczyki. Tutaj powierzchniowe łupnięcie w poppera cenię znacznie wyżej niż subtelne muchowanie.

 

Dołączona grafika

Karanks olbrzymi czyli sławne GT. Ten prawie wyciągnął mnie z klapek....



 

Dołączona grafika

I efekt, czyli ok 20 kilogramowe GT



Jaką rzecz powinien mieć ze sobą każdy podróżnik?
Jeśli pytasz o ekwipunek to obowiązkowo zabrałbym ze sobą leki adekwatne do obszaru gdzie się udajemy, kserokopię paszportu oraz potrzebnych wiz, a także dobry i trwały nóż. Przydaje się także (nawet w tropikach) cieplejszy polar, kurtka przeciwdeszczowa i miękkie, wygodne buty.
Jeśli natomiast „rzeczą” możemy nazwać pewne cechy charakteru podróżnika, to wziąłbym ze sobą przede wszystkim pozytywne nastawienie, umiejętność cieszenia się z nowego oraz gotowość na niespodziewane!

 

Dołączona grafika

Największa ryba jaką złowiliśmy z kolegami. Jesiotr z Fraser. Cirka 400 kg i 3 godziny ciężkiej pracy w 5 osób



Wielokrotnie piszesz o gotowości na niespodziewane, na to być elastycznym, by dostosowywać się do warunków ale … przeciętny wędkarz, płaci za podróż, próbuje wysupłać kilka dni ze swojego urlopu, wyczekuje wyprawy … przybywa na wymarzone miejsce … buduje oczekiwania i … doświadcza rozczarowania bo … ryba nie bierze, bo warunki atmosferycznie nie pozwalają na obłowienie rokujących miejscówek itd. Możesz podać kilka typowych mitów związanych z wędkarskimi wyprawami? Aby ostudzić oczekiwania
Taki scenariusz jak opisałeś zdarza się dość rzadko, ale jednak. Prowadzimy w biurze taką wewnętrzną mini-statystykę na własne potrzeby i wynika z niej, że mniej więcej 25% wypraw wypada poniżej oczekiwań. Czyli na co czwartym wyjeździe ludzie łowią mniej lub znacznie mniej niż się spodziewali. Choć tak do końca trudno uznać te wartości za miarodajne, ponieważ w jednej grupie są osoby, które wracają super zadowolone, a są i takie, które wracają rozczarowane. Zdarza się to nawet na absolutnie najlepszych łowiskach na naszej planecie, gdzie dzień wędkowania może kosztować pomiędzy 500 a 1000 USD od osoby.

 

Dołączona grafika

Szwecja to także wędkarskie Eldorado na grube okonie.



Zresztą, dobry przykład - dopiero co wróciliśmy ze sławnej rzeki Parany oraz Lago Strobel aka Jurrasic Lake w Argentynie. Na Paranie trafiliśmy powódź – przez 6 dni wędkowania muchówką złowiłem jedno golden dorado o rozmiarach większego krąpia (króciutki filmik znajdziecie na końcu artykułu). O niebo lepiej było na Jurassic Lake, choć oczekiwania były dużo większe. To najlepsza woda na pstrągi tęczowe na świecie. Miejsce, które śniło mi się po nocach od lat. Owszem, połowiliśmy. Każdy z naszej ekipy miał w zależności od dnia od 3 do 8-9 grubych pstrągów od 2 do 8 kg. Ale jak na Jurrasic to wyniki były mocno przeciętne. Średnia z sezonu to grubo ponad 20 ryb na osobę dziennie. My akurat trafiliśmy wiatry wiejące z prędkością od 50 do 100 km/h niemal codziennie przez 24 godziny na dobę. A, że do sprawy podeszliśmy ambitnie i łowiliśmy tylko na muchę, to łowiło się naprawdę ciężko. Ale z drugiej strony czy kilka takich pstrągów każdego dnia można w ogóle rozpatrywać jako zły wynik? Nastawialiśmy się na więcej, ale pogoda nie pozwoliła. Trudno. I tak było super!

 

Dołączona grafika

Sławne Jurrasic Lake nie rozczarowuje!



 

Dołączona grafika

Żywa bransoletka z Kostaryki....



Największym według mnie mitem jest więc to, że za granicą zawsze połowimy. Zaręczam, że nie zawsze. Jak trafimy złe warunki, to połowimy tak samo jak u nas albo gorzej. Natomiast czym innym zupełnie jest prawdopodobieństwo dobrego połowienia. Za granicą jest ono bardzo wysokie. U nas bardzo niskie. To różnica dla której warto podróżować z wędką w ręku.

 

Dołączona grafika

Palia jeziorowa z północnej Szwecji. Wzięła na suchą muszkę



Przyjeżdżasz nad nieznaną wodę - od czego zaczynasz łowienie? Czym się kierujesz typując miejscówki ? Czy korzystasz z usług miejscowych przewodników?
Przed wyprawą dobrze przygotowuję się teoretycznie. Czytam, szukam, pytam i drążę temat. To daje przynajmniej jakiś początkowy plan, jakiś zarys od czego zacząć. Druga sprawa to pewna powtarzalność, którą obserwuję w przyrodzie i na każdej niemal wyprawie. Inaczej można by to nazwać swoim własnym doświadczeniem. Pstrągi z islandzkiej rzeki zamieszkują podobne miejsca jak te z Laponii, a tarpony z Kostaryki biorą na podobne przynęty co te w Wenezueli. I tak dalej…Czasami jakiegoś elementu w tej układance brakuje i na nowej wodzie trzeba go odnaleźć. Ale przecież właśnie o to chodzi.

Łowiąc ryby występujące powszechnie w Europie, z którymi mam jakieś dłuższe doświadczenia, próbuję poradzić sobie sam. Chyba, że jestem bardzo mocno ograniczony czasowo. Natomiast jadąc gdzieś na drugi koniec świata na tydzień wędkowania lub trochę więcej, zawsze korzystam z usług profesjonalnych, pełno-etatowych przewodników. Sam zarabiam na organizowaniu komuś dobrego wędkowania więc nie mam problemu z tym aby komuś innemu też dać na tym zarobić. Nie spotkałem nigdy żadnego profesjonalnego przewodnika, który byłby kiepski w swoim podstawowym fachu – to znaczy w umiejętności odnajdywania i łowienia danego gatunku ryby. Spotkałem natomiast kilku „guidów”, którzy swojej bogatej wiedzy nie umieli w dobry sposób przekazać klientom. Byli zamknięci w sobie, obcesowi, czasami wręcz aroganccy. Łowiłem do tej pory z co najmniej kilkudziesięcioma przewodnikami na całym świecie i z większością mam zdecydowanie pozytywne doświadczenia. Wiele się od nich nauczyłem, z wieloma z nich się zaprzyjaźniłem. Choć stawki za takie usługi są jak na polskie realia wysokie, to od siebie przewodników z prawdziwego zdarzenia bardzo polecam. Nie trzeba wtedy wyważać drzwi, które są już otwarte. Chyba, że masz na wyjazd dużo czasu i nigdzie nie musisz się spieszyć. Wtedy satysfakcja z samodzielnego odkrycia co w wodzie piszczy jest największa!

 

Dołączona grafika

Pierwszy pstrąg na Islandii po kilku dniach bez brania. To był magiczny moment.



 

Dołączona grafika

I znowu Islandia, do kórej mam słabość. Pstrąg o wadze ok 14 kg i 100 cm długości. Zdjęcie marne bo branie było zaraz przed północą



Czego uczysz się od swoich klientów? I … najważniejsza lekcja, nauka, inspiracja, którą otrzymałeś od klienta?
Pokory. Zawsze można coś zorganizować w lepszy sposób. Zawsze też, nawet w najbardziej tragicznych warunkach jakie zastaniemy nad wodą, da się wymyślić coś innego. Jakiś nietypowy sposób, nietypową przynętę. To rutyna i przekonanie o własnej nieomylności sprawiają, iż wędkarz przegrywa z rybami.

 



Maciej Rogowiecki, 2016 (@rogu)




8 Komentarze

Zdjęcie
Piotrek Milupa
31 sty 2016 12:44
Wspaniale się czytało, już nie mogę się doczekać moich tegorocznych wyjazdów.
    • aTomek lubi to

Świetny wywiadzik do niedzielnego obiadku :) BRAWO

Cholera....we wtorek zagram w lottka, rzucę demonstracyjnie pracę, wykupię cały sprzęt z giełdy i jadeee w świat!

Super przeżycia... będziesz miął co na stare lata opowiadać. Życzę Ci jeszcze więcej podróży i jeszcze więcej ryb ;)

Zdjęcie
bartsiedlce
31 sty 2016 23:03

Fajne podejście do życia.  :)  Dobrze czyta się takie teksty, proszę więcej  :)

I o to właśnie walczymy. . . . Szczególnie te wyrywanie z klapek podczas brań GT (choć ja używam innego obuwia) :)

    • bartsiedlce lubi to
Zdjęcie
Paweł Bugajski
05 lut 2016 23:16
Brawo za styl i treść! Bardzo pouczające.

Super, tak to mozna zyc ;) 

Zdjęcie
marcinesz
05 mar 2016 00:41

Bardzo fajny artykuł - daje do myślenia (jeśli chodzi o to "po prostu jedź") :-).

I super zdjęcia - nie tylko to, że egzotyczne, ale również bardzo fajna prezentacja ryb :-).