Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] "wyprawa Szwedzka"


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
4 odpowiedzi w tym temacie

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 30 wrzesień 2012 - 11:12

Jestem Alek, Platynowłosy. Łapię ryby od bardzo dawna. Zapraszam, poczytajcie o niezwykłej pod wieloma względami wyprawie do Szwecji.

„Wyprawa szwedzka”. Miejsce: Środkowa Szwecja, jezioro składa się z 2 wydłużonych akwenów ( 340h i 140h) połączonych przesmykiem. Data wyprawy : 24-09-2011 do 30-09-2011. Głębokość od 50cm do 30m. Zatoki, wyspy, wysepki, rynny, doły. Dużo zalanych łąk, mnóstwo trzcin. Szczupak, lin, sandacz. Dno miękkie, gdzie niegdzie kamieniste. Kilka miejscówek z ukrytymi głazami. Piękny szwedzki standard. Uczestnicy imprezy to: Przewodnik, o przepraszam - Przewoźnik, Kolega Mr Batson, Kolega Waldi i ja i ... inni Koledzy w innych domkach. No i to jezioro.

Stan rzeczywisty: Temp wody- ok. 14,3 stopni, powietrza, różnie. Od 8st do 18st. Zachmurzenie zmienne. Jedna niespodzianka. Ponoć najstarsi Szwedzi takiego zdarzenia nie pamiętają, ale przez 2 tygodnie padał deszcz, a poziom wody na prawie 500h podniósł się o przeszło półtora metra. Cisza. Koniec pięknego standardu szwedzkiego. Oprócz pięknych widoków.

Dołączona grafika


Dołączona grafika



Pierwsze wypłynięcie, jeszcze w sobotę, zaraz po przyjeździe i szok. Tam, gdzie ryba zawsze stała – nic. Tego dnia na stół podaliśmy woblery, jerki, spoony, gumy, poppery, wahadła i nawet obrotówki w dużych rozmiarach.. Literalnie nic. Zwyczajowo zębate zawsze stały albo w trzcinach, albo na zalanych łąkach. Względnie blatach. Cisza. Kije – standard. Do 35 gr, 213cm do 270cm. Wyjątek - Dragona jerkówka Waldiego – 180cm, do 60 gr. No i oczywista batsony Mr Batsona, o horrendalnej rozpiętości cw i równie horrendalnej mocy. Ale jego kije są poza wszelakimi wyjątkami. Plecionka. Stalki Dragona, hmmmm… oraz home-made Kolegów. Niemym, ale widzącym towarzyszem wyprawy była echosonda.

Na łodzi 3 kije równocześnie pracowały 3 różne przynęty zmieniane co pewien czas. Czesanie po dnie, w pół wody, pod powierzchnią, a nawet po powierzchni kiedy do akcji wkraczały poppery. Nawet specjalnie zaczepów nie było. Gryźnięć też nie było. I tak od soboty do środy. Jednego popołudnia, na sandaczowej miejscówce, spotkaliśmy na wodzie Szwedów. Oprócz monstrualnej wielkości podbieraka, mieli również kij do drop-shota. Ale na miejscu ciężarka dropshotowego, na dużej główce, ok. 25-35gr, podpięta była guma, w kolorze szaro-białym. Około metra powyżej założona była zielona guma. Rozmiary, po ok. 12cm. Szwedzi, jak zwykle, rozmowni nie byli, więc rezultaty nieznane.

Dopiero po kilku dniach, kiedy woda zaczęła powoli opadać, pojawiły się pierwsze strzały. Zębate biły niezwykle agresywnie, chybiały lub spadały. Albo działy się inne dramaty. Stawaliśmy łodzią nad zatopionymi kapelonami. Waldi, między zielsko, spuszczał pionowo na dno różne gumy. Dżigował w pionie. Długo ćwiczył swoją i zębatych cierpliwość. Puszczała jego, zębatych wytrzymywała. Troll, w naszym wydaniu nie dał efektów, ale inni Koledzy, którzy tylko trollowali, przeważnie na wobki, mieli wyniki. Po kilka króciaków na dzień.

W swojej desperacji, napisałem do Kolegów na naszym forum, i poprosiłem o pomoc i wskazówki. Nasz Przewodnik, musiał chyba też przeczytać podpowiedzi min „Gregona”, „Kuby” i „Krzyśka” (dzięki Panowie). Zaproponował łowisko alternatywne, odległe o ok. 40 min drogi od naszego jeziora. Tam, warunki wodne były bardziej znośne, i tam ciutek połowiliśmy. „Waldi” wyjął na duże miedziane wahadło ok. 50-taka. Ja z kolei, zacinałem zębate przy trzcinach, biły na poppery. To były widowiskowe brania.

Dołączona grafika



Nie pojechaliśmy tam drugi raz. Trzeba było rozgryźć to „nasze” jezioro. Tak postanowiliśmy. Były też inne powody, ale o nich później. Atrakcją turystyczną była dodatkowo płatna wyprawa na łososie. Koszt jednodniowej licencji: 300 koron, czyli ok. 150 zł. Były dwie. Mr Batson władał muchówką, a Tomek spinningiem. Mistrzowskie umiejętności obu Panów nie znalazły odzwierciedlenia w rezultatach na rybie (Tomek, dwa dni później, zaryzykował raz jeszcze wypad, ale również na pusto). Za to absolutnie zapierające dech w piersiach, były widoki rzeki, która po owych feralnych deszczach, rwała z ogromną mocą. Osobiście też, o mało nie zemdlałem z wrażenia, kiedy w budyneczku, gdzie wydawano licencje, na zapleczu, pokazano mi zamrażarkę. Salmo salary. Zamrożone i zapakowane w podpisane nazwiskami łowców worki foliowe. OGROMNE. Kilkadziesiąt sztuk. Z wrażenia zapomniałem, nie tylko języka w gębie, ale i nie zrobiłem stosownych zdjęć.

Dołączona grafika


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Gwoli uspokojenia ducha i ciała, popłynęliśmy kolejnego dnia na 2 część jeziora, gdzie krążą sandacze i bardzo duże okonie. I jest tu głęboczek. A ma z 30 m głębokości. Skoro na płyciznach, łąkach i płytkich blatach ani sandacza ani okonia, to może na tym dole coś będzie. Ano było. Ekran sondy, aż mrugał z niedowierzania, kiedy wskazywał na 15-18m niezliczone stada ryb. To wyglądało tak, jakby z obu części jeziora ryby spłynęły na zimowisko. Po prostu były i stały. Ale pod tym dywanem ryb - majestatyczne „Mamuśki”. I to jakie. I co z tego? Stały sobie i tyle. Troll był nie do zrobienia. Gumy na 35 gr główkach schodziły całą wieczność. Nie można byłoby wyczuć uderzenia ryby. Przydałby się licznik schodzącej z kręcioła plecionki, taki, który można zamontować na kiju. Myśleliśmy nawet nad takim patentem jak ”głębinowy pater noster”. Też nie dało rady, tym bardziej, że linka kotwiczna miała ok. 5m długości. Aż tyle, ale to za mało, by stanąć na stoku i czesać głęboczek.

Dołączona grafika


Tylko raz zaliczyliśmy szczupaczą kolację. Wyjęte były 3 sztuki, 50+cm. Musiały być na niezłym głodzie. 1 miał w żołądku lekko nadtrawioną płotkę. Pozostałe były puste. Ale smakowały super. I tak upływał dzień za dniem. Powoli zbliżał się termin wyjazdu. Byliśmy w bardzo radosnych nastrojach. Zaraz zapytacie Panowie: „bardzo dobry nastrój przy takiej wyprawie? To chyba jakieś nieporozumienie”.

Dołączona grafika


Przy życiu trzymał nas HUMOR, skutecznie podsycany codziennymi wydarzeniami, spotkaniami z naszym Przewodnikiem, przepraszam, Przewoźnikiem. I nowymi doświadczeniami.

A wyglądało to tak:
Waldi, któregoś dnia obserwując naszą wieczorną krzątaninę przy sprzęcie zadał dziwne pytanie: „Panowie, czy wiecie ze tylko 20% waszych przynęt wyjmujecie 80% ryb?”.Halo? Chwila zastanowienia i wszystko jasne. On sam przywiózł z sobą tylko 2 kije i skromne pudełko narzędziowe z przynętami. A my? Pudło z gumami, oddzielne kasety z wobkami, jerkami, blachami. Do tego oddzielne saszetki z główkami i przyponami, że o narzędziach nie wspomnę. 5 kijów w tubie, 4 kręcioły, zapasowa plećka itd.. W sumie kilka kg towaru. Wniosek: Doświadczenie. Warto się zastanowić, bo faktycznie było tak, jak Waldi powiedział.

Jezioro, mimo swojej rybności i uroku, jest wodą groźną. W szczególności, kiedy po osi długiej jeziora zaczyna wiać. Wiatr nie ma przeszkód, więc daje, ile tylko może. Fale w ciągu kilku minut stają się naprawdę spore. A to stawia łódkę i silnik przed nielichym zadaniem. Można podołać bez problemu, pod warunkiem, że łajba jest wysoko burtowa, a silnik co jakiś czas nie oddaje ducha. I ma więcej niż 4.5KM. A taki był na początku wyprawy. Potem dostaliśmy używaną nówkę 15KM.. Nawet wtedy jest ok., ale … jeżeli na pokładzie 4.30m łajby ważącej ok. 200kg, z 3 facetów o łącznym tonażu kolejnych ok. 250kg, co w sumie daje ok. pół tony, są wiosła. A my mieliśmy jeno 1 nieco dłuższego pagaja….”No..wioseł nie ma Panowie…”.

Na tym jeziorze łódki i silniki w ogóle są piętą Achillesową wypraw. Na wiosennej wyprawie, na tym samym jeziorze, Szwed wydał nam swoją łajbę. Elegancka, przystosowana do skandynawskiego pływania..no po prostu super. Mr Batson i ja, radośni tego faktu, wypłynęliśmy. Po pół godzinie coś mokro się pod stopami zrobiło. Po podniesieniu drewnianej podłogi, okazało się, że wody było tyle, że ja sam osobiście ok. 100 1.5 butelek wody wylałem za burtę. Ta cholerna krypa była dziurawa jak wysuszony pumeks. Szwed po prostu nie zauważył tego skromnego faktu.


Wtedy też, wypłynęliśmy z Mr B. nisko burtową „zieloną krypą”. Ostro powiało, zrobiło się wysoko. Zwiewaliśmy pod fale doma. Chwała, że Mr B. swoje 100-ileś tam kg posadził na dziobie i zaparł się łapkami o burty, bo przynajmniej falki nie wlewały się do środka ani nas nie wykiperowały. Żeby jeszcze było weselej, to po paru minutach płynięcia, zgasła nam ta 4.5KM sierotka. I to nie dlatego, że ją zalaliśmy. Taki miała humor. Do buchty dopłynęliśmy na wiosłach i tam przeczekaliśmy zadymę. Zielona krypa. Ale to było na wiosnę. Wracamy do jesieni.

Silniki, to też może być problem. Jeżeli do dużej łajby podpina się 4.5KM, to pływanie ma wybitnie charakter spaceru paralityka (Jestem masażystą z 30l doświadczeniem zawodowym. Panowie, paralitycy chodzą, jeżeli się ich stosownie umotywuje...). 15 KM, to już coś. ALE. I w jednym i w drugim przypadku, oba silniki to wybitne moczymordy, chleją jak smoki. Więc koniecznie trzeba trzymać puls na ilości wydawanych kanistrów z paliwem. Można zużyć 3 kanistry po 5l, a może się okazać, że wydano nam 5 takowych. Przy cenie 7 zł za l, to jednak robi coś w kabzie.

Do tego kotwice. Fakt, można ich tam zostawić na dnie, na zaczepach, bez liku, ale … jeżeli za kotwicę robi plastikowy 5 l pojemnik po oleju, napełniony żwirkiem dla kotów, to nawet na płytkiej wodzie, ok. 2.5m, to, to coś ślizga się po dnie i łódź sunie w dryfie jak Małysz na Dużej Krokwi w Zakopcu. Jak to mawiał mój zacny łodziany towarzysz: „Je..ało dramatem”.

A teraz może małe co nieco na temat mojego osobistego dramatu. Spoon w trzcinach, strzał, zębaty zapięty, ładny 70- tak. Wyłożony przy burcie na boku. Będzie skakał. Zatańczył. „Panowie”, mówię, „spoon rządzi”. I do akcji wkracza Mr B, z nie do końca zamykającym się chwytakiem. Po chwili, na Jaxonie wisiał spoon, a zębaty poszedł w siną dal. Widok mojej gęby - bezcenny. Tym bardziej, że przypomniał mi się wcześniejszy Nick Przyjaciela, a mianowicie: „Hebloręki-Trocinowłosy”. Taaaak, spoon rządzi. Wniosek: Doświadczenie. Panowie, przed łowieniem sprawdzamy chwytaki, a zębate zapinamy za dolną szczęki, a nie za blachę.

Dołączona grafika


Kolejnym dramacikiem były stalki Dragona. A konkretnie agrafki. Są tak zrobione, że za gruby im drut oczek główek. Za cholerę nie chciały dać się zapiąć, tak samo jak w hakach, gdzie w oczkach dodany jest dodatkowy stabilizatorek przynęty, wkręcany w tułów gumy. Za ciasno im tu jest. Że nie wspomnę o fakcie, aby zamknąć względnie otworzyć taką agrafkę normalnym męskim kciukiem, no, co nieco trudnym jest. Kocher pomaga, ale ile razy można taką drucinę bezkarnie odkształcać? Kombinerki w ruch, odcinamy agrafkę, zakładamy własną. Ja miałem Solvkrokena. Może znacie, a może nie. W domu nawinąłem na kołowrotek plećkę na mokro, która po 2 dniach wyschła i zrobił się miękki nawój na szpuli. W razie zaczepu czy morderczego zacięcia, mokra plećka wrzyna się w suche zwoje i peruka gwarantowana. Na wodzie odwinąłem całe 150m, do końca wyjazdu nie było problemu.

Przezacny Mr B. miał cudowne zawołanie: „Panowie, tu nie ma ryb. A woda taka miodna”. Fakt, ale Przyjaciel jest uczulony na produkty pszczele, więc wszystko co „miodne”, jest dla Niego skrajnie toksyczne. I przez to niewskazane. Freudowskie przeinaczenie. Oj, miodna była to woda. Wniosek: Uważamy na słowa. Mają niekiedy moc sprawczą.

Aby wlać jednak trochę otuchy do serc, że może jednak..odpalaliśmy LLPS, czyli Lofranc Live Pike Show. A leciały tam takie horrory, że szok. Stoimy nad zatopionymi kapelonami i show leci. Przy dnie majestatyczne Mamuśki. W pół wody też coś się szwenda. I to wszystko na 2.5m wodzie. Waldi ostro chlapie popperami, a na ekranie widać, jak Zębata Caryca sunie ku powierzchni, a potem powoli opada. To wszystko dzieje się w promieniu ok. 3 m od łodzi. Je…ało dramatem.

Kiedy Mr B. miotał batsonami, to po kolejnej serii rzutow, łapał się za bark, siadał i włączał swoje ulubione mruczando: „Panowie, tu nie ma…a woda taka miodna..”. Po +- 8 godzinach rzucania, wyobrażam sobie, że mięśnie obręczy barkowych, ramienia, że nie wspomnę o nadgarstkach, mogą się zbuntować i boleć. Maść naproxenowa z reguły dawała ulgę. Wniosek: Doświadczenie. Niech kije mocne będą, ale koniecznie lekkie i dobrze wyważone.

Ale to i tak tylko Pan Pikuś. Odpalenie małego 4.5KM Mercurego, czy 15KM Yamahy, które nie chcą gadać, to jest dopiero jazda. Waldi ma mocarne ręce, po kilku ostrych szarpnięciach z barku, dyskretnie macał się z niedowierzaniem po ramieniu, że to boli i to ostro i długo. Mr B. , tyż kawał chłopa, spróbowawszy powyższej techniki, dyskretnie oblewał się potem, a potem nasz nieobecny Przewodnik (Przewoźnik), chyba doświadczał ostrej czkawki jako konsekwencji opinii o sobie i swoim sprzęcie wyrażanej. Też bolało. Mr B. Ja brałem silnik za paszczę, nie z ramienia, tylko z półobrotu tułowiem. Ręka nie bolała, ale żebra i bok owszem. „Panowie, trzeba wyczuć silnik. On zawsze odpali. Z minimalnym wysiłkiem. Żaden problem dla technicznych facetów”. Tylko, że myśmy zostali uznani za „nietechnicznych”. Fakt.


Więc, co nam pozostało? Podpiąć się pod kolejne wezwania Mr B? Składał już Panu Bogu zamówienie na „miodną wodę” i ją dostał. A teraz może na „szwedzkie policjantki, najlepiej 3, no może w ostateczności 2..?”. Żeby chociaż to … na bolące ramiona, plecy, depresję, bezrybie - blond terapia zapewnie uczyniłaby cuda, umysł i ducha uwolniła i ciało rozluźniła. Tak, to było miodne, wielokrotnie wypowiadane zamówienie i jako żywo toksyczne, więc się nie zrealizowało. Je…ało dramatem.

Kiedy człowiek się męczy, na dodatek będąc nie ubranym „na cebulkę”, to się poci, a przez to odwadnia. Termosik herbaty czy kawy to NIE JEST nawodnienie. Wtedy dostarcza się organizmowi tylko energii teiny lub kofeiny. To są wzmacniacze a nie nawilżacze. Więc woda. W butelkach plastikowych 1.5l lub większych. Ale na łodzi, kiedy butelki stoją kilka godzin na otwartym powietrzu, łapią temperaturę tego powietrza. Woda jest po prostu bardzo zimna. Na rozgrzane gardło…może niekoniecznie. Wnioski pozostawiam zainteresowanym.

Łowiliśmy na cichej i wzburzonej wodzie. Kładliśmy nacisk na typowe pory brań (rano i wieczorem), w słońcu i w cieniu. Liczyliśmy, że może być tylko lepiej. Że sytuacja będzie się stabilizować, ale nawet w słoneczny pogodny dzień, ciepły i cichy, niebo w ciągu kilku minut, nie zachmurzyło się w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale zaszło dziwną gęstą szarą mgłą. Równocześnie powiał lodowaty zimny wiatr, który w ciągu kilkunastu minut sprawił, że temperatura spadła do tego stopnia, że para z ust leciała. My to odczuliśmy, a ryby nie? Nie wierzę…. Swoistą ulgę przynosiło obserwowanie otaczającej natury. W pobliżu naszego domku, na polu, codziennie rano gromadziły się 2 stada dzikich gęsi, liczące kilkaset sztuk. Na sobie tylko znane hasło podrywały się do lotu i niczym 2 eskadry bombowców, tworzyły 2 klucze. Odlatywały chyba na loty treningowe. Urzekający i majestatyczny widok.Kaczki były zdecydowanie mniej zorganizowane. Dużo wrzasku, zamieszania, latania w parach lub szwendanie się nisko nad wodą w pojedynkę. W szczególności 1 egzemplarz, zresztą świetnie wybarwiony kaczor, był na tyle upierdliwy swoim jazgotem, że miałem szczerą ochotę odstrzelić mu kuper a przynajmniej parę lotek, by dał nam spokój. Dwururki byłoby szkoda, ale proca… No cóż, nie miałem ani jednego ani drugiego narzędzia. Kaczor miał farta, a ja lekką irytację.

Dołączona grafika


Matka Natura postawiła swoje warunki. Były nie do obejścia. Jestem ciekaw, czy po opadnięciu i oczyszczeniu się wody, ryby wznowią swoją aktywność. Przecież to pora jesiennego żerowania przed okresem zimowym. Czy też, wytrącone z odwiecznej równowagi podyktowanej porami roku, pozostaną w odrętwieniu do wiosny. Czy letnia anomalia pogodowa była jednorazowym wybrykiem, czy zwiastunem kolejnych zmian i jakie mogą ewentualnie być reakcje całego ekosystemu? Można było tylko czekać i patrzeć. Na to nie mieliśmy czasu. Po raz pierwszy nie było patentu na tą wodę. Po prostu.

Dołączona grafika


Natomiast, po tych wszystkich przejściach, nasza trójka stała się zgranym teamem, zarówno na wodzie jak i na kwaterze. Wspólne gospodarowanie przebiegało bezproblemowo. Prym wiodło wyborne jedzenie, w postaci własnoręcznie przygotowywanych posiłków. Domowa grochówka, żur, węgierskie dania jednogarnkowe, spagheti, nie z papierka ale z świeżych produktów i warzyw kupowanych tu na miejscu. To było też ważne, więc z tego miejsca dziękuję Waldiemu, Mr Batsonowi za ten czas. A naszego zacnego Przewodnika ( Przewoźnika), tyż pozdrawiam i mianuję polskim Mac Guywerem Organizacji Turystyki Wędkarskiej. Jesteś Boski….

Dołączona grafika



Wrócimy tu, to dobre miejsce i dobra woda. Strzeliła „focha”, jak narowista klacz rodzaju ludzkiego. To był tylko „Foch”. Wrócimy, ale na naszych warunkach, nie tylko organizacyjnych… Pozdrawiam wszystkich” Kolegów po kiju”.

Alek, 2011

Click here to view the artykuł
  • Krzysztof i coma lubią to

#2 OFFLINE   bal

bal

    Nowy

  • +Forumowicze
  • Pip
  • 12 postów
  • Imię:Paweł
  • Nazwisko:P.

Napisano 29 czerwiec 2015 - 18:36

.



#3 OFFLINE   Hesher

Hesher

    Ekspert

  • Lurebuilding Team
  • PipPipPipPip
  • 6209 postów
  • LokalizacjaPułtusk
  • Imię:Piotr
  • Nazwisko:Prażmowski

Napisano 29 czerwiec 2015 - 18:43

Hehe szykuje się najszybszy ban świata, ode mnie jerk dla najszybszego admina rewolwerowca ;)
  • Kamil Z. lubi to

#4 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 30 czerwiec 2015 - 11:25

Niestety nie złapałem :)
  • Hesher lubi to

#5 OFFLINE   Hesher

Hesher

    Ekspert

  • Lurebuilding Team
  • PipPipPipPip
  • 6209 postów
  • LokalizacjaPułtusk
  • Imię:Piotr
  • Nazwisko:Prażmowski

Napisano 30 czerwiec 2015 - 12:31

Spoko, słyszałem, że do Mrzeżyna się wybieracie to jakoś się na pewno dogadamy.


  • remek lubi to




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych