Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Ani Diabeł, Ani Głębina, Czyli Małym Pontonem Na Dużą Wodę – Część Iii


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
10 odpowiedzi w tym temacie

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 30 wrzesień 2012 - 11:23

Choćby się piekło przeciw nam sprzysięgło! - rzecz o strategii rozpracowania łowiska

W poprzednim rozdziale podałem, jakie konkretnie miejsca w jeziorze są – według mnie – atrakcyjne dla szczupaków, zwłaszcza tych największych, a tym samym – powinny zwracać szczególną uwagę wędkarzy. Zasygnalizowałem w jaki sposób ustalić, wykorzystując teorię jezior stratyfikowanych, na jakiej głębokości prawdopodobnie żerują drapieżniki. Od czego jednak należy zacząć rozpracowywanie łowiska, kiedy już trafimy (a może zanim trafimy?) nad nasze wymarzone jezioro? Co robić w przypadku braku brań i co on może oznaczać? Czy działać spontanicznie – ad hoc, czy według wcześniej nakreślonych ram?



Dołączona grafika
W poszukiwaniu okazów: krótkie chwile emocji oddzielone długimi godzinami czekania



Moim zdaniem – warto planować. Oczywiście nie na sztywno. Przyjąć pewne ogólne założenia i elastycznie dostosowywać się z dnia na dzień w miarę uzyskiwania informacji zwrotnej o jeziorze i zamieszkujących je rybach. Warto również mieć przemyślane różne warianty na okoliczność sprawdzania się niekorzystnych scenariuszy, w tym nawet konieczności chwilowej lub permanentnej zmiany łowiska. Przyznam szczerze, że nie zdarzyło się jeszcze tak, aby wariant planu, pierwotnie przyjęty przeze mnie jako podstawowy, sprawdził się w stu procentach. A jednak realizacja z góry określonego, ale dostosowywanego do okoliczności planu pomaga nam odnaleźć się i wytrwać na nieznanej wodzie, sprawia, że nie ma miejsca na wątpliwości – przecież cały czas „robimy swoje”. W zasadzie wszystko, co wspomaga naszą odporność psychiczną, od dobrze ustawionej strategii zaczynając, a na herbacie z prądem kończąc, jest naszym sprzymierzeńcem.
Zanim zaczniemy łowienie powinniśmy oszacować, jak długo potrwa rozpracowywanie łowiska. Można przyjąć, że ten czas jest wprost proporcjonalny do wielkości jeziora i stopnia urozmaicenia struktur dennych w nim występujących. Jeżeli np. jezioro jest płytką, rozległą niecką (np. opisanym w drugiej części artykułu jeziorem polimiktycznym), to w zasadzie – po kontrolnym opłynięciu go w kółko – możemy nadal trollingować, przepływając miejsce obok miejsca, łowić z rzutu w dryfie, etc. Brak miejsc wyraźnie wyróżniających się spośród podwodnej pustyni sprawia, że ich odnalezienie jest w dużej mierze kwestią przypadku. W takiej wodzie już np. metrowe wyniesienie dna może być atrakcyjną dla ryb (a tym samym dla wędkarza) górką. Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się w przypadku jezior o urozmaiconej głębokości i linii brzegowej (zatoki, półwyspy), na których występuj wyspy, ujścia rzek, czy potoków. Tak też wygląda większość jezior, które stały się, lub staną się celem moich wypraw.


Dołączona grafika
Efekt konsekwentnej realizacji planu, wypływany po całym dniu słabych brań



Zanim jeszcze dotrę nad jezioro, już na etapie śledzenia map internetowych, ew. batymetrycznych – jeżeli mam do nich dostęp, zaczynam się zastanawiać gdzie w akwenie o danej porze roku mogą przebywać ryby. Ma to niebagatelne znaczenie z punktu widzenia efektywności poszukiwań. W pierwszej kolejności powinniśmy bowiem obławiać miejsca „bankowe”, bo po pierwsze: obecność brań lub ich brak w takich miejscach wiele nam powie o zasobności jeziora, a po drugie: nic tak nie uskrzydla, jak wcześnie odniesiony sukces. Dlatego należy się skoncentrować na opłynięciu strefy brzegowej, wejść do zatok, okolic półwyspów i wysp. W dalszej kolejności możemy poszukać blatów i górek podwodnych. No chyba, że jesteśmy w posiadaniu dokładnego planu batymetrycznego, najlepiej jeszcze wgranego do GPS-u – wtedy „poszukiwania” są lekkie łatwe i przyjemne. W przeciwnym razie musimy liczyć na łut szczęścia. Początki mogą być trudne. Nawet teoretycznie najlepsze miejsca mogą się okazać (pozornie!) puste. Trafienie z typem, kolorem, pracą i wielkością przynęty, a także prędkością, czy sposobem prowadzenia może być kwestią przypadku, doświadczenia, czy umiejętności czytania wody, a najczęściej – wypadkową wszystkich trzech czynników. Moje przemyślenia na temat typowych przynęt i sposobów ich prowadzenia możecie znaleźć w artykule „Trolling prosty jak drut?”
.

Często bywa, że dobrze przemyślany plan okazuje się być oparty na błędnych założeniach. Dokładnie z taką sytuacją przyszło mi zmierzyć się w tym roku. Jak już wspomniałem w pierwszej części – nie dysponowałem planami batymetrycznymi jeziora, stanowiącego cel tegorocznej wyprawy. Na podstawie mapy fizycznej okolicy stwierdziłem, że wschodni brzeg, sąsiadujący z niskimi wzgórzami będzie głębszy, zachodni – ze względu na obecność licznych wysp i sąsiedztwo płaskiej, miejscami bagnistej okolicy – będzie płytszy. Analiza otoczenia wysp wskazywała, że mogą się tam znajdować tarliska szczupaków. Ponieważ tegoroczny wyjazd przypadał na pierwszą dekadę czerwca (jak się okazało) błędnie założyłem, że szczupaki mogą jeszcze przebywać w bezpośrednim sąsiedztwie tarlisk. Tymczasem tarło odbyło się na tyle wcześnie, że większość ryb zdążyła się już rozlokować się w typowych miejscach na całej objętości jeziora. Tylko część z nich nosiła jeszcze na sobie niezagojone ślady po niedawno odbytych godach, a większość była już słusznie odpasiona. Dwa pełne dni (nienajlepszych z resztą brań) strawiliśmy na kręceniu się wewnątrz śródjeziornego archipelagu, tudzież po płytkich zatokach, łowiąc nienajgorzej ilościowo, ale całkowicie niesatysfakcjonująco rozmiarowo. Dopiero trzeciego dnia po przyjeździe, po przerzuceniu się na wschodni brzeg jeziora zaczęliśmy łowić ładniejsze ryby. „Uratowała” nas logika, elastyczność i wsparcie informacyjne kolegów, łowiących po głębszej stronie jeziora..



Dołączona grafika
Śródjeziorny archipelag: zaciszny, obiecujący,… pusty



Jak wspomniałem we wstępie, układając strategię eksploracji łowiska, należy rozważać różne scenariusze, przy czym pora roku, ma niebagatelne znaczenie dla ich ostatecznego kształtu. Warto mieć w zanadrzu plan B, C, a nawet D… Wcale sobie nie dworuję. Błędne założenia na etapie planowania nie są jedynym czynnikiem, który może nas zmusić do zmian. Wśród innych należałoby wymienić: zmęczenie psychiczne i fizyczne, pogodę – uniemożliwiającą bezpieczne, czy w miarę komfortowe pływanie i w końcu stwierdzenie całkowitej nieprzydatności jeziora pod względem wędkarskim. Dość często zdarza się, że długotrwałe osłabienie intensywności brań, męcząca pogoda (zbyt upalna, zbyt deszczowa lub wietrzna), brak snu, zmniejszają nasza motywację i zaangażowanie oraz odbierają nam chęć do dalszego wędkowania. Najzwyczajniej w świecie należy wtedy zrobić sobie przerwę np. w formie niezobowiązującego popołudnia przy piwie i ognisku lub drzemki. Znakomitym pomysłem jest też przejście się z wędką na jakieś mniejsze, wyciszone łowisko, gdzie można odnaleźć spokój i naładować akumulatory. W tym roku taką odskocznią były licznie płynące w okolicy potoki, gdzie można było „bez ciśnienia” połowić lipienie, pstrągi, a miejscowo także jazie. Pogoda, która wyklucza wypłynięcie, to już siła wyższa. Jeżeli jest to zjawisko przejściowe, wtedy wyżej wymienione zajęcia zastępcze sprawdzają się znakomicie. Jeżeli zawierucha ma charakter długotrwały, wtedy należy wprowadzić w życie plan zmiany akwenu na mniejszy, względnie na lepiej osłonięty przez podmuchami wiatru. Najczęściej takich jezior nie brakuje w najbliższej okolicy docelowego akwenu. Warto wcześniej zorientować się, jakie wody nasza licencja obejmuje, ewentualnie gdzie i kiedy można ją rozszerzyć. W przypadku konieczności zrobienia desantu mobilność rozwiązania, jakim jest korzystanie z pontonu, jest nie do przecenienia. Jeżeli jesteśmy przekonani, że jezioro, które było celem naszej wyprawy jest faktycznie bezrybne, taki desant może nabrać charakteru permanentnego. Można także rozważyć spakowanie się i ewakuację w całkowicie inny region; wierzcie mi, że taki scenariusz też zawsze biorę pod uwagę. Ostatnim razem na celowniku miałem pięć jezior: trzy całkowicie nieznane i dwa dobrze opływane.


Dołączona grafika
Rzadkie chwile odprężenia



Czy chwilowy lub przedłużający się zanik aktywności ryb może być podstawą do robienia rewolucji w naszym misternym planie? I tak, i nie. Jeżeli czujemy się wypaleni psychicznie i spadła nam motywacja – raczej zejdźmy z wody. W takim przypadku zaczyna nas ogarniać zmęczenie, które się kumuluje nierzadko przez wiele dni, łatwo zasnąć – także za sterem – i o wypadek nie trudno. Na przykład w tym roku łapałem już za burtą wędkę, którą (zapewne ładny) szczupak wyciągnął śpiącemu na dziobie Krzyśkowi spod pachy. Całe szczęście – zdążyłem, choć ryba spadła. Na temat braku/pogorszenia się brań mam swoją teorię – a właściwie strategię na taką okazję. Jeżeli jest to zjawisko krótkotrwałe, (wiemy o tym, bo powtarza się cyklicznie, np. w środku dnia) to przede wszystkim powinniśmy ten okres wykorzystać na poszukiwanie miejscówek (górek, blatów) w trudnych, nieczytelnych obszarach akwenu. Taki rekonesans jest mało efektowny (bo ryby z reguły nie biorą) i mało efektywny, bo trolling po plosie, z dala od brzegu i punktów charakterystycznych, przypomina szukanie igły w stogu siana. Jednak odnalezienie takiej miejscówki może nam przynieść prawdziwe żniwa, kiedy szczupaki obudzą się z letargu i zaczną żerować. Trzeba tylko ustalić ponad wszelka wątpliwość jej lokalizację i koniecznie wrócić na nią we właściwym czasie.

Zmiana trollingowych tras jest z jednej strony szansą identyfikację nowych, potencjalnie ciekawych miejsc, a z drugiej strony może dać odpowiedź na pytanie, czy ryby faktycznie gorzej żerują, czy może nie ma ich w miejscach, w których łowiliśmy do tej pory. Myślę, że fakt migracji ryb w jeziorze w zależności od pory roku nie podlega dyskusji. Według mnie w ciągu doby ma miejsce również migracja w skali mikro. Pewne czynniki decydują o tym że ryba stale zmienia miejsca żerowania, na przykład: płytkiego blatu na głęboki i odwrotnie, z blatu na podwodne przedłużenia półwyspów, z plosa na śródjeziorne górki, z głębszych partii plosa pod jego powierzchnię, etc. Decyduje o tym szereg czynników, takich jak, nasłonecznienie, dynamiczne układy ciśnienia, wiatry, przechodzące burze i wreszcie migracje drobnicy, które mogą być pochodną wyżej wymienionych czynników, ale także pory dnia. Myślę, że właśnie zgłębienie zagadnienia migracji ryb będących pokarmem grubych szczupaków przyniosłoby najwięcej odpowiedzi na pytanie gdzie szukać esoxów o danej porze dnia. Jako przykład mogę podać pewną górkę wychodzącą do powierzchni na 2 a nawet 1,5 metra, okoloną blatem około 5-cio metrowym. Z jednej strony górka sąsiadowała z plosem, a z trzech pozostałych z blatem o głębokości około 7 metrów, obniżającym się stopniowo na 8-9 metrów. W ciągu dnia ryby rzadko brały w jej okolicy, jeśli już – to żerowały na wodzie 7-mio metrowej. Za to wieczorem – prawdopodobnie z plosa – ściągały na nią licznie metrowe potwory. Brania przy łowieniu z ręki następowały nawet w najpłytszych partiach górki. Na podstawie dotychczasowych doświadczeń pokuszę się o sformułowanie tezy, że przy niewielkiej penetracji toni światłem, tj. bardzo wczesnym rankiem i wieczorem ryb można szukać w jak najpłytszych miejscach, byle – powtarzam to jak mantrę – były położone w bliskim sąsiedztwie głębokiej wody. Nawet na plosie szczupaki żerują wtedy płytko pod powierzchnią.


Dołączona grafika
Nocny gość płytkiej górki



Nie tylko zmiana tras może nas wzbogacić o nową wiedzę, zarówno na temat danego jeziora, jak i żerowania drapieżników w ogóle. Często na pozornie bezrybnej wodzie diametralna zmiana przynęty może przynieść zaskakujący efekt. Niektórzy, co bardziej doświadczeni wędkarze, mogą skwitować takie stwierdzenie drwiącym uśmieszkiem. Jednak naprawdę osobiście przeżyłem już taką sytuację i to wielokrotnie. Na przykład w czerwcu zeszłego roku, kiedy w czasie pochmurnego dnia trollingowałem obrotówką nr 8, a konkretnie Mikołajkiem. Pozostali dwaj koledzy złowili w tym samym czasie na woblery dosłownie kilka ryb łącznie, ja – kilkanaście, w dodatku zdecydowanie większych. Ostatni raz miał miejsce na tegorocznym wyjeździe, za sprawą downriggera. Po raz pierwszy miałem okazję solidnie przetestować zakupiony pod koniec zeszłego sezonu sprzęt. Na końcu zestawu zawisały różne przynęty: smukłe woblery, obrotówki, mniejsze i większe gumy, spoony. Jednak, przy umiarkowanie dobrym żerowaniu ryb, tak podane wabiki ustępowały skutecznością konwencjonalnie prowadzonym woblerom. Dzień w dzień sytuacja wyglądała podobnie, aż do czasu, kiedy nadszedł upalny poranek prawie bezchmurnego nieba i ryba całkowicie przestała żerować. Pierwszą oznaką nietypowego zachowania ryb było złowienie niedużego szczupaczka na przynętę w kolorze zielono-żółtym, podczas gdy do tej pory sprawdzały się woblery w kolorach naturalnych, ewentualnie tzw. maliny. Był to pierwszy i zarazem ostatni zębaty złowiony tego dnia na wobler aż do późnego popołudnia. Po przerzuceniu całego pudła woblerów poczułem się całkiem bezradny. Sięgnąłem więc po downriggera, jako ostatnią deskę ratunku i na zestaw założyłem zwykłego, srebrnego spoona długości 11 cm. Nagle woda ożyła. Szczupaki nie brały zbyt często, ale jednak brały. W czasie, kiedy wszelkie inne przynęty były ignorowane, spoon złowił pod rząd 8 przyzwoitych ryb. Warto zauważyć, że wszystkie były zahaczone wyjątkowo płytko, dosłownie za sam koniuszek pyska lub nawet na zewnątrz – pod żuchwą lub z boku pyska. Wskazuje to na to, że być może ryby były zainteresowane przynętą, ale nie próbowały jej połknąć, a jedynie trącić, lub odgonić.


Dołączona grafika
„Słoneczny” szczupak złowiony z downriggerem



No dobrze, ale jak to wszystko się ma do kilkudniowego pogorszenia się brań? Zdaję sobie sprawę, że parę osób będzie mnie chciało po takim stwierdzeniu wysłać na kontrolne badania psychiatryczne, ale uważam, że na krótką metę dla wędkarza są to okoliczności bardzo korzystne. Po pierwsze możemy nadal w niezakłóconym braniami spokoju poszukiwać śródjeziornych perełek: tj. górek i blatów. Po drugie przy wielokrotnym przecinaniu plosa mamy szansę na spotkanie z pojedynczym wprawdzie, ale bardzo dużym szczupakiem. Po trzecie i najważniejsze: długotrwały spadek aktywności żerowej ryb ma najczęściej związek z jakąś głęboką zmiana w przyrodzie. Nadciągającą burzą, przechodzącym frontem, ociepleniem, bądź ochłodzeniem… Pamiętajmy przy tym, że mamy do czynienia ze skandynawskim, a nie polskim jeziorem, gdzie często ryby nie biorą, bo po prostu jest ich zbyt mało, żebyśmy odczuli na wędce ich obecność. Łowimy w normalnej, tj. rybnej wodzie. Ryby w niej są, ale nie żerują, bo czują się źle i… robią się co raz bardziej głodne i agresywne. Prędzej, czy później czynnik powodujący dyskomfort, który blokuje żerowanie, ustąpi. Kiedy ryby już długo nie biorą, tym bardziej należy być na wodzie. Ale ile można wytrzymać „na sucho”? Tyle, ile trzeba. Zgoda – róbmy sobie przerwy. Zejdźmy na ląd dla rozprostowania nóg, napijmy się kawy, zjedzmy coś. Z moich doświadczeń wynika, że – w przypadku szczupaków – na przykład uporczywe tkwienie na wodzie w środku nocy, nawet prawie białej, jest pozbawione sensu. Choć być może dalej na północ, gdzie prześwietlenie wody nocą jest większe, wygląda to nieco inaczej.



Dołączona grafika
Wygląda niezbyt obiecująco, ale zmiana pogody może zadziałać na naszą korzyść



Przejście burzy, zatrzymanie się wzrostu ciśnienia, lub przeciwnie – jego spadek, etc. może być sygnałem do wielkiego żarcia. Z reguły zaczyna się ono pojedynczymi braniami małych ryb. Dość szybko na żer zaczynają wychodzić coraz większe sztuki. Niech pluje sobie w brodę ten, kto nie był w tym czasie na wodzie. Dzieją się wtedy rzeczy dziwne i piękne zarazem. Metrowe szczupaki okupują masowo miejscówki o powierzchni dziesiątej części hektara, ryby każdej wielkości biorą bardzo zróżnicowanych typach miejsc i to w środku dnia, niektóre, najbardziej zdeterminowane sztuki dają się łowić dwukrotnie w ciągu od kilkunastu minut do kilku godzin… Wtedy pojawia się kolejny – ostatni już – strategiczny problem: jak długo trzeba wytrwać, kiedy można zejść z wody? Niestety nie ma reguły na to, jak długo będzie trwało wielkie żarcie. Można przypuszczać, że będzie trwało tym dłużej i będzie tym bardziej intensywne, im dłużej szczupaki pościły. No chyba, że zostanie przerwane przez jakiś czynnik zakłócający: noc, ruch ciśnienia, gwałtowne zjawiska pogodowe… Z moich obserwacji wynika, że uczta drapieżników trawa od kilku godzin do pełnej doby. Za wszelką cenę należy wtedy pozostać na wodzie, nawet jeżeli będzie to oznaczało nieprzespaną noc. Tak też się stało w czasie czerwcowego wyjazdu, kiedy w przedostatniej dobie pobytu, po jałowym dniu i niewiarygodnie udanym wieczorze spłynęliśmy do obozowiska po północy, tylko po to żeby napić się kawy. Na wodzie byliśmy już przed świtem, ponieważ przypuszczaliśmy, że po takiej nocy poranek może być równie niezwykły. Nasze przypuszczenia potwierdziły się złowieniem kolejnych ponad metrowych ryb. Może się tak zdarzyć, że narastające zmęczenie, przy jednoczesnym zaspokojeniu naszych aspiracji, skłoni nas do odpuszczenia, kiedy jest jeszcze sens pozostawać na łowisku. Spotkała i mnie taka chwila słabości, lecz bardzo szybko jej pożałowałem. Prawdziwy wędkarz z krwi i kości daje w takiej sytuacji za wygraną tylko wtedy, kiedy od pewnego momentu zaczynają brać ryby małe i bardzo małe. To dość pewny znak, że prawdziwe bestie odpoczywają nieruchomo przyklejone do dna blatów, albo zapadły się w ploso jak kamień w wodę.


Dołączona grafika
Po całej dobie spędzonej na wodzie ciężko się uśmiechnąć – nawet przy takiej rybie



Na końcu tego rozdziału chciałbym dodać kilka słów o sprzęcie. Po pierwsze – dla większości współczesnych wędkarzy jest to oczywiste – nie da się skutecznie rozpracować łowiska bez przyzwoitej jakości sonaru. Tym razem używałem Lowrance’a X96 i musze powiedzieć, że bardzo dobrze się sprawdził. Na podstawie jego wskazań można było prawidłowo odszukać ciekawe formacje dna, a zdarzało się, że pokazywał także echo ryby, która w ciągu kilku kilkunastu sekund meldowała się na wędce, choć nie wykluczam tu oczywiście możliwego zbiegu okoliczności. Drugim urządzeniem, bez którego trudno się obejść jest dokładny GPS. Po kilku dniach liczba zidentyfikowanych na wielkim jeziorze miejscówek jest tak duża, że trudno je wszystkie spamiętać. O ile miejscówki „brzegowo-wyspowe” są relatywnie łatwe do odnalezienia, o tyle ze śródjeziornymi blatami, a szczególnie górkami, bez GPS-u będziemy już mieli poważny problem. Dodatkowym atutem wędkarza wyposażonego w to urządzenie jest możliwość szybkiego, bezstresowego poruszania się po akwenie dzięki sukcesywnemu oznaczaniu miejsc potencjalnie groźnych dla łodzi i silnika: bardzo płytkich górek, raf, podwodnych skał oraz tworzeniu – jak to nazywam – korytarzy przelotowych. Rozpracowanie jeziora, rozumiane jako identyfikacja łowisk i miejsc niebezpiecznych umożliwi bardziej efektywne wykorzystanie jego potencjału. Dobra znajomość wody ma duże znaczenia szczególnie w standardowych godzinach dobrego żerowania, a także w czasie wielkiego żarcia, kiedy chciałoby się być we wszystkich dobrych miejscach na raz. Oczywiście nie jest to możliwe, ale należy dążyć do tego ideału. Prawidłowo działająca echosonda, GPS z oznaczonymi namiarami oraz szybka łódź zbliżą nas do niego tak bardzo, jak to tylko możliwe. Nawet na najlepszej miejscówce, czy to obławianej w trollingu, czy z ręki, brania kiedyś ustają i zachodzi konieczność przerzucenia się na kolejną. Silnik, dający możliwość pływania w ślizgu bardzo nam to ułatwi, odda nam także nieocenione usługi przy potrzebie, bądź wręcz konieczności szybkiego spłynięcia.


Dołączona grafika
Dobrze wyposażona łódź to solidna podstawa sukcesu




* * *

Wraz ze wzrostem doświadczenia i z liczbą poznanych jezior co raz mniej wagi poświęca się przygotowaniom „koncepcyjnym”. Schematy postępowania wchodzą w krew, jest się przygotowanym na wiele wariantów rozwoju sytuacji. Przy pierwszych wyprawach warto jednak poświęcić trochę czasu na rozważania teoretyczne. Może nas to uchronić przed niepotrzebną frustracją, nieprzemyślanym ruchem, czy po prostu zaoszczędzić nam wiele cennego czasu, przeznaczonego na łowienie. Na rozważaniach o strategii rozpracowania wody w zasadzie kończy się część merytoryczna artykułu. Do lektury czwartej, ostatniej części zapraszam osoby, które po pierwsze cechuje anielska cierpliwość, a po drugie – są zainteresowane garstką moich luźnych przemyśleń i wynikami tegorocznej wyprawy.

cdn…

Tekst: krzysiek
Zdjęcia: Harry King, krzysiek


Click here to view the artykuł

#2 OFFLINE   romani

romani

    Nowy

  • +Forumowicze
  • Pip
  • 19 postów
  • Lokalizacjapuławy
  • Imię:roman

Napisano 10 kwiecień 2013 - 20:43

Ale to dobre;czekam na ciąg dalszy.Pozdrawiam.!!1

#3 OFFLINE   sucks_one

sucks_one

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 879 postów
  • LokalizacjaKonstancin Jeziorna
  • Imię:Tomek
  • Nazwisko:Kurek

Napisano 21 lipiec 2014 - 19:57

Kurcze może to dziwnie zabrzmi ale dopiero teraz znalazłem chwile czasu aby przeczytać wszystkie cztery części ..... rewelacyjnie napisane!

Jak bym siedział na balonie i patrzył w ekran echa :)



#4 OFFLINE   krzysiek

krzysiek

    Ekspert

  • +Forumowicze
  • PipPipPipPip
  • 6182 postów
  • Imię:Krzysztof

Napisano 21 lipiec 2014 - 20:24

Miło mi. Z częścią wniosków nawet się zgadzam ;) ale jestem już o kilka wypraw mądrzejszy. Np. myślę, że nie ma to jak białe noce, byleby woda już się trochę ogrzała i zdążyła obudzić :)

#5 OFFLINE   sucks_one

sucks_one

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 879 postów
  • LokalizacjaKonstancin Jeziorna
  • Imię:Tomek
  • Nazwisko:Kurek

Napisano 22 lipiec 2014 - 06:23

Czytając o Waszych wyprawach przypomniałem sobie jak wiele błędów popełniałem stosunkowo niedawno, a które teraz jakoś tak z automatu bez logicznej analizy nie popełniam np pływając po plosie kiedyś leciałem wzdłuż środkiem jak krowa :).

Zazdroszczę kompana, z którym możesz pływać do bólu.

Mam nadzieję, że w przyszłym roku zacznę też pływać w okresie białych nocy. Do tej pory dominował czas późno letni do późno jesiennego.

W każdym razie myślę, że warto skondensować to co napisałeś w czterech "Ni diabłach", zalaminować i powiesić sobie nad łóżkiem.

Elementarz jak znalazł a później w miarę nabytego doświadczenia otworzą się kolejne przydatne rzeczy, które z perspektywy początkującego mogą być niezauważalne.



#6 OFFLINE   krzysiek

krzysiek

    Ekspert

  • +Forumowicze
  • PipPipPipPip
  • 6182 postów
  • Imię:Krzysztof

Napisano 22 lipiec 2014 - 12:53

Późną jesienią, za wyjątkiem krótkich okresów wielkiego żarcia, żerowanie najczęściej się osłabia. Ryby są mniej aktywne i ociężałe, wolniej trawią. Jeżeli jednak znajdziesz miejsca koncentracji, można nieźle połowić i to relatywnie większych sztuk. Skandynawskie doświadczenia wskazują jednak, że u schyłku lata ryba się rozprasza i ciężko ją zlokalizować. W czerwcu i na początki lipca zdecydowanie łatwiej ją znaleźć.

 

Z upływem czasu w naszym podejściu zmieniło się kilka rzeczy. Po pierwsze znacznie większą wagę przywiązujemy do migracji podstawowego pokarmu drapieżników. Nie jest łatwo to odczytać, ale jak się uda, to łowienie jest bardzo, bardzo efektywne :) Po drugie bardzo przywiązałem się do teorii cyklu żerowego. Wszystkie znaki na niebie i ziemi potwierdzają istnienie takowego, choć nie potrafię znaleźć przekonującego uzasadnienia. Graficznie można to przedstawić jako krzywą okresową, gdzie na osi rzędnych y masz intensywność żerowania, a na osi odciętych x – czas. Okres to +/- tydzień, czasem 4-5 dni. Najczęściej największe ryby biorą pod koniec cyklu, potem jest gwałtowny spadek żerowania. Po trzecie: jak w braniach konkretnego gatunku szału nie ma, nie trwamy uparcie przy schemacie – zaczynamy łowić inne ryby. Nie biorą szczupaki – łowimy pstrągi. Nie biorą okonie – szukamy sandaczy. Nie biorą sandacze – idziemy w szczupaki. W tym roku zaobserwowałem prawidłowość, że kiedy spada intensywność żerowania szczupaków, ruszają się pstrągi. Może to był przypadek, a może nie. Potwierdzona wydaje się być np. teoria, że kiedy biorą duże szczupaki, to ciężko trafić małego :) W tym roku jak łowiliśmy w NL, to kiedy ruszała się ryba, nieomal równie chętnie żarł szczupak, co okoń i sandacz. Łowienie konkretnego gatunku było kwestią znalezienia hot spotu…



#7 OFFLINE   sucks_one

sucks_one

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 879 postów
  • LokalizacjaKonstancin Jeziorna
  • Imię:Tomek
  • Nazwisko:Kurek

Napisano 23 lipiec 2014 - 06:47

Rzeczywiście późna jesień tj. X-XI jest dla mnie najbardziej jałowa i najtrudniejsza do ogarnięcia. Ryba jakby rozpuszczona w wodzie i czasem brak pomysłów na jej znalezienie. Drobnica również nie do znalezienia bynajmniej ciężka do zlokalizowania.

Ulubionym miesiącem jest IX i X. Wtedy jeszcze jestem w stanie znaleźć białą rybę i co za tym idzie potencjalnie zainteresowane nią inne, te którymi ja jestem zainteresowany ryby.

Bardzo często niestety z 18-22cm wabi schodzę na mniejsze nawet do 9cm. Niestety bo kiedy wypuszczam na dyszlu większe 18-22 wciąż wydaje mi się, że odsiewam małe od dużych a tak często nie jest.

Dzięki za wykres bo o jego istnieniu również nie zdawałem sobie sprawy. Zawsze wierzyłem w prawa konkurencji pokarmowej ale zdaje się, że często większe ryby czyli te, którymi pewnie wszyscy jesteśmy zainteresowani działają w kooperacji bądź żerują obok siebie nie przeszkadzając sobie i nie konkurują o pożywienie jeśli jest go pod dostatkiem.

 

Mam teraz pytanie do Ciebie odnośnie downriggera. Na zdjęciach zdaje się widnieje DIY. Czy obecnie również go używasz czy może zakupiłeś jakiś gotowy produkt? Na rynku są dostępne Scotty, Cannony i Trapery. Nie używałem nigdy windy ale coś czuje, że za niedługo użyję. Myślę, że jestem w stanie zrobić samemu i tutaj mam prośbę do Ciebie. Na co zwrócić uwagę bo temat wydaje się prosty. Stabilne mocowanie i szpula z linką + licznik (chociaż tutaj wydaje się, że echo może wystarczyć) i to wszystko? Masz jakieś sugestie?



#8 OFFLINE   krzysiek

krzysiek

    Ekspert

  • +Forumowicze
  • PipPipPipPip
  • 6182 postów
  • Imię:Krzysztof

Napisano 23 lipiec 2014 - 10:25

Używam DR-a od Bodzia52 bodajże. Sprzęt z nierdzewki, ma przekładnię o takim momencie, że nie zatrzymasz linki ręką. Nie do uszkodzenia, tfu, tfu. Licznik nie jest potrzebny, a przy większych prędkościach/głębokościach może wprowadzać w błąd. Kulę widać na echu, na szerokim stożku - zawsze. Nie zamieniłbym na ręczny.

 

Na co zwrócić uwagę? Musi mieć solidną zapadkę, sprzęgło (zdarza się kulą przyhaczyć) i jeżeli do pontonu to niezbyt długie ramię.



#9 OFFLINE   sucks_one

sucks_one

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 879 postów
  • LokalizacjaKonstancin Jeziorna
  • Imię:Tomek
  • Nazwisko:Kurek

Napisano 24 lipiec 2014 - 11:54

Dzięki Krzysiek za cenne uwagi. Sezon dla mnie niebawem się zacznie więc zbieram teorię i sprzęt rzecz jasna :)

 

Tomek



#10 OFFLINE   krzysiek

krzysiek

    Ekspert

  • +Forumowicze
  • PipPipPipPip
  • 6182 postów
  • Imię:Krzysztof

Napisano 24 lipiec 2014 - 12:02

Jakbyś miał ciśnienie, to możesz wpaść do mnie oblookać tego DR-a. Mieszkam za miedzą ;)



#11 OFFLINE   sucks_one

sucks_one

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 879 postów
  • LokalizacjaKonstancin Jeziorna
  • Imię:Tomek
  • Nazwisko:Kurek

Napisano 25 lipiec 2014 - 07:02

W zasadzie to ja na ciśnieniu względnie wysokim cały czas :))) Bardzo Cie odwiedzę i oblookam :)))






Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych