Na wstępie zaznaczam, że gdyby ktoś chciał zapytać czy mam kompetencje by pisać recenzje książek o głowacicy odpowiadam: TAK. Złowiłem w życiu więcej niż jedną "główkę" a przy okazji nie jestem półanalfabetą, zatem takie kompetencje są jak najbardziej w moim posiadaniu. W swoim opracowaniu zachowam strukturę tematyczną identyczną jak w książce, czyli mówiąc prościej polecę po kolei, zgodnie ze spisem treści.Zaznaczam również, że jestem, jak mawia moja trzecia żona, złośliwe bydlę i zamierzam tej cechy użyć.
Rozdział I
Książka, zaraz na samym swym początku przedstawia krótką historię Klubu Głowatka i tu chciałbym zatrzymać się na dłużej i nie będzie to recenzja, a raczej komentarz do treści rozdziału i moja osobista ocena efektów działalności Klubu.
Nie wątpię, ba, jestem pewien, że działalności Klubu przyświecał szlachetny cel czyli jak to zostało powiedziane idea ochrony głowacicy. Niestety w moim odczuciu działalność Klubu została od początku błędnie ukierunkowana na popularyzację gatunku i rozpowszechnienie wiedzy o metodach połowu w wykonaniu medialno-rozrywkowym. Od pierwszego Pucharu w roku 1993 i medialnej zadymy głównie w wykonaniu Wędkarza Polskiego datuje się eksplozja zainteresowania tym gatunkiem, wkrótce owocująca niespotykaną wcześniej, przyrastającą w postępie geometrycznym presją wędkarską. Efekt - mocno wybite głowatki w Dunajcu i Popradzie w ciągu kolejnych 6-8 lat. Po 10 latach od pamiętnego Pucharu było praktycznie posprzątane. Wędkarstwo głowacicowe zostało spopularyzowane, zwulgaryzowane by wreszcie uzyskać swoją kłusowniczą odmianę, w której zakaz połowu w nocy, wymiar, okres czy limit ochronny przestały obowiązywać. Na koniec, jak zaczęło brakować ryb, nowa fala łowców głowacic, tych "sierot Pucharu", z których każdych chciał być taki jak Ćwik, dobrała się do stada matecznego zamieszkującego odcinek Pienińskiego Parku Narodowego.
Poza tym, pomysł by przed każdymi zawodami wpuszczać rybę lub ryby hodowlane by je potem mogli odstrzelić uczestnicy tych spotkań (a trzeba pamiętać, że na początku takie ryby po złowieniu były zabijane) był wyjątkowo obrzydliwy z etycznego punktu widzenia a z praktycznego, szkodliwy bo miejsca tych zarybień poddawane były zwiększonej presji w wyniku której padały ryby dzikie. Tak czy inaczej okres romantyzmu polskiego wędkarstwa głowacicowego trwający od lat 60-tych zakończył się właśnie w roku 1993 za sprawą zdjęcia Tadzika Ćwika z okładki WP.
Pamiętać też należy, by nie przeceniać wagi zarybień w wykonaniu Klubu. Nie podważam wartości tych działań w sensie moralnym, gdyż członkowie i sympatycy Klubu wyłożyli swoje prywatne pieniądze na zarybienia, natomiast porównując je do skali zarybień w wykonaniu PZW NS to naprawdę zaledwie ich ułamek dlatego stwierdzenie, cyt.: "Najważniejszym celem Pucharu Głowatki był i jest zakup narybku (...). Dzięki zaangażowaniu członków Klubu, głowacice ciągle pływają w dorzeczu Dunajca (...)" jest prawdziwe, ale wyłącznie w zakresie odpowiadającym proporcji zarybień Klubu do tego co w tym samym czasie wpuścił Okręg NS.
Rozdział II
I tu moje pierwsze i największe rozczarowanie, być może spowodowane nadmiernymi i nierealnymi oczekiwaniami. Rozdział praktycznie w całości przedrukowuje istniejące w prasie wędkarskiej relacje, artykuły i opracowania a ja liczyłem na nie funkcjonujące w przestrzeni medialnej wspomnienia starych repów i pionierów z grupy nowotarskiej, zakopiańskiej, czy krakowskiej. Zabrakło mi w tym rozdziale opowieści o spotkaniach z tymi największymi okazami, które zakończyły się zwycięstwem ryb. Brakło mi też czarno-białych zdjęć dawnych, nieistniejących już miejscówek i ryb w złowionych w ujściu Białki, Maniowych, w Falsztynie, pod Zielonymi Skałkami, Matką Boską, Ptasim Uskokiem- najpiękniejszym odcinku Dunajca jaki ta rzeka posiadała i który był głowacicową mekką. Wyjątkiem wspomnienia Krzysztofa Wójcika (str. 78), szkoda, że takie krótkie, z odkrywania tajemnic Popradu okraszone zarąbistym zdjęciem w stylu retro - ja też nosiłem taką czapkę podczas zimowych polowań. Widać tę romantyczną pasję odkrywania i instynkt, który charakteryzuje każdego dobrego łowcę tej ryby. Przy tej opowieści jest jednak jedno ale..... Sorry, ale Pan Wójcik donosi, że łowiąc ok. 30 lat temu, dzień po dniu złowił dwie ryby, których wagę podaje, zatem można przypuszczać, że obie dostały w beret. Nic w tym dziwnego, ryby w tamtych czasach dostawały w beret ale 30 lat temu obowiązywał limit 1 sztuki w tygodniu a tu dwie ryby dzień po dniu. Temat warto wyjaśnić, bo stawia w niejednoznacznym świetle niewątpliwie etycznego łowcę, który jak sam twierdzi, większość ryb wypuszczał.
Rozdział III
Majstersztyk - pięknie zebrany rys historyczny, ewolucja metod i technik, historia klamki. Sam takie klepałem i urywałem kilogramami, przy czym nie miałem na te moje "wyroby" nawet trącenia. Pierwszą rybę z Dunajca złowiłem na miedzianą karlinkę, resztę na woblery i nimfy.
Przy okazji, gdyby Pan Cios miał zamiar uzupełnić swoje dzieło o rozdział pt. "Głowacicowi idioci na rybach w ujęciu historycznym" to służę swoim przykładem. Było to gdzieś około roku 1990. Po przeczytaniu w WW informacji o zarybieniu Raby głowacicą, natychmiast wyruszyłem na jej połów do Myślenic, uzbrojony w dwie przynęty a były to dunajeckie klamki o dł. ok 20 cm i wadze na pewno ponad 50g. Ekscytacja moja była ogromna, będę łowił głowacice w Rabie, 30 km od domu!!! Pierwszę klamkę urwałem w pierwszym rzucie, drugą w trzecim. Po 2 minutach polowania na głowacice z Raby wyruszyłem w podróż powrotną do Krakowa. Posiadam więcej przykładów takich idiotyzmów w historii swych polowań na tę rybę.
Rozdział IV
I tu niestety kolejne rozczarowanie. W rozdziale zebrano informacje dotyczące zarejestrowanych w prasie wędkarskiej rekordowych połowów, do których każdy ma dostęp, a ja miałem nadzieję, że Panu Ciosowi uda się dotrzeć do relacji z połowów ryb >20kg, które miały miejsce na przestrzeni lat. Zdaję sobie sprawę, że to trudne zadanie gdyż łowcy takich okazów niechętnie udzielają informacji, niemniej znaczna część miejsc gdzie takie ryby były łowione już nie istnieje, zatem łowcy tych gigantów, o ile żyją (łowcy) może byliby skłonni do opowieści.
Rozdział V
Jakoś tak mi się wydaje i wydaje mi się, że mi się dobrze wydaje, że jak Pan Leszek Augustyn, były ichtiolog ZO NS zaczyna się wypowiadać o przyczynach spadku pogłowia ryb w Dunajcu to zawsze czytamy, słyszymy o zgubnym efekcie Zbiornika Czorsztyńskiego. Nie wdając się w szczegóły zauważalny spadek pogłowia głowatki w Popradzie nie ma niczego wspólnego z ta inwestycją więc nie tędy droga. Czytając ten rozdział i mając na uwadze udział w nim naukowca-ichtiologa wyczekiwałem, że na końcu pojawi się jakaś analiza przyczyn dla których głowatka pomimo milionowych zarybień prawie zniknęła z Dunajca i Popradu. Niestety, nie doczekałem się. W podsumowaniu przyczyn spadku połowów, który trwa już kilkanaście lat znalazłem słowo "niezrozumiały" i dowiedziałem się z niego, że jakieś analizy są utrudnione z powodu popularyzacji idei C&R i rozwoju łowisk z zakazem zabijania. Jako, że nie lubię publicznie używać wulgaryzmów i inwektyw konkluzję tego rozdziału pozostawiam bez komentarza.
Rozdział VI
Klasyka czyli powtarzane od 30 lat, nieaktualne dane nt. pokarmu głowacicy i zagrożeń dla istnienia gatunku, takie jak normalna (niekłusownicza) presja wędkarska czy łowienie jej na pęczak czy wreszcie mylenie, świadome lub nie z pstrągiem.
Dlaczego, do cholery, nie napisano, że duża część odławianych rocznie ryb wyjeżdża(ło) z rzek nielegalnie w wyniku nocnych i kwietniowo-majowych połowów w wykonaniu przeróżnych ekip wędkarskich czy niekontrolowanego kłusownictwa na tarle? Ktoś wie ile ryb wyjechało po nocy z oddalonych od dróg i siedzib ludzkich miejscówek, np. z Łącka, Gołkowic, wielu dzikich, popradzkich miejscówek, np. poniżej Wierchomli, gdzie rzeka odbija od drogi, a nawet z odcinka PPN? Czemu nikt nie mówi, że podczas tarła w.... i tu nie podam namiarów na tarliska ale wielu z nas je dobrze zna, zamordowano z zimną krwią wiele pięknych ryb? Nie ma chyba bardziej krytycznego momentu w cyklu życiowym głowacicy niż moment tarła - wielkie, ogłupiałe, czerwone ryby na wodzie do kolan. Tarliska powinnym być oznakowane z zakazem zbliżania się do rzeki na odległość 10 metrów pod karą grzywny w wysokości średnich, rocznych zarobków. Kłusownictwo ma boleć tak jak boli na Słowacji czy Austrii, a nie jakieś pitolenie o uświadamianiu wędkarzy, podnoszeniu limitów i cen licencji. Po co? Po to by tak zaoszczędzone ryby, z których każdej wartość można szacować w tysiącach złotych, mogły być nabite na widły?
Rozdział VII
Fajne, luźne opowiastki, które jednak już się kiedyś czytało, gdyż w większości to relacje pościągane z prasy wędkarskiej. Pytanie ile w nich prawdy, gdyż powszechnie wiadomo, że tyle ściemy ile w opowieściach głowacicowych nie ma nawet w twórczości pani Rowling. Ale silva rerum rządzi się swoimi prawami. W jednym tylko przypadku muszę jednak zainterweniować, gdyż odbiega znacznie od faktów i nagromadzenie tych odstępstw jest duże. Mowa o opowieści ze str. 213 - Niecodzienny połów na Dunajcu.
To nie jest opowieść Krzepowskiego tylko Ćwika. Opisana tam miejscówka "Pod Matką Boską" to nie to samo co "Pod Zieloną Skałką". Zielone Skałki był oddalone od "Matki Boskiej" ok. kilometra w górę Dunajca vis a vis kempingu a tak wogóle to ta historia miała miejsce w Sromowcach a nie w Czorsztynie, ryby zostały złowione Pod Fotografem i pod Czerwoną Skałą w czasie grudniowej odwliży.
Podsumowując, pomimo tych drobnych z mojego punktu widzenia niedociągnięć, pozycja, jak większość twórczości Pana S. Ciosa, warta zajęcia ważnego miejsca w biblioteczce wędkarza doskonałego. Tylko czy tacy jeszcze są?
Na zdjęciu pamiętne ujęcie nieżyjącego już Tadka Ćwika, zwycięzcę I Pucharu, wydarzenia, które zakończyło romantyczny okres połowów głowacicy w Polsce.
Załączone pliki
Użytkownik mart123 edytował ten post 02 listopad 2018 - 12:37