Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Z Wędką Przez Świat - Amazońska Adrenalina - Rozmowa Z Voitkiem - Część Ii


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 30 wrzesień 2012 - 11:22

W poprzedniej części artykułu (tutaj możesz przeczytać poprzednią część: Z wędką przez świat - Amazońska adrenalina - rozmowa z Voitkiem - część II główny nacisk położyliśmy na rozpoznanie Amazonki. Tym razem skoncentrujemy się na faworycie Wojtka, rybie, która prostuje kotwice, której branie powoduje wylew adrenaliny do mózgu a ręce drżą jeszcze długo po wyciągnięciu jej z wody - tucunare. Zapraszam na kolejną partię unikatowej wiedzy, która jak myślę, pomoże zarówno miejskim wojownikom, jak i wytrawnym globtrotterom na realizację wycieczki do amazońskiego, wędkarskiego raju.

Remek: Ulubione gatunki ryb, za którymi się uganiasz. Dlaczego właśnie one? Czy są one również celem podróży innych osób, a może to Twoja osobista preferencja?

Voitek: Ja z zamiłowania jestem spinningistą, a więc Tucunare, tucunare i jeszcze raz tucunare. Dorzecze Rio Negro to mekka dla miłośników tej ryby. Jest to cały ogromny ruch w USA – ludzi, którzy co rok przyjeżdżają do Amazonii szukać mitycznego peacock bass. Dość powiedzieć, że rekord świata w łowieniu tej ryby dopiero w zeszłym roku wrócił do Brazylijczyków a od kikunastu lat był regularnie poprawiany przez Amerykanów. Dlaczego ta ryba? Hmm. Pierwsza, którą złapałem w życiu wzięła kiedy niewprawnie rzucony wobler trafił w pień nieco podtopionego drzewa, odbił się i leciał kilkanaście centymetrów nad lustrem wody. Ryba stała o jakieś 5 metrów z lewej co nie przeszkodziło jej wyskoczyć w powietrze i zabrać lecący wobler na moich oczach. Dzesiątki razy musiałem demontować czterokrotnie utwrdzane stalowe kotwice wyprostowane impetem uderzenia. Na moich oczach metr od łódki duże tucunare połknęło zaciętą wcześniej kilogramową rybę holowaną już do ręki. Tucunare uwielbia uderzać na powierzchni wody. Robi to z wielkim hukiem waląć wściekle ogonem o powierzchnię co ma prawdopodobnie ogłuszyć małe rybki na które poluje. Pamiętam mojego przyjaciela, który dociągał wobler już do burty kiedy to pięciokilogramowe tucunare postanowiło zaatakować. Huk tuż przy burcie i pociągnięcie było tak nagłe, że silny jak tur facet prawie wyrzucił wędzisko do wody! I wyobraźcie sobie to. 6:00 rano lekka mgiełka. Wpływacie na cichutkie jeziorko zupełni martwe w Amazonii. Nagle zarzucacie wobler i odgłos jego upadku daje tucunare sygnał, że pora na śniadanie – ktoś przecież zaczął polować! Nagle woda eksploduje. W powietrze latają nie tylko małe rybki i fontanny wody, ale wszystko co żyje, nawet kilogramowe i więsze ryby! Tak to jest polowanie tucunare!!! Najgorsze że jedyne co trzeba zrobić to wytrzymać presję i precyzyjnie zarzucić wobler przewidując miejsce następnego ataku! Nie łatwa sztuka – gwarantuję wam. Sam wyciągałem już kotwice z moich pleców! Adrenalina nie pomaga w precyzji a jest nas przecież dwóch na łodzi.

Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika




Remek: A w jakich miejscach, oprócz tych, jak powiedziałeś oddalonych, szukać tucunare? Jak wyglądają typowe miejscówki samców alfa?
Voitek: Duże tucunare to ryba skrajnie terytorialna. Po dorośnięciu powyżej 3kg tworzy ona pary gdzie samiec jest sporo większy od samicy. On też walczy o najlepsze miejscówki w wodzie. Jednak ryba ta ma zwykle kilka miejscówek, pomiędzy którymi przemieszcza się zależnie od stanu wody. Najprościej jest w jeziorach. Wejście kanału do jeziora (połączenie z rzeką) oraz jego drugi koniec to „murowane” miejscówki. Do tego w większych jeziorach zatoczki przy głębszym zacienionym zazwyczaj brzegu. Tucunare (duże) nie siedzi jednak w samej zatoczce. Patroluje wejście do niej. Macie to na rysunku.


Dołączona grafika


Inaczej na rzece. Kamienne bystrza przy wyspach to domena najsilniejszej odmiany tucunare – paca. Zawsze warto je obrzucić. Głebokie plaże (takie z piaszczystym stopniem) to miejsce do odwiedzenia z turbinką w dowolnej porze dnia. Płytkie plaże są niezłe tylko o świcie i na godzinę przed zmierzchem. Nieco szkoda tracić czasu na wejścia do jezior i głebokich zatok ze strony samej rzeki. Wyciągniecie tam pewnie z 50 tucunare ale samą drobnicę – max 2-3kg. Reszta to standardowo – zatopione pnie drzew itp ale raczej na stojącej wodzie.



Remek: Przygoda, której nie zapomnisz do końca życia?


Voitek: Siedzieliśmy wtedy w czterech przy ognisku wśród niemiłosiernie wygwieżdzonej nocy w środku wściekłej Amazońskiej dżungli gdzie sam diabeł mówi dobranoc. Do najbliższej osady znanych nam ludzi dzieliło nas około 3 dni podróży. W kociołku, uparty jak stado osłów, nie chciał sie od godziny dogotować makaron... Nikt z nas nie wiedział gdzie właściwie jesteśmy. Właściwie nikt. Nikt, oprócz naszego przewodnika – lokalnego Indianina ze szczepu Tucanos, wynajętego przez Manuela specjalnie na te wyprawę. Tylko on oparty o strzelbę kaliber 12 nie wbijał wzroku w uparty kociołek... stary wojownik – wie co to głód na wyprawie. Głód trzeba przeczekać...
Sam diabeł, nie może inaczej być – mówię wam - sam diabeł podkusił Manuela aby jako prawy obywatel Brazylii rozpoczął tę „pracę u podstaw”. Zaczęło się niewinnie gdy zwrócił się do naszego Indiańskiego towarzysza:
  • „Przyjacielu, a zatem jak podoba ci się demokracja?”
  • „Hm... no, podoba mi się, ale demo-co-to? Nie znam takiej...”

Temat jak każdy inny, czy to nie właśnie my, Polacy, zwykliśmy rozprawiać o polityce przy stole? Jak widać nie jesteśmy aż tak inni od Brazyliczyków! Może przy innym stole i o innych politykach, ale jednak.... odlegli o 12.000km jesteśmy do siebie niemiłosiernie podobni.
  • „No demokracja – kontynuuje niezrażony Manuel – inaczej mówiąć, pamiętasz tych białych facetów co to od czasu do czasu przyjeżdżają do waszej wioski z takimi pudełkami i kartkami? No – to te – „wybory”.
  • „A tak, tak – widziałem ich, coś tam pletli o wodzach, nikt nic nie zrozumiał... szaleni ci Biali...”
  • „No więc jak Ci to wyjaśnić... wybraliście tam takiego Wielkiego Wodza, co to jest wodzem całej Amazonii i nazywa się GUBERNATOR...” - wyjaśnia cierpliwie Mane.
  • „Sympatyczny jesteś Bialy, ale brakuje ci chyba piątek klepki! Przecież nawet dziecko wie, że wodzem Amazonii jest nasz Kacyk!”
  • „No prawdę mówisz, otóż to! Ale istnieje coś takiego jak „Kacyk Kacyków” i to właśnie jest ów wybrany przez was Gubernator.”
  • „Bez obrazy Biały przyjacielu aleś się chyba z tapirem na głowy pozamieniał! Zakładając nawet, że ów Paje (szef kilku wiosek) uznawany jest przez naszego Kacyka – co też on jest za Kacyk i co nam zwykłym Indianom do tego? Co on może taki – tfu „wybrany” kacyk. Przecież on nie ma żadnej mocy... Kacykiem trzeba się urodzić! Gotuj lepiej makaron Biały! A ten twój „Wodz Wodzów” jak go tam zwał – nie umywa sie do mojego Kacyka i już!”

Widzę już że nie będzie łatwo. Konsekwencja Indianina ani nasza stuprocentowa zależność od niego jakoś nie przekonała Manuela. Postanowił odwołać się do przykładu. Diabli nadali – już moja babcia zwykła mawiać – „jak nie masz nic mądrego do powiedzenia – lepiej milcz”. Ale gdzie tam! Mane niepomny na rady mojej Babki – poszedł w pełne zanurzenie:
  • „No nie do końca Wielki Wojowniku. Przecież TEN właśnie kacyk Kacyków decyduje także o twoim losie i twojej ziemi!”
  • „Pleciesz Biały! ... Co, jak to?! .... O mojej?!”
  • „No wyobraź sobie, że taki Gringo chciałby kupić tutaj ziemię!”
    Tu wzrok zgromadzonych nieodwołalnie skoncentrował się na najbliższym i najbardziej blond z obecnych w promieniu 500 km osobników – czyli na mojej skromnej osobie. Na wszelki wypadek zamieszałem strategicznie makaron, udając że nic, a nic nie skojarzyłem, iż mogę robić za okaz tejże nachalnej rasy.
  • „No to TEN gringo – ciągnie niezrażony Manuel (niech go diabli wezmą jak Boga kocham!) – jedzie do Wodza Wodzów – GUBERNATORA – jak już powiedziałem i zakupuje tę ziemię od niego. No i przyjeżdża się tu budować...”
  • „Zaraz.... hm..., jak to.... co też ty gadasz Biały? Połtukłeś się? .... jak? Gdzie? – ALE TUTAJ?!”
  • „A o, choćby na tej wyspie...”
  • „Na MOJEJ wyspie????!!!!!”
  • „No niech będzie, że na twojej. Ale już jest jego bo dogadał się z Kacykiem Kacyków czyli GUBERNATOREM, jak już rzekłem!”


Patrząc na zastygłą minę wojownika, nieśmiało próbowałem się wtrącić:
  • „Ten, tego, Manuel – Bóg mi świadkiem - ja nie chcę tej wyspy! No. Spokojnie Wodzu, on tak tylko dla zabicia czasu, sobie żartuje. Kawał psotnika z tego naszego Manuela, he, he ....he”
  • „Cicho bądź gringo.- zaperzył się mój cywilizowany przyjaciel - On to musi zrozumieć. Sam przecież wybrał GUBERNATORA. A jak nie wybrał to sam sobie jest winien – no nie?”
  • „Mane! Zamieszałbyś lepiej makaron. Najlepiej kolbą TEJ STRZELBY, którą TRZYMA NASZ PRZYJACIEL!”


Na szczęście nasz przewodnik zadumał się na dobre! Zamknął się w sobie na czas pewien – wystarczyło go na dogotowanie tego diabelnego makaronu, kolację i umycie garów. Już dobrze po kolacji odezwał się wreszcie:
  • „Przyjacielu mój Manuel! Ale czy ty tak na poważnie o tej ziemi???!”
  • „Bóg mi świadkiem, że na poważnie! Sam rozumiesz „Wielki Wódz” Kacyk Kacyków. Siła zwierzchnia... itd.”



Krew mnie zaleje, jak Boga kocham – pomyślałem patrząc Manuelowi prosto w uparte oczy! Tymczasem nasz Indianin wiedział już jaka jest konkluzja:
  • „NIE MA WYJŚCIA! TRZEBA BĘDZIE ZABIĆ! MANUEL JAK BĘDZIESZ W MIEŚCIE BIAŁYCH PRZYWIEŹ MI PROSZĘ WIĘCEJ NABOJÓW BO JUŻ MI TYLKO TRZY ZOSTAŁY...”


No i tyle z wykładu o demokracji... W tej krępującej sytuacji, jako że nie paliłem się jakoś do zostania ani pierwszym Ambasadorem wszystkich Gringo w Amazonii, ani też tym bardziej pierwszym męczennikiem, postanowiłm wziąć sprawy we własne ręce:
  • „Wiecie co chłopaki?! Późno się zrobiło, ale ja zostaję dziś na warcie... kładźcie się wreszcie, o tu koło ogniska. Nikt nie lezie w las, bo i po co?! Jeszcze go jaka gadzina żgnie. Chę widzieć wszystkich aby móc trzymać pieczę... Poza tym cieplej koło ogniska...”


Ta uwaga o cieple w parną amazońską noc, przekonała naszego przewodnika, że Gringo są naprawdę szaleni. Ale może właśnie dlatego nieszkodliwi? Razem z tymi ich wariactwami jak ta tam? Jak to zwał – „demo-coś-tam”?

Dołączona grafika




Remek: A najbardziej udany wyjazd pod względem wędkarskim?

Voitek: Rok 2010 luty. Rio Preto w okolicach Santa Isabel. Takiego festiwalu tucunare jeszcze nie przeżyłem. W ciągu tygodniowej wyprawy wyciągnąłem 27 dużych tucunare (od 7 kg w góre) w tym jedna jedenastkę, jedną dziesiątkę (oba w tym parę godzin w tym samym jeziorku) i 4 dziewiątki! Trzeba pamiętać, że tego roku rekord świata wynosił jeszcze 12,4 kg a więc było blisko. Myślałem, że nie wrócę do cywilizacji...


Dołączona grafika


Dołączona grafika



Remek: Ryba życia – tą którą złowiłeś? Pamiętasz emocje, historię jej złowienia?

Voitek: Cholerka – ciężko wybrać. Mam takich ulubionych kilka. Największą frajdę jednak sprawiło mi złowienie dziewięciokilogramowego tucunare przed dwoma upartymi kolegami z USA. Przepływaliśmy obok pięknej plaży w porze suchej na rzece Demini. Mój Indiański wspólnik i przewodnik powiedział, że to ciekawe miejsce na dużą rybę i tam właśnie się kierowaliśmy. Niestety pech – bardzo rzadki w Amazonii. Miejscówka zajęta – to naprawdę wyjątkowe zdarzenie na tych ogromnych przestrzeniach! Z daleka jednak widzimy inną motorówkę z 70 konnym silnikiem (ciekawe komu chce się potem nosić to ścierwo na jezioro?!) i dwóch wędkarzy z USA. Jako że inni ludzie to nieczęsty widok w Amazonii postanowiliśmy podpłynąć choćby na pogawędkę – zawsze to fajnie gębę do kogoś innego otworzyć, a człowiek przecież to towarzyska bestia. Chłopaki jednak byli nieco dziwni – chłostali wodę wiekimi woblerami z turbinką ku desperacji ich przewodnika. Próbowałem nawet pomóc tłumacząc żeby zostawili te przynęty na głębsze miejsca, ale dowiedziałem się, że to nie ten problem. Po prostu ich przewodnik jest kitowy nie zna się na rybach, znalazł złe miejsce, nie umie itd. Szkoda mi się zrobiło spokojnego kabokla, którego facjatę znałem zresztą z pobliskiego miasteczka. Miejsce w tych warunkach (rzeka opadała szybko) było bardzo dobrze dobrane. Przyznam się zresztą, że nie bez satysfakcji korzystając z chwili przerwy w bezlistosnym chłostaniu wody ciężkim sprzętem, zobaczyłem grubą i niską falkę przemieszczającą się powoli w kierunku plaży na płyciutkiej wodzie. Kątem oka widziałem, że mój przewodnik też ją zobaczył ale nie puścił pary z ust. Nic nie powiedziałem tylko wziąłem lekką powierzchniową przynętę i spokojnie posłałem ją na brzeg plaży. Tucunare tej wielkości nie da się bezkarnie prowokować. Rozpryski wody poleciały na parę metrów. To był pierwszy rzut. Ryba na 40 centymetrowej wodzie zrobiła show. Specjalnie dla naszych towarzyszy. Zachowali się na szczęście z klasą bo natychmiast jak przestali bluźnić przeprosili swojego przewodnika i obiecali go słuchać uważniej! No a ryba – PIĘKNA – ja też nie spodziewałem się takiego rozmiaru! Zdjęcia zostały do dzisiaj!


Dołączona grafika



Remek: Woblery z turbinką na głębsze miejsca? Jak zatem wygląda twoje pudełko z przynętami? Jakiego typu przynęty, na jaką okazję?
Voitek: He,he... Jakie pudełko? Raczej skrzynia. Tak naprawdę to tyle się pisze o tym uzależnieniu od zakupów – jak to się ślicznie nazywa „zakupoholizm”?! No to chyba ja to mam w kwestii tych tam - przynęt... Ale na miłość boską! Próbowaliście kiedyś nie kupić takiej ślicznej Yozuri albo innej cholery, która celowo uśmiecha się do was z suto zaopatrzonej (niech ich diabli tych marketingowców) półki sklepowej?! Nic dziwnego że moja boska małżonka jak słyszy, że idę do wędkarskiego przestaje być miłym kociakiem, a usłyszenie wówczas jedynie słów „NIE MA MOWY” należy uznać za duży i niespodziewany sukces negocjacyjny! No dość że moje pudełko to dziś chyba jakieś 800 przynęt... A najgorsze, najgorsze, że i tak używa się 20 ulubionych... Jezu mam nadzieję że Marysia tego nie czyta bo będę miał założony percing z 780 przynęt wędkarskich uzbrojonych w utwardzane kotwice!
No dobra, ale poważnie: zależnie od warunków pogodowych i wodnych łowi się tucunare na różne przynęty. Zawsze jednak robię wszystko żeby najpierw wyprowadzić je do powierzchni. No bo wtedy mamy ten sławny już „klaps”. A więc do Amazonii zawsze jedzie w pierwszym pudełku cała gama kolorystyczna Jumping Minnow Rebela tudzież jego znakomitych kopii produkcji brazylijskiej. Od 10 lat ta przynęta nie ma sobie równych na tucunare (zwłaszcza kolory: kościany, biały i chromowany). Generalnie doskonałe są wszystkie przynęty powierzchniowe, które robią dog walking (piękny zygzak na powierzchni). Ważne jest jednak aby nauczyć się co 10-15 metrów zanurzyć tę przynętę zgrabnym susem 5 cm pod lustro wody! Jak wyskakuje z powrotem na powierzchnię – dostaje KLAPSA od Tucunare! Najłatwiej tę sztukę zrobić jak na razie właśnie „jumping minnow”. Niezły jest też TOP DOG firmy Mirrolure czy nasz polski Maas Marauder od Salmo - ale ten mniejszy 13cm.
Na trudne dni kiedy rybka ni cholery nie śpieszy się do jedzenia – musimy zejść parę centymetrów pod wodę. Wtedy znakomicie skutkuje brazylijska przynęta marki Borboleta o wdzięcznej i jakże wymownej nazwie „Perversa”. Jest to nic innego jak 7 centymetrowy, pływający, płytko schodzący jerk świetnie imitujący zranioną rybkę. Ale tutaj mały sekret: znakomicie sprawdza się także najmniejszy SLIDER z rodziny Salmo – który nie wiedzieć czemu – pewnie jedynie przez wrodzony talent Piotra Piskorskiego do tworzenia przynęt – niesamowicie wiernie imituje małą piranię – jeden z ulubionych pokramów tucunare. Uwaga – tajemnicą jest prowadzenie jerków niemal w miejscu.
Jak pisałem na głebsze miejsca - znakomite są też wszelkiego rodzaju turbinkowce. Tutaj najważniejsze jest jednak nie tyle praca (rozprysk wody ma być duży przy krótkim pociągnięciu – to jednak da się skorygować w większości przynęt wyginając turbinki) co wygoda wędkującego. Standardowo wędkarze odkładają tę przynęte po dwudziestu rzutach ze względu na ból w nadgarstku! A nie warto! Lepiej przekręcić rękę kciukiem do góry (mniej boli) i szarpać! Szarpać! Tak wściekłych uderzeń jak na turbinkowce nie zobaczycie nigdy. Do tego macie gwarancję że ryba ma conajmniej 4 kg! Nie warto jedynie rzucać tego na płytkich jeziorach bo ryba się po prostu spłoszy. No i żeby nie było za łatwo – uwaga, jest wyjątek od tej zasady... Taka turbinka robi show na płytkim jeziorze, ale jedynie w lejącym tropikalnym deszczu, kiedy powierzchnia wody cała huczy od spadających kropli deszczu.



Remek: A tą, którą straciłeś?

Voitek: He,he – tych jest zawsze cała plejada! I do tego te są cholerka największe! Ale jeden z największych zawodów sprawił mi inny nieoczekiwany gość. Łowiłem na rozlewiskach rzeki Paragway i nagle poczułem na wędce potężne targnięcie. Sztuczna przynęta płytkoschodząca ale ryba ewidentnie sumowata. To czasem się zdarza w tym agresywnym ekosysyemie. Ryba w dno, łódka w poprzek nurtu. Ja do góry, ona przykleja się do dna.... Po 20 minutach byłem pewien, że na 25 funtową wędkę ciągnę największą rybę jaką złapałem na spinning (było to jeszcze zanim złowiłem 120 kg pirarucu na takie samo wędzisko). Mocno się zasapałem ale kiedy zwierze się poddało okazało się, że to ciekawa kombinacja – na przynętę wzięła mała pirania, na tę zaś skusił się 2,5 metrowy krokodyl, który tak mocno zatrzasnął szczęki, że zaciął się na przynętę. Silne bydle!

Remek: Jakiego sprzętu używasz?

Voitek: W Amazonii dwóch zestawów do spinningu:
  • Wędka Fenwick 6” akcja szybka, 20 lbs jednoczęściowa do tego multiplikator niskoprofilowy PfluegerPatriarch 7:1 do przynęt powierzchniowych. Plecionka 55 lbs Spidewire biała lub PowerPro ciemno- zielona. (kwestię grubości plecionki wyjaśniałem już powyżej – chodzi o wytrzymałość na przecieranie, wędzisko zabezpieczamy regulacją kołowrotka).
  • Wędzisko Shimano 6,6” Medium Heavy 25 lbs jednoczęściowe, multiplikator Quantum Energy 6,6:1 Linka jak wyżej.
Sumowate:
  • Wędzisko morskie z przelotkami rolkowymi pięciostopowe wytrzymałość 120 lbs. Kołowrotek o ruchomej szpuli PENN 330 GT plus 300 metrów pelcionki 100 lbs.

Remek: Dlaczego Brazylia i Amazonka? Czy łowisz jeszcze na innych rzekach, akwenach?

Voitek: Łowię od Argentyny i Chile po Amazonię. Jednak Amazonia jest moim magicznym i ukochanym miejscem. Nie tylko ze względu na ilość ryby, nie tylko ze względu na charakter tucunare, nie tylko ze względu na ludzi, nie tylko ze względu na brak zasięgu komórek i internetu, nie tylko ze względu na ciepełko, nie tylko ze względu na piękno miejsca – Jezu muszę tam chyba pojechać znowu!


Dołączona grafika


Dołączona grafika


Dołączona grafika




Remek: No właśnie... „muszę chyba pojechać znowu!” – Twoje plany na przyszłość? Gdzie zamierzasz dojechać i co Ciebie tam ciągnie?
Voitek: He, he... Zadzwonił do mnie mój przyjaciel z Sao Paulo. Przypomniał sobie, że znał jednego Indianina z dorzecza Rio Branco (okolice granicy z Wenezuelą). No i zobacz, odnowił kontakt i facet po 20 latach milczenia mówi,że jest szefem terytorium Indiańskiego po wschodniej stronie od Serra de Marauia – pasma górskiego będącego naturalną granicą szczepu Yanomami. To zaledwie pięć dni drogi od miejsca gdzie jest mój statek! No i kolega zaprasza cobyśmy poznali ich dzikie terytoria... Nikt tam nigdy nie łowił bo szczep naszego nowego/starego kolegi jest nadpobudliwy i podobno strzelają, ale do nas obiecują że nie będą bo nas lubią i już! No to co – nie pojadę?!
A co mnie tam ciągnie...? Hm...
Jak mówi moja żona: „Jest to bezpośredni i permanentny efekt ciężkiego urazu płata czołowego głowy w dzieciństwie w wyniku nikomu nieznanego bliżej upadku, do którego uporczywie i knąbrnie nie chcę się przyznać aż do dnia dzisiejszego.
Jak mówią moi przyjaciele: „Prowokują mnie wyjątkowo aktywne i pobudzone owsiki w tej części ciała gdzie zwykle gnieżdżą się te bydlęta!
Jak mówi mój zatroskany lekarz: „pograniczne niestabilne zaburzenie osobowości z zauważalną tendencją do nieoczekiwanego działania bez jakiegokolwiek rozważania jego konsekwencji i głęboką trudnością w utrzymaniu jakiegokolwiek kierunku działań, który nie przynosi natychmiastowej nagrody...
A tak naprawdę to wszystko nieprawda i pomówienia, a jest tak: „siedzę tu jak pierdoła i stukam w klawiaturę, aż mnie czoło boli po tym uderzeniu z dzieciństwa, jak mógłbym szybko złapać plecak i nie oglądając się na murowany brak zrozumienia ze strony bliźnich pognać w kierunku Amazonii gdzie czeka na mnie tysiąc wygłodniałych tucunare. Potem będę się martwił o konsekwencje i rachunki a przynajmniej przestanie mnie nosić!”
A poważniej: żeby to zrozumieć trzeba przynjamniej raz tam pojechać. Pamiętam jak zapraszałem mojego przyjaciela Tomka Łosika na pierwszą wyprawę – zadał milion pytań – jak, co, kiedy, po co...? Napisałem tylko –„ Tomek jedziemy, zobaczysz – cierpliwości. Ryby będą. O 12:00 na lotnisku obowiązkowy bilet do Manaus. Pozdrawiam Wojtek”. Dziś razem zbudowaliśmy statek na Amazonce, a wtedy musiałem go siłą wsadzić do samolotu powrotnego... Taka jest Amazonia.


Remek: Czy „Catch and Release” również „uprawiany” jest na Amazonce? Jak podchodzą do tej idei wędkarze docierający do tak dzikich rejonów?

Voitek: Ze względu na koszty i odległość dociarają tutaj głównie zagorzali wędkarze.Trzeba kochać ten sport żeby wlec się przez cały świat aż tutaj wydając niemałe przecież pieniądze. Ktoś kto łowi jedynie dla pokazania żonie rybki lub towarzystwa do piwa nie dojedzie raczej do Amazonki.Łowienie sportowe tow tym regionie wręcz reguła. Zwłaszcza zresztą, że odległość i konieczność lecenia samolotem do domu eliminuje nawet najbardziej zagorzałych miłośników „przywiezienia żonie rybki na patelnię”. Tutaj pozostaje fotografia. Oczywiście na wyprawach je się ryby - jest to nieodzowna część klimatu. Zresztą mięso niespecjalnie się przechowuje w tych temperaturach i trzeba zjeść coś świeżego. Nie mniej jednak grupa łowi dziennie od kilkudziesięciu do kilkuset ryb więc to co ląduje na stole to jedynie te pechowo zacięte egzemplarze, których ze względu na piranie nie dało się już wpuścić do wody. Jeśli ryba mocno krwawi – piranie dopadną ją w ciągu sekund. Na szczęście zdarza się to rzadko (łowimy jedynie na sztuczne przynęty co eliminuje większość takich wypadków). Duże egzemplarze nawet wtedy da się uratować choć wymaga to sporo pracy i znalezienia bardzo szybko odpowiedniego miejsca do wypuszczenia zmęczonej ryby.


Dołączona grafika


Dołączona grafika



Remek: Jakie miejsce na Amazonce byś polecił przyszłym podróżnikom, marzycielom o zdobyciu tej największej południowoamerykańskiej rzeki?

Voitek: Mekką dla wędkarzy jest miasteczko Barcelos położone w połowie biegu Rio Negro. Ma to dwa uzasadnienia: po pierwsze ciemne wody Rio Negro to jedyne miejsce na świecie gdzie występuje największa odmiana Tucunare zwana Acu (czyt. „Assu”). To właśnie tutaj pobite zostały wszystkie rekordy w łowieniu tej ryby, a regularnie spotykane są okazy powyżej 8 kg. Drugi powód to bardzo praktyczny fakt. Dżungla amazońska to królestwo insektów. Większość jej terenu to miliardy komarów. Poza Rio Negro oraz tak zwanymi czarnymi rzekami. W Amazonii rzeki dzili się na dwie grupy: te z białą (mętną) wodą i te z czarna (krystaliczną ale koloru mocnej herbaty). Kolor wody zależy czy rzeka przcina żyzne gleby (biała) czy też piaskowo-kwarcowe (czarna). Rio Negro to największa z rzek o czarnej wodzie. I tu najważniejsze – w czarnej wodzie ze względu na jej kwaśny odczyn nie rozmnażają się komary. No cóż łowić w Amazonii i bez komarów to już szczyt komfortu! Ale tak jest. Nad Rio Negro gryzie mnie mniej komarów niż w moim własnym domu w mieście! Na dodatek Tucunare acu upodobało sobie właśnie tę wodę!


Dołączona grafika



Remek: Co sądzisz o stronie www.jerkbait.pl? Czy chciałby Pan przekazać coś naszym czytelnikom?

Voitek: Znakomita strona wymiany doświadczeń i punktów widzenia. Ogromna ilość materiału. Dla każdego coś dobrego. Tak trzymać. Sredeczne pozdrowienia dla kolegów wędkarzy z Polski, no i oczywiście serdeczne zaproszenie do pierwszej polskiej bazy pływającej bazy wędkarskiej na Amazonce. Nasz stateczek rusza w tym sezonie (od października 2011) i będzie pływał na wędkowanie pod polską i brazylijską banderą! Przyjedźcie przekonać się, że wędkowanie nie wymaga cierpliwości!
Z Voitkiem (wkordecki@gmail.com) rozmawaił Remek
Zdjęcia: Voitek


Click here to view the artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych