Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.


Szukaj w artykułach


Reklama


Ostatnie na blogu


1231 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)

1162 gości, 2 anonimowych

Mariusz1000, koziol1006, Bing, Google, Werem, cyprys19, MWILCZ, gregory-171, Jarek M, Wojciech_B, Janusszr, Johny P., jakub75, kazo57, Valo, Sławek77, David77, kfiat, Tomasz1990, zandermafija*SpinnigistaWT, TOFIX99, schindler, Darek_W, Huberto, Elatios, MaTom, Faer, lolpol123, Maroxx21, bolomistrz7, nuka, dreadknight, lukaszkosciukiewicz, BodzioPT, qaya, Paweł Bugajski, Leszko, bamm, 5384, Mts1991, GroPerch, Baju_NDM, markir, Drago, Ahaw, Framuga, odjutraniepale, konrado, Negative, jakubt, mormyszka, Piotrk82, SzczupakRzeczny, Tomsi, maro1, jerrys, sdd_, gracek, Glory1, tofik, majunio, wrozyn, BOB, didiunik, Marcipas, bullet81, PePe., carlus75, malinabar


- - - - -

Zagraniczny weekend szczupakowy.


Nasza planeta, to tak naprawdę wielka wioska. Przy pomocy Internetu możemy w momencie sprawdzić, co akurat dzieje się w interesującym nas zakątku świata, a coraz tańsze połączenia lotnicze sprawiają, że w niewiele dłuższym czasie, możemy się także przenieść tam ciałem. Dlaczego by nie wykorzystać tego w wędkarstwie?
Oczywiście. Wyprawa do Skandynawii ma swój wielki urok. Sama podróż, pakowanie ogromu bagażu, przeprawa promem przez Bałtyk itp. są emocjonującymi elementami eskapady. Jednak taki wypad wymaga czasu, a ten jest z reguły towarem deficytowym. Pozostają więc krótkie wypady na rodzime łowiska, a jako alternatywa, poszukiwanie ciekawych wód w…pobliżu lotnisk.

 

Podróż.
Jesienią ubiegłego roku nadarzyła się okazja, by te teoretyczne założenia przekuć w praktykę. Koleje życiowego losu zaprowadziły @Baloo, a prywatnie mojego przyjaciela, nie tylko od wędki, w kierunku zachodu naszego kontynentu. Plany odwiedzin snuliśmy już od dawna, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. A regularnie podsyłane zdjęcia dobitnie wskazywały, jak wielki czynię błąd. Szlaki przetarł @TeeS, który miesiąc wcześniej odwiedził Mateusza. Okazało się, że cała operacja nie jest wcale taka straszna, a i ryby, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, są ;) Mało tego, są chętne do współpracy! Więcej argumentów nie potrzebowałem. Natychmiast po powrocie z pierwszego wyjazdu, Tomek zaczyna organizowanie od strony logistycznej kolejnej wyprawy. Dogadujemy termin, przekonujemy nasze piękniejsze połowy i…jedziemy! A właściwie, to lecimy. W chłodny, piątkowy poranek meldujemy się na wrocławskim lotnisku. Niczym bokserzy przed walką wieczoru, przeżywam pierwszy stres podczas ważenia bagażu, ale już po chwili spokojnie odprowadzamy wzrokiem nasze walizki, a także długą tuba wypełnioną kijami. Niewiele zabrakło, bym w tym momencie mógł zakończyć relację z tego wyjazdu. Podczas przejścia przez „security control” czuję na sobie świdrujące spojrzenia funkcjonariuszy Służby Celnej, którym wyświetliła się zawartość mojego podręcznego bagażu.
- A co Pan tam wiezie?
To pytanie nie mogło wróżyć nic dobrego.
- Nie mam pojęcia, o czym Państwo mówią?
Z perspektywy czasu widzę, jak absurdalnie brzmiały wtedy moje słowa.
- A składany nóż i śrubokręt krzyżakowy?!?
Serce podeszło mi do gardła i przez chwilę tam pozostało. No tak. Wszystko już jasne. Boczne kieszonki mojego plecaka. Mają podwójne dno, w którym skryły się scyzoryk ratowniczy (świetny do cięcia plecionki i ogólnie przydatny nad wodą) i śrubokręt, zwykle służący do dokręcania noży w świdrze, ale w ekwipunku ma stałe miejsce przez okrągły rok. Ale „wtopa”. Na szczęście trafiłem na wyrozumiałych mundurowych i po chwili rozmowy, choć nie bez żalu, ale też bez alternatywy, bezpowrotnie żegnam się ze swoimi narzędziami. Pozostała część podróży mija nam bez większych wydarzeń. Po wylądowaniu odbieramy bagaże (ufff! Jest tuba!) i opuszczamy gmach lotniska i tak rozpoczyna się

 

Pierwszy dzień łowienia.
Dwie przecznice dalej czeka już na nas Mateusz. Pakujemy graty i nim pognamy w kierunku łowiska, naszym okazuje się nowe pływadło naszego gospodarza.

Dołączona grafika

 

 

Łódka jest bardzo duża i przestronna. Już na pierwszy rzut oka widać, że 3 wędkarzy połowi z niej z zachowaniem pełnego komfortu i bez strachu, o wpakowanie kotwicy jerka w plecy kompana. Podziwiamy przypiętą do holowniczego haka 16,5 stopową, aluminiową piękność naszpikowaną elektroniką i kilkudziesięciokonną „Suzą” na pawęży.

Dołączona grafika

 

Niedługo potem odbijamy od brzegu! Wędki uzbrojone, a nadzieje rozbudzone. Nic, tylko łowić. Okazuje się, że musimy się jeszcze nieco wstrzymać, gdyż z powodu prac technicznych, kanał przez który musimy przepłynąć, jest chwilowo nieczynny. Trudno. Rozpoczynamy obławianie pobliskich trzcinowisk. Chłopaki meldują o jakiś odprowadzeniach i niemrawych trąceniach. U mnie cisza. Wreszcie wyjazd otwiera Tomek. Całkiem długi, choć niezbyt odpasiony szczupak połakomił się na 30cm Real Eel’a.

Dołączona grafika

 

Wpływamy na główne ploso i atakujemy sprawdzone przez Mateusza miejscówki. Napływamy na zaznaczone na GPSie miejscówki, które na poprzednich wyjazdach, darzyły grubymi rybami. Musi coś zagryźć! Mimo, że efektów na razie brak, absolutnie się nie stresuję. Bo i po co? Zawsze, jak łowimy w takim składzie, to oprócz tego, że od śmiechu bolą nas brzuchy, to z reguły coś się dzieje. Z reguły też, to Mateusz łowi największe ryby. A i mi się wędka potrafi nieźle ugiąć. Tak więc mam zakodowane- „rób swoje, a efekty przyjdą”. Zerkam na umieszczoną na dziobie łódki echosondę. Około 3m i pojedyncze kępy bujnego zielska. Książkowa łączka szczupakowa. Obławiamy jej skraj graniczący z głębszą wodą, żonglując zawartością pudełek. Tylko Tomek postawił na skutecznego dotychczas węgorza. Po chwili jego Xzoga rytmicznie pulsuje w rytm szczupakowych tańców. Ładna ryba. Podbieramy i mierzymy. Ogon przekracza na miarce podziałkę oznaczającą 90cm. Uśmiechy, gratulacje i szybkie zdjęcia.

Dołączona grafika

 

Mateusz nie pozostaje mu dłużny i po chwili holuje niedużą rybę. Ponieważ od razu widać, że szczupak nie ma 80cm, zostaje odhaczony jeszcze w wodzie. Nastroje się poprawiają, bo wydaje się, że ryby zaczynają z nami współpracować. Oczywiście ma to odzwierciedlenie w naszych nieustannych żartach. Na pierwszy ogień poszły żarty na temat naszych ryb, uzyskiwanych efektów i tego, jak nasze trudne (bądź nie) dzieciństwo, miało i nadal ma, przełożenie na obecne sukcesy z wędką w dłoni. Potem dostało się przynętom i ich dopasowywania do łowiska. Sięgam do pudełka po Freestylera od Savage Gear/Prologic. Pro-Co? No! Pro-lodzik! I tak już zostało do końca wyjazdu, choć to nie była ostatnia „przechrzczona” na tym wyjeździe przynęta. A ja? Jak wspomniałem. Robię swoje. I wreszcie mam branie na 17cm Freestylera w jaskrawym kolorze. Ryba nie za wielka, nieco poobcierana, ale... pierwsza!

Dołączona grafika

 

 

Nie zmieniając przynęty, kontynuuję łowy. Ponieważ Tomka nękają służbowe telefony, mam większe pole do obłowienia. Lekkie trącenie. Zacinam i szybko holuję rybę do siebie.
-Eeeeee. Jakiś glut.
-Ty. To chyba okoń. K#%wa! Pięćdziesiątak!
Rzeczywiście. W oddali majaczy sylwetka grubego garbusa. Niecenzuralne, euforyczne komentarze cisną się na usta. Ryba jest zapięta bardzo delikatnie, a wspomniany już „Pro-Lodzik” wisi jednym grotem za przysłowiową skórkę. Kiedy ryba jest przy burcie, chwytam dłonią pod brzuch i już wiem, że mam nową życiówkę! Wspólnie mierzymy rybę i…do 50cm zabrakło milimetrów. Zawód? W życiu!

Dołączona grafika

 

Ryba odpływa, a ja mogę przybić piątkę z chłopakami i po trudach holu uzupełnić w organizmie braki mikroelementów. Jak? Oczywiście za sprawą „witaminki”, czyli nieodzownej wiśnióweczki. Wiadomym jest, że ze względów bezpieczeństwa nie szarżowaliśmy z „wisienką”, jednak każdy przyzna mi rację, że aby maszyna sprawnie działała, trzeba ją nieco naoliwić ;) Siadam na burcie, patrzę w wodę i napawam się tą cudowną chwilą. Wyjazd mogę uznać za udany. Ale to byłoby zupełnie nie w moim stylu. Tak więc biorę się za łowienie ze zdwojoną energią. Niestety, naszego zapału nie podzielają ryby. Próbujemy więc trollingu na głębszej wodzie. Na ekranie plotera, w okolicy ikonki, określającej nasze położenie, widać pełno równoległych linii. Tak. Ta miejscówka była odwiedzana już wielokrotnie. Nieprzypadkowo, czego po chwili mamy dobitny dowód. Na nowego Horneta Rattlin Tomek łowi kolejną ładną rybę.

Dołączona grafika

 

Trzeba w tym miejscu przyznać, że nowa odsłona popularnego „szerszenia” naprawdę robi robotę. Wobler wyposażony jest w system rzutowy oraz nieco inny ster, leci bardzo daleko i osiąga naprawdę imponujące głębokości. No i miesza wodę tak, że ryby bardzo chętnie go atakują.
Przy okazji naszego spotkania, każdy przygotował jakąś niespodziankę. Mateusz pokazał nam właśnie nowe Rattliny, Tomek uzupełnił swój arsenał o węgorze SG (co jak widać, okazało się być trafnym posunięciem), a ja pokazałem chłopakom nowego Slidera 10S w kolorze Jerkbait. „Stary” jerk w nowych szatach, szybko został, z racji umaszczenia, pieszczotliwie ochrzczony „smerfem”. Lepsze to, jak „Pro-lodzik”… Dzień powoli ma się ku końcowi, ale nie poddajemy się i gnamy na kolejną miejscówkę. Znowu podwodna łączka. Na agrafce ląduje „smerf”. Długi rzut i rozpoczynam granie jerkiem. Szybsze i wolniejsze podciągnięcia, opad, znowu kilka ruchów wędziskiem. Przynętę staram się prowadzić w miarę wolno. Ryby nie są zbyt aktywne i może nie mają ochoty ścigać szybko poruszających się ofiar? Nie wiem, ale kombinować trzeba. Kolejna pauza, po której następują dwa podszarpnięcia. Jest strzał. Tnę mocno i zdecydowanie pompuję rybę. Przy burcie muszę oddać nieco linki, bo ryba nie daje za wygraną. Wynurza się. Wisi „za skórkę”. Wsuwam palce pod pokrywę skrzelową i ląduję do łodzi. Mierzymy. 93cm, a więc najdłuższy tego dnia, a i mój w tym sezonie.

Dołączona grafika

 

Piękne łowy. Co prawda przez prawie cały dzień sumiennego „orania” nie osiągnęliśmy może dwucyfrowych wyników ilościowych, za to średni rozmiar ryb zdecydowanie to zrekompensował. Koniec na dziś. Jeszcze trzeba dobić do przystani, sklarować łódź, wciągnąć ją na przyczepkę i…

 

Drugiego dnia
Z samego rana, wykonać te czynności ponownie, z tym, że w odwrotnej kolejności. Z tą tylko różnicą, że na innym łowisku. Tutaj Mateusz też miał bliskie spotkania z „mamuśkami”, więc bojowe nastawienie w nas nie gaśnie.
I nasz „guide” dość szybko nam te informacje potwierdza, bo jego wędzisko wygina się aż po foregrip, a multik oddaje plecionkę. Hol jest dynamiczny i bezkompromisowy, więc ryba pokazuje, na co ją naprawdę stać. Wreszcie trafia do obszernego podbieraka. Jest locha! Absolutnie nie jestem zdziwiony takim obrotem sprawy. Mało tego. Wiedziałem, że tak będzie ;) Robimy zdjęcia i próbujemy uchwycić moment, kiedy całe 107cm szczupaczego cielska znika w odmętach jeziora.

 

Dołączona grafika

 

 

Fantastyczna ryba w niesamowitej kondycji. Nie ma się co dziwić, że nadzieje mamy mocno rozbudzone. Niestety, zostają ostudzone przez każdą kolejną, upływającą godzinę bez wymiernego efektu w postaci ładnej ryby. Zmieniamy miejsce. Tuż za pasem przybrzeżnych trzcin, dno ostro opada na znaczną głębokość. Obławiamy piaszczysty stok. Jerki zostają w pudle, a na agrafkę zakładam 30cm węgorka- prezent od Tomka. Przynętę prowadzę leniwie, pozwalając jej pracować w opadzie. Podczas takiego kontrolowanego spadania, mam mocne, tępe uderzenie. Po krótkiej, acz ambitnej walce okazuje się, że to jeden z najładniejszych szczupaków, jakie było dane mi złowić. Może nie jest to rekord długości, czy wagi, ale ryba była fantastycznie ubarwiona i nieźle odpasiona.

Dołączona grafika

 

Dzień upływa bez większych wydarzeń. Wydłubujemy jakieś pojedyncze ryby, notujemy odprowadzenia, ale to zdecydowanie nie „to” o czym marzyliśmy. O składaniu broni nie ma jednak mowy. Ogromnym plusem takiej sytuacji jest fakt, że takie towarzyskie, grupowe łowienie, to świetna okazja na sprawdzenie wielu różnych przynęt i technik prowadzenia. Z pudła wyciągam „królika”, czyli Spintubę Eumera. Model Pike, wolno tonący. Po nabraniu wody przez sierść, z jakiej wykonana jest ta przynęta, daje się swobodnie rzucać zestawem castingowym 30-60g na 30lb plecionce. A możliwości prezentacji daje ogrom. Przede wszystkim daje się poprowadzić bardzo powoli, z długimi przystankami, podczas których każde pasmo sierści kusząco faluje. Jednak teoria nie do końca pokrywa się z praktyką i przynęta wcale nie odczarowuje wody. Po którymś jednak rzucie mam odprowadzenie, a chwilę później delikatne trącenie, zamieniam w rybę.

Dołączona grafika

 

A więc „królik” działa! Czułem, że ryby polubią tego „streamera”, do którego wcale nie potrzeba muchówki i sznura. Przy okazji wyszło, jak wiele możliwości daje ta przynęta. Tonie bardzo powoli, daje się prowadzić już za pomocą minimalnych ruchów szczytówki, jednocześnie pulsując i wabiąc ryby w każdym momencie przebywania pod wodą. Duży, pojedynczy haczyk schowany w sierści, daje możliwość łowienia w najgęstszej roślinności, a i nie robi takiego spustoszenia w rybiej paszczy, jak dwie trójramienne kotwice. Koniecznie dam mu szansę od samego rana ostatniego,

 

Trzeciego dnia łowów.
Odbijamy od slipu pełni nadziei, naładowani pozytywną energią i wolą walki. Pomimo, że aura nie jest zbyt sprzyjająca, po chwili „lotu” po tafli, rozpoczynamy obławianie pierwszej podwodnej łączki. Jak obiecałem sobie poprzedniego dnia, zaczynam od „królika”, czyli Spintuby. Maksymalny wyrzut i powolne granie przynętą. Naprawdę fajna zabawa. Po kilkunastu rzutach mam branie. Ryba jest zdecydowanie większa od poprzedniej, która dała się przechytrzyć tą futrzaną przynętą. Jest też zupełnie inaczej ubarwiona, niż ryba wyholowana poprzedniego dnia z czystej, głębokiej wody.

Dołączona grafika

 

Więcej brań w tym miejscu nie odnotowujemy, dlatego też podejmujemy decyzję o zmianie taktyki. Przenosimy się na głębszą wodę, a nasze jerki, zmieniamy na głęboko nurkujące SDR-y. Mateusz z Tomkiem stawiają na nowego Horneta Rattlin, a ja z pudła wygrzebuję Rapalę Deep Tail Dancer 11cm. Wypuszczamy wabiki, aby osiągnęły żądaną głębokość i rozpoczynamy trolling. Jest nawet chwila czasu, by łyknąć gorącej herbaty (i witaminki ;) ) i zagryźć kanapkę, co podczas łowienia z ręki rzadko mi się zdarza, bo szkoda mi czasu na takie „przyziemne sprawy”. Hornety chłopaków robią robotę. Notują brania i holują ryby. Musicie uwierzyć nam na słowo, bo zdjęć brak. Ponieważ mamy do czynienia z naprawdę ładnymi rybami, „próg zdjęciowy” wywindowany został na poziom, na jaki w Polsce byśmy nie mogli sobie pozwolić. Tutaj nie ma sensu przerywać łowienia, by zrobić zdjęcie ze szczupakiem poniżej 80cm, czy okoniem poniżej 40. Dla mnie to wędkarskie szaleństwo, a dla miejscowych norma na łowisku o zdrowej populacji drapieżnika.
Mateusz, jako sternik, musi kontrolować prędkość, trasę przepływu i dodatkowo uważać na inne jednostki na wodzie. Nie ma więc możliwości, by trzymać wędkę w rękach. Ustawia ją zatem w uchwycie na burcie łodzi. W pewnym momencie widzę, jak jego wędka wygięła się aż po rękojeść. Krzyczę, że ma branie. Ryba wyciąga plecionkę i stawia naprawdę duży opór. No tak. Historia lubi się powtarzać. Ta sama przynęta, co u Tomka, ten sam kolor, identyczne zestawy, zapewne taka sama głębokość prowadzenia i…oczywiście, to Mateusz trafia „lochę”. Tak to już jest. Widać człowiek z tym się rodzi i z tym się nie dyskutuje. Nam pozostaje kibicować (i tak Ci spadnie!) i ewentualnie pomóc w podebraniu (ostatnia szansa, żeby spadł!). Na nic zaciekła walka ryby, nasze zaklęcia i „słowa otuchy”. W podbieraku ląduje gruba, ciężka „mamusia”. Miarka wskazuje dokładnie tyle samo, co w przypadku wczorajszego okazu. 107cm!

Dołączona grafika

 

Ryba wraca do wody, a na pokładzie nastał czas na (szczere, a jakże!) gratulacje i uściski. I „wiśnię”! My również wracamy, ale do łowienia. Mateusz przekonuje mnie, bym też założył Rattlina, ale chęć kombinowania zwycięża. Zostaję przy Tail Dancerze. Wreszcie i ja notuję branie. Opór jest niewielki, więc holuję, manewrując pomiędzy linkami moich kompanów. Na powierzchni, kilkanaście metrów od łodzi, wynurza się okoń. Ryba wydaje się nie robić większego wrażenia, a po zmierzeniu okazuje się, że ma 43cm!

Dołączona grafika

 

To jednak jest inny wymiar łowienia. W Polsce taka ryba to rzadkość, tutaj ten rozmiar nie robi na nikim wrażenia. Oczywiście. Są takie dni, że takie ryby łowi się wręcz seryjnie, ale bywają dni „chude” kiedy zupełnie nie chcą współpracować, pomimo pewności o ich obecności w łowisku.
Brania w trollingu się kończą, więc odpalamy mapę miejscówek i wracamy w płytsze rejony. Tomek zakłada dużą, lekko uzbrojoną gumę- Jerky, a Mateusz miesza wodę Sliderem 12S. Ja stawiam na Slidera 10 S w kolorze CB. Lubię tą przynętę, a i szczupaki zostawiły na niej sporo śladów po dynamicznych atakach. Niestety, nasze wysiłki wydają się być bezcelowe, gdyż ryby zupełnie nie chcą współpracować. Jak dobrze zgrana maszyna- Tomek na rufie, ja na środku i Mateusz na dziobie- obławiamy szeroki pas wody podczas kontrolowanego dryfu. Na skraju łąki Tomek ma branie. Obserwuję hol ryby i na moment przerywam prowadzenie mojego Slidera. Szczupak Tomka robi świecę przy burcie, a w tym momencie ja czuję potężne kopnięcie w kij! Mocno zacinam i już po pierwszych sekundach wiem, że nie będzie to kolejny średniak. Pomimo mocnego zestawu i zdecydowanego pompowania, ryba kieruje się w prawą stronę, w kierunku dziobu łodzi. Kontruję i nie pozwalam jej wpłynąć w silnik dziobowy. Przy burcie wynurza się tuż obok ryby Tomka. Mamy dublet! Podbieramy swoje ryby i możemy zapozować do wspólnej fotki.

Dołączona grafika

 

Mój szczupak okazuje się być największym, jaki złowiłem na tym wyjeździe. Całe 96cm w świetnej kondycji. Tomka ryba, mimo, iż nie wydaje się być duża, po mierzeniu okazuje się, że ma dobre 85cm, a więc również zacna sztuka, ale mimo to…jednak mniejsza. Nie może być inaczej. Padają podejrzenia, że i moje dzieciństwo chyba nie było usłane różami. Za to teraz sobie odbijam!

Dołączona grafika

 

Tym mocnym akcentem niestety kończymy dzień, jak i cały wypad. Wracamy. Czeka nas najmniej przyjemna część eskapady, czyli pakowanie, a o poranku droga na lotnisko i powrót do szarej codzienności. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie mieli przygód i na tym etapie podróży, ale tu ponownie na wysokości zadania stanął nasz gospodarz i sprawił, że finalnie zdążyliśmy zapakować się do „stalowego ptaka”, który kilka godzin później, bezpiecznie posadził nas na wrocławskim lotnisku. Jeszcze raz wielkie dzięki!
Sumując wyniki, nie mogę powiedzieć, że „wyłowiłem się za wszystkie czasy”, wszak to 2,5 dnia łowienia, ale i tak jestem przeszczęśliwy. Złowiłem gigantycznego okonia i piękne szczupaki, ale przede wszystkim całą swoją radość mogłem dzielić z ludźmi, którzy nadają na tych samych falach. Dzięki chłopaki! A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że to był tylko jeden z wielu świetnych, wspólnych wypadów. Kolejne już (mam nadzieję) wkrótce!

 

Z wędkarskim pozdrowieniem
Kamil Z, 2016 Kamil Zaczkiewicz




23 Komentarze

Gratulacje Kamil , wyjazd na pewno będziecie długo wspominać.

Zdjęcie
deejaybialy
13 mar 2016 20:50

Zabrakło mi jednego szczegółu, w jakim kraju byliście? ps gratuluję pięknych rybek

Wszystko jest tajne,dobrze że rybki nie miały "twarzy" pozasłanianych :)

Połowione dobrze.Pozdrawiam.

Zdjęcie
michał263
13 mar 2016 21:37

Wszystko jest tajne,dobrze że rybki nie miały "twarzy" pozasłanianych :)

Połowione dobrze.Pozdrawiam.

dokładnie... od razu nasi by ruszyli i przełowili do cna :D

oj tam, wystarczy wejść na rozkład lotów z Wrocławia i zobaczyć dokąd są loty w piątek rano ...

tak, więc po krótkim dochodzeniu wychodzi, że koledzy polecieli z Wrocławia do ...... RADOMIA :D

Zdjęcie
deejaybialy
13 mar 2016 22:07

oj tam, wystarczy wejść na rozkład lotów z Wrocławia i zobaczyć dokąd są loty w piątek rano ...

tak, więc po krótkim dochodzeniu wychodzi, że koledzy polecieli z Wrocławia do ...... RADOMIA :D

i tam są ryby? ;-)

Piękne ryby, aż się odechciewa jechać nad "moje" łowisko szukać 15cm okonków pośród gumofilców i szarpakowców :(

    • Kamil Z. lubi to
Zdjęcie
bartsiedlce
14 mar 2016 14:32

Brawo Kamilu, super napisane, z przyjemnością przeczytałem.  :D

    • Kamil Z. lubi to
Zdjęcie
malinabar
14 mar 2016 18:25

Świetna relacja , wspaniały wyjazd . Szkoda , że u nas takie chwile są absolutną rzadkością lub wręcz niemożliwe , a tam to jednak norma . Po prostu polecieliście i połowiliście . Gratulacje  :) !

    • Kamil Z. lubi to

Świetna relacja , wspaniały wyjazd . Szkoda , że u nas takie chwile są absolutną rzadkością lub wręcz niemożliwe , a tam to jednak norma . Po prostu polecieliście i połowiliście . Gratulacje  :) !

 

Dziękuję za miłe słowa!

Połowiliśmy, bo złożyło się na to kilka istotnych czynników. Po pierwsze, Mateusz, jeden z członków ekipy jest "na miejscu", zna wodę, dysponuje świetnym sprzętem pływającym i elektronicznym i co ważne- potrafi go wykorzystać. Więc można powiedzieć, że byliśmy objęci opieką profesjonalnego przewodnika, ba, nawet lepiej! Bez tego z pewnością byśmy nie połowili. Ale z drugiej strony. No właśnie. Połowiliśmy? ;) Zawsze są czynniki zupełnie niezależne od wędkarza, jak pogoda, aktualna aktywność ryb, czy inne zmienne, na które nie mamy wpływu. Pewnie, że mogło być gorzej, ale i lepiej na pewno też ;) Absolutnie jednak nie mam powodów do narzekania. Pozostaje mi tylko życzyć sobie, by kolejne wypady były lepsze, lub co najmniej takie, jak ten.. ;)

    • Sebo, strary i malinabar lubią to
Zdjęcie
malinabar
14 mar 2016 21:21

Ja oczywiście również życzę tego z całego serca  :) ! A pisząc, że " po prostu połowiliście" , absolutnie mam świadomość wszystkich zmiennych i stałych , które się na końcowy efekt przełożyły . Ale z drugiej strony zbyt często uczestniczyłem w nieudanych wyprawach na naszym podwórku , które w podobnej oprawie sprzętowej , technicznej i fachowej takimi właśnie były z racji rybostanu łowiska . I aktywność ryb nie miała tu nic do rzeczy . Jak mawiają najstarsi górale " jak som , to jom "  ;) . Dlatego myślę , że najbardziej zazwyczaj brakuje mi kluczowego elementu naszej wędkarskiej układanki . Ale narzekał nie będę  :D !

    • Kamil Z. lubi to
Mógłbyś pokazać tą muchę szczupakową ?

Mógłbyś pokazać tą muchę szczupakową ?

To chyba to:

http://www.pirania-s...blue-white.html

Mógłbyś pokazać tą muchę szczupakową ?

 

    • thoffi lubi to

Mógłbyś pokazać tą muchę szczupakową ?


To Spintuba Eumer'a

Zobacz to komponenty, które kupiłem od Eumer'a by robić swoje. Dwie wersje wolnotobąca i szybkotonąca. Na to nakładają zonkera z jenota.

Załączony plik  ImageUploadedByTapatalk1458079230.914062.jpg   157,68 KB   11 Ilość pobrań
    • Kamil Z. i coma lubią to

Mógłbyś pokazać tą muchę szczupakową ?

To Spintuba produkcji firmy Eumer, dystrybuowana na nasz rynek przez Mikado.

 

Kilka zdań o tej przynęcie napisałem też tutaj:

 

http://jerkbait.pl/t...maty/?p=1762132

 

W nowym katalogu widziałem nawet jeszcze większe modele- trzeba będzie koniecznie przetestować ;)

A jest tylko są jakieś wersje szybko tonące czy jest tylko jedna wersja wolno tonąca?

W modelu Pike są i wersje wolno tonące 35g i szybko tonące 45g.

Czy z wolno tonącej spintuby da się zrobić szybko tonącą przez podczepienie czeburachy na przodzie? Czy praca takiego zestawu będzie gorsza od oryginalnej szybko tonącej? Pytam bo opcją uniwersalną wydaje mi się zakup wersji wolno tonącej i ewentualne jej doważenie we wspomniany sposób.

Czy z wolno tonącej spintuby da się zrobić szybko tonącą przez podczepienie czeburachy na przodzie? Czy praca takiego zestawu będzie gorsza od oryginalnej szybko tonącej? Pytam bo opcją uniwersalną wydaje mi się zakup wersji wolno tonącej i ewentualne jej doważenie we wspomniany sposób.

 

Nie próbowałem. Więc będę teoretyzował. Ale według mnie- nie. Z dwóch powodów.

 

I powód. Konstrukcyjny.

Przez środek przynęty przechodzi linka (odporna na szczupacze zęby)- z jednej strony zakończona jest hakiem, a z drugiej strony, przed przynetą, może pełnić rolę przyponu, zakończona jest pętelką. Ja żeby za każdym razem nie odcinać tytanu, zakładałem po prostu agrafkę za to oczko- przypon był dwukrotnie dłuższy, ale w niczym to nie przeszkadzało ;) Nie ma na samej przynęcie nawet oczka, do którego możnaby dopiąć czeburaszkę

 

II powód. Wyważenie.

Przynęta w wodzie zachowuje się bardzo naturalnie, tonąc (za sprawą "główki") lekko głową w dół. Jednak zastosowanie kolejnej pacyny z ołowiu, może z niej zrobić megajiga, który wcale nie będzie miał akcji wersji fast sink, pomimo identycznej masy całkowitej.

    • coma lubi to

Dynamiczny tekst, świetne ryby, czuć twoją radość z tej wyprawy. :)

    • Kamil Z. lubi to

Nie próbowałem. Więc będę teoretyzował. Ale według mnie- nie. Z dwóch powodów.

 

I powód. Konstrukcyjny.

Przez środek przynęty przechodzi linka (odporna na szczupacze zęby)- z jednej strony zakończona jest hakiem, a z drugiej strony, przed przynetą, może pełnić rolę przyponu, zakończona jest pętelką. Ja żeby za każdym razem nie odcinać tytanu, zakładałem po prostu agrafkę za to oczko- przypon był dwukrotnie dłuższy, ale w niczym to nie przeszkadzało ;) Nie ma na samej przynęcie nawet oczka, do którego możnaby dopiąć czeburaszkę

 

II powód. Wyważenie.

Przynęta w wodzie zachowuje się bardzo naturalnie, tonąc (za sprawą "główki") lekko głową w dół. Jednak zastosowanie kolejnej pacyny z ołowiu, może z niej zrobić megajiga, który wcale nie będzie miał akcji wersji fast sink, pomimo identycznej masy całkowitej.

I tu się nie zgodzę...normą w kraju z które pochodzi przynęta,jest dodawanie przed pętelką kulki lub oliwki dociażającej która ''fruwa'' luźno.Sam konstruktor i medialny showman firmy przedstawia taki sposób zbrojenia.

 

    • Kamil Z. lubi to

Dzięki!

Widzisz, ja bym tak nie zrobił, ale jak widać- można! :)