Jeszcze jedna historia z początków powrotu do wędkarstwa po długiej (z 10 lat) przerwie. Ofiarą byłem tu ja.
Kupiłem sobie wtedy taką wklejankę (fuj) Mikado Almaz Zander 2.40 do 35g ( ). Jedziemy z kumplem łowić sandacze "z opadu", na jeziorze.
Stoimy po jajca w wodzie i ciskamy z takiego blatu co spadał na głębokość ok 8 m przynętami o masie różnej - przeważnie od 10 do 25g + guma. Przyszedł wieczór, zrobiło się ciemno....... i zaczęły się pstryki.
No kurde co rzut to pstryk. Zacięcie, pusto. I tak wkoło Macieju. Frustracja, co jest, kij zły, kołowrotek zły, haki nie te, gumy nie te, plecionka nie ta, szukamy winowajcy pustych zacięć. Podjarka jest, wczuta jest, oczy jak spodki, generalnie weszła faza (taki haj) na zacięcie sandacza. W końcu pstryków tyle.
Euforia opadła, gdy przy jednym z rzutów okazało się że pstrykały nam o linkę nietoperki. Futrzakom się (jak to o zmroku) zaczęło chcieć hasać, a że co chwilę coś świstało nad wodą to zaczęły się interesować.
Sandaczy tam nie było.