Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Bolesław Uryn (Boleebaatar) - podróżnik, wędkarz, fotograf - wywiad - część I


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 03 październik 2012 - 22:10

W ostatnich latach zauważyć można zachodzące zmiany w polskim wędkarstwie. Z dotychczasowego modelu, wędkarza domowego, wędkującego jedynie w naszym rodzimym kraju, polski wędkarz przeistacza się w globtrotera, odkrywcę. Coraz częściej podróżuje po całym świecie w poszukiwaniu przygód, rekordowych ryb. Marzy by w końcu zrealizować wyprawy w trudno dostępne, odludne, niekiedy dziewicze zakątki naszego globu. Źródłem takich transformacji jest chęć łowienia niespotykanych w naszym kraju gatunków ryb, bicia życiowych rekordów oraz obcowania z dziką, odmienną przyrodą i kulturą. Inspiracją natomiast dla wielu wędkarzy jest niewątpliwie Bolesław Uryn, doktor nauk przyrodniczych, ichtiolog oraz niezależny reporter. Autor wielu publikacji oraz książek opisujących wyprawy wędkarskie w nieznane. Propagator survivalu "z ludzką twarzą", który razem z niemiecką Survival Akademie Velpke organizuje wyprawy. Fotograf, zdobywca nagród i wyróżnień na konkursach fotograficznych. Znawca kultury mongolskiej.


Zapraszam serdecznie do lektury pierwszej, związanej z wyprawami, części wywiadu z tą niezwykle ciekawą i barwną osobą – Bolesław Uryn.





R: Panie Bolesławie, na początku chciałbym Panu pogratulować napisania i wydania dwóch nowych, fantastycznych książek ("Mongolia - spinning, tajmienie i... szczury" i "Mongolia-wędkarski survival" są do kupienia w księgarniach zarówno w wersji "papierowej" jak również w wersji elektronicznej na stronie http://ebook.rewasz.pl/) dla wędkarzy o Pańskich przygodach w Mongolii. Czyta się je z zapartym tchem. Jak długo zbierał Pan materiał do napisania tych książek? Ile wypraw było potrzebnych?


Po raz pierwszy na ryby do Mongolii poleciałem w 1995 roku i tak mi się spodobał ten unikatowy świat, że wracam tam co roku, do dzisiaj. Efektem jest półka z notesami zapisanymi drobnym „maczkiem” i tysiące zdjęć. Notatki pisałem ‘na żywo’, w namiocie czy przy ognisku, jeszcze trzęsącymi się rękoma, spiesząc się by wspomnienia „nie wybladły”. Teraz, po latach pozostało mi tylko wybrać najlepsze fragmenty, przepisać je do kompa i poprawić. Można zatem powiedzieć, że wszystkie teksty powstały tam – nad wodą a zajęło mi to tylko 14 lat... Ponieważ wyprawy odbywam w niewielkich grupach z ciekawymi ludźmi i wspaniałymi wędkarzami, dlatego w książkach również cytuję ich relacje, opinie i rady, opisuję ich dokonania i sukcesy. Wzbogacam w ten sposób i uwiarygodniam często nieprawdopodobne akapity...


Dołączona grafika

Dołączona grafika


R: Podczas tworzenia tytułu naszego wywiadu miałem problem z ustawieniem kolejności Pańskich pasji. Która z nich jest dla Pana najważniejsza, w jakiej kolejności powinienem je ustawić i dlaczego?


Wszystkie moje pasje i zawód (ichtiologa u.w.) wiążą się z wodami śródlądowymi. Wędkuję od dziecka, potem ukończyłem studia - Ochronę Wód i Rybactwo Śródlądowe, zdobyłem patenty: żeglarski, motorowodny, bojerowca, uprawnienia płetwonurka i... 20 lat pracowałem naukowo w Instytucie Rybactwa Śródlądowego, traktując te pracę jak „hobby”. Generalnie chyba muszę powiedzieć, że moją pasją są wody śródlądowe i wszystko co z nimi jest związane - hydrobiologia. W różnych stronach świata i szerokościach geograficznych. Również „od zawsze” fotografuję, głównie dokumentując pisane słowa...




Dołączona grafika


R: W świecie jurt został Pan nazwany Boleebaatarem. Co dokładnie oznacza Boleebaatar? W jakich okolicznościach miał miejsce ten niezwykły "chrzest"?



Jest to wynik żartu mojego wieloletniego, mongolskiego przewodnika i nauczyciela – myśliwego z Ułan Tajgi, nawiązujący do nazwy Stolicy Mongolii (Ulaanbaatar” znaczącej „Czerwony Bohater”. A moje przezwisko „Bolek Bohater” pojawiło się po jednej z ciężkich (ale udanych) wypraw opisywanej przeze mnie jako „Masakra”. Gorzej, bo ostatnio w wyniku mojej pracy dziennikarskiej, polegającej na przepytywaniu miejscowych i w powiązaniu ze znanym im faktem bycia naukowcem, Mongołowie zaczęli przezywać mnie Micz Urynem (od Miczurina, rosyjskiego naukowca...).

W tradycji Mongolii nie ma nazwisk a imiona są odpowiednikami czegoś, np. Erdene znaczy „Szczęście’, jego córka Pućma to Króliczek, Nyambat - Niedziela itp., więc przezwiska są tam popularne. Natomiast tradycją wypraw survivalowych jest nadawanie przezwisk osobom, które na to zasłużą. Np. ostatnio Marcina - wspaniałego kajakarza i fotografika, przezwaliśmy w Mongolii „Perfecto” (od perfekcjonista).


Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika

R: Kto zaraził Pana pasją podróżowania oraz wędkarstwa?



Byłem kilkuletnim chłopcem i mieszkałem w Olsztynie. Co roku, latem przyjeżdżał do nas – na Warmię, na motocyklu, aż z Wrocławia, mój wujek. Na ryby. Zabierał ze sobą mnie – gówniarza. Miesiąc spędzałem z nim pod namiotem i na łódce. Miałem leszczynową wędkę z jałowcową końcówką, i tak to się zaczęło...

Natomiast na początku swojej pracy zawodowej pojechałem na roczny kontrakt naukowy – rybacki, do Iraku. Rok na tamtejszych wodach i pustyniach, wędkowanie i polowanie z kuszą pod wodą, fotografowanie i pisanie o „Patelni Świata”, po powrocie nie pozwolił mi już siedzieć spokojnie za mikroskopem... A do Mongolii pojechałem zainspirowany książką z dzieciństwa p.t. „Z wędką przez cztery kontynenty” napisaną przez Putramenta.

A tak przy okazji – marzy mi się by powstał cykl książek jak ta, z rozdziałami napisanymi przez naszych wędkarzy podróżujących dzisiaj po całym świecie. Podzielony na tomy – kontynenty. Jest nas tak wielu, że pewnie byłby problem z wyborem z nadmiaru tekstów i zdjęć. Wydaje mi się, że takie wędkarskie „opisanie świata” byłoby interesujące. Czekam na zainteresowane Wydawnictwo...



Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika


R: Pamięta Pan początki przygody z podróżnictwem? Co zmieniło się od tego czasu?



Moje podróżowanie zacząłem od Syberii i Bajkału, w czasach gdy wystarczyło chcieć, bo koszty przemieszczania się były niskie. Spędziłem po roku czasu w Iraku i Missisipi. Kolejna wyprawa była na Filipiny, następna do Gambii. Mój wyjazd do Australii kosztował mnie już sprzedaż samochodu mimo, że podróżowałem taniutko.


Dzisiaj bardzo pozytywnie zmieniły się możliwości zdobywania informacji o docelowym miejscu i jest dobra organizacja. Dla ambitnego podróżnika i reportera kłopotem jest sięganie do miejsc tych najciekawszych i – niestety, coraz bardziej odległych. Nawet w Amazonii, by wydostać się poza tereny „turystyczne” musiałem płynąć tydzień w górę Rio Negro. W Mongolii świat jaki znam sprzed lat kilkunastu, zaczyna się dopiero 1000 km od stolicy...



Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika



R: W Gambii również łowił Pan ryby?



Zapamiętałem wielkie barrakudy, łowione w trollingu z małej, oceanicznej motorówki i mniejsze podczas rejsu po rzece Gambia (słona, morska woda sięga tam daleko w górę rzeki...). Koledzy którzy tam byli potem na zawodach z powodzeniem łowili ryby z plaży. Gambia jest pięknym miejscem godnym polecenia wędkarzom - podróżnikom




Dołączona grafika


R: Czy podróże, wędkarstwo i fotografia to dla Pana sposób na życie?

Te trzy rzeczy nieodwracalnie mnie uzależniły, ale dzisiaj będąc już w podeszłym wieku, chyba najważniejszą stała się potrzeba dzielenia się z innymi zdobytymi wiadomościami, doświadczeniami – zachęta dla Czytelników do podjęcia podobnego, mądrego, fajnego i zdrowego hobby. Dlatego intensywnie pracuję, dużo piszę i publikuję zdjęcia, i aktualnie jest to dla mnie najważniejsze...



Dołączona grafika

Dołączona grafika


R: Dlaczego właśnie Mongolia stała się dla Pana głównym celem wielu podróży oraz tematem najnowszych książek - "Mongolia wędkarski survival", "Mongolia - spinning, tajmienie i ... szczury"?

Wspomniane tytuły to ostatnie z moich czterech książek o Mongolii. Chciałbym zainteresowanym tym światem polecić jeszcze poprzednią moją książkę „MONGOLIA – wyprawy w tajgę i step”. Dlaczego...? pozwolę sobie – po prostu - zacytować ostatnie akapity z właśnie kończonej, kolejnej książki o Mongolii p.t. „MORIN KHUUR - mongolski świat jurt, koni i szamanów.
One mówią wszystko:


[...] Są dwie różne Mongolie. Pierwsza - to biedne, brudne i smutne miasta tkwiące jak wrzody na zdrowym ciele tej drugiej - świata jurt, koni i bydła. Murowane domy zarzucone najgorszymi odpadami cywilizacji są jak rzadkie wysepki na czyściutkim, pachnącym oceanie stepów i błękitnego nieba.
Tę drugą Mongolię - tę jurtową, uważam za wspaniałe współczesne mongolskie imperium. Nazywam ją „zaginionym światem”, ale nie ze względu na znajdowane tam kości dinozaurów, tylko dlatego, że od stuleci do dziś pozostała niezmienna. Zachwycam się życiem współczesnego pasterza - nomady. Jest ono wprawdzie proste i pozbawione wielu dobrodziejstw (a raczej wygód), i bardziej przypomina mi czasy chanów niż XXI wiek, ale za to jest lepsze, zdrowsze i pełne takich wartości, jakie u nas – niestety – dawno zaginęły!
Moja młoda czytelniczka - Julita Szponder – napisała mi kiedyś jak widzi współczesną jurtową Mongolię:
[...] to miejsce tych, co umiłowali sobie wolność pracując według zegara, który podarowała im natura. Żyją zgodnie z nią, mając świadomość bycia jej nieodłączną częścią...
.... żyją skromnie, ale jakże pięknie we wspólnotach rodzinnych. Gościnni, posiadają piękną, starą kulturę, którą pielęgnują po dzień dzisiejszy...
.... bezkres piękna przyrody zdaje się nigdy nie kończyć. Człowiek odnajduje tam spokój, szczęście i wewnętrzne ukojenie. Ludzie nie mają dusz skamieniałych, bo ich świat nie zalewa beton. Ich człowieczeństwo trwa, nie zanika...
Nic dodać, nic ująć!
Tak, tak – Drogi Czytelniku - jest jeszcze takie miejsce na ziemi, które nawet przez chwilę nie przestaje Cię zadziwiać i zachwycać. Ogromny kraj - bogaty w stepy i dziewicze góry, pustynie, tajgę i tundrę, słodkowodne i słone jeziora, gorące źródła i rzeki - który przybysza zachwyca, szokuje, zastanawia, zdumiewa, uczy! Przede wszystkim jednak spełnia marzenia tych, którzy śnią o niezmierzonych, odludnych przestrzeniach. Końskim rżeniu, wyciu wilka, szamańskich obrzędach, zapachu zdrowego ajraku. Prawdziwy raj dla podróżnika, fotografa - survivalowego reportera zainteresowanego piękną przyrodą i imponującą historią. Myśliwego. Pasjonata wędkowania lecącego na koniec świata by spotkać się tam z królem ryb, mongolskim szamanem - tajmieniem. Włóczęgi podróżującego konno z namiotem, kociołkiem, aparatem i notesem. Eksplorera ciekawego, unikatowego świata Czyngizydów.
Jeszcze dzisiaj podróżując po Mongolii odczujesz tam bliską obecność cuchnącego kumysem, groźnego, dzikiego wojownika chanowego i podświadomie będziesz czekał na tupot kopyt jego konia, pętlę arkanu zaciskającą się na Twojej szyi czy świst strzały nad głową. Bo tam wszystko – o dziwo - wciąż jeszcze przypomina Czyngisa i jego czasy. Jest to wyjątkowa kraina pełna „inności” i jedyny w swym rodzaju naród żyjący pod wojłokowymi dachami jurt w sposób prawie niezmieniony od stuleci.
Chentej... - nie wiem czy to bajkowy „Zaginiony Świat”, czy świat który tylko nam już dawno zaginął...?
A na dodatek, w przepięknych, wielkich rzekach, na naszego szczura oczekują mongolscy „szamani” – wielkie tajmienie...




Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika



R: Z tego co się orientuję wydał Pan już cztery książki o Mongolii - "Czyngis Land – wyprawy w step i tajgę Mongolii” " , „Survival z ludzką twarzą (Wyprawy do północnej Mongolii)” oraz najnowsze "MONGOLIA - wędkarski survival"i "MONGOLIA - spinning, tajmienie i... szczury". Przed chwilą wspomniał Pan o kolejnej. Czym będzie różniła się od poprzedniej, jaką mongolską tematykę będzie poruszała?


Książka jest porównawczą kompilacją Mongolii czasów Czyngis-chana i współczesnych. Żartując mówię o niej – „groch z kapustą i kumysem”. Naukowych faktów przemieszanych z mitami i legendami Mongołów. Konkretnych relacji z subiektywnymi odczuciami mieszkańców Chenteju (ojczyzna Czyngisa) i informacjami uzyskanymi od prostych pasterzy. Jest tam wiele o Polakach którzy bywali w Mongolii i wiele rzeczy dotąd nie znanych lub nie publikowanych (ukrywanych tajemnic). Stanowi efekt pracy rzetelnego reportera ale i... pełnego fantazji mieszkańca świata jurt. Oczywiście, nie mogło zabraknąć czegoś o rybach przy okazji relacji z wodnej eksploracji rzek Chenteju. Przy okazji – podobnie mam na ukończeniu książkę „IRAK – z wędką i kuszą na Patelni Świata”. Tytuł mówi wszystko...
A może ktoś jeszcze pamięta moją pierwszą książkę p.t. „Z wędką na aligatora”...?




Dołączona grafika

Dołączona grafika


R: Jest Pan twórcą i zarazem promotorem pojęcia "Survivalu z ludzką twarzą". Co dokładnie chce Pan tym zaadresować i dla kogo jest ta odmiana survivalu?



Coraz więcej osób decyduje się na inny, bardziej wartościowy - i jednocześnie tańszy - sposób odpoczynku oraz zwiedzania świata. Zgodny z ich odmienną filozofią życiową, większą wrażliwością, inteligencją i ambicjami. Uprawiają oni survival, określany przeze mnie jako – „wszelakie wyprawy i wyczyny sportowe o ponadprzeciętnej skali trudności, wymagające samodzielnego radzenia sobie w oddalonych krainach, ekstremalnych warunkach, trudnym terenie, w powietrzu, na wodzie lub lądach...” , a „z ludzką twarzą...”, - ponieważ nie jest to odmiana masochistycznego wyczynu [w rodzaju jedzenia korzonków itp.], ani zabawy w „niby wojnę”, tylko profesjonalnie przygotowana, bezpieczna i zdrowa szkoła życia i kuźnia charakteru, odbywającą się wprawdzie w egzotycznej scenerii, ale mająca na celu zdobycie wiedzy o świecie i o sobie samym. Poznanie zarówno przyrody, jak i historii, kultury, religii czy kuchni odwiedzanego narodu i zakątka świata, a nie tylko jego hoteli, barów, dyskotek, sklepów i plaż. Głębokie, bliskie i wszechstronne poznanie skąpej resztki jeszcze niezniszczonej homo sfery. Bez pośpiechu, szczegółowego planu i terminów... Z bliska, z „pierwszej ręki”, ze „wspólnej miski” i, co najważniejsze – bez najmniejszej i jakiejkolwiek ingerencji i szkody dla środowiska! Nie wymuszając powstawania [budowy] jakiejkolwiek trwałej infrastruktury i nie pozostawiając po sobie śladów czy zmian w pierwotnej naturze przyrody i tubylców.

Wielu łączy przygodę ze zbieraniem materiałów dziennikarskich i dokumentacją fotograficzną lub filmową, po to, by móc potem przeżyciami i zdobytymi wiadomościami dzielić się z innymi. Z osobami bliskimi, młodzieżą, społeczeństwem... To przecieranie szlaków dla następców, pozostawianie na końcach świata oddanych przyjaciół i dobrej opinii o Polakach. Tak działa np. słynny polski globtroter i survivalowiec – Jacek Pałkiewicz.

Survival z ludzką twarzą to wreszcie doskonała droga dla młodzieży, mądrość na co dzień i zrozumienie własnego miejsca w życiu. Poszukiwanie wartości, odkrywanie świata i siebie. Podróże survivalowe (czasami nawet „survivalowy styl bycia i życia”) uważane są za doskonałą kuźnię charakteru i szkołę życia ludzi młodych, ponieważ kształtują ich osobowość, wyrabiają samodzielność, odpowiedzialność, uczą języków, poszerzają horyzonty i umożliwiają zdobycie unikatowej wiedzy przydatnej w życiu, rodzinie i każdym zawodzie (Krzysztof Kwiatkowski „Survival po polsku”, gorąco polecam tę książkę).

To również skuteczny relaks fizyczny i psychiczny, usuwający zabójcze stresy, dodający tężyzny fizycznej i zdrowia. Szczególnie przydatny dla pracoholików - artystów, czy decydentów - poprawiający ich zdrowie i przedłużający życie „słabej płci”, jaką w rzeczywistości stał się współcześnie mężczyzna, z trudnością żyjący do wieku emerytalnego! A – poza tym - jakież wspaniałe możliwości wędkowania stwarzają takie wyprawy...!



Dołączona grafika

Dołączona grafika

R: A pamięta Pan może taką wyprawę, która nie była „z ludzką twarzą”, a wspomnianą przez Pana twardszą odmianą – szkołą przeżycia?



Nie, nie ma tu żadnego konfliktu, każda moja wyprawa im jest bardziej odległa do cywilizacji i ekstremalna tym jest lepszą szkołą i przynosi więcej najrozmaitszych - często unikatowych - korzyści uczestnikom i nie tylko. Np. ta wspomniana wędkarska wyprawa w głąb Amazonii połączona była z działalnością misyjną ks. Jana Sopickiego, polskiego misjonarza tam pracującego, którego zabraliśmy ze sobą w dżunglę do indian.




Dołączona grafika

Dołączona grafika

R: Bez jakich pięciu rzeczy nie wybrałby się Pan na "Survival z ludzką twarzą", wyprawę wędkarską w nieznane odludne miejsce? Dlaczego są one tak niezbędne i ważne?


1. Pierwsza to koledzy, przyjaciele. Podróżowanie i wędkowanie w grupie jest ciekawsze i daje więcej wrażeń. Bezpieczniejsze. Zawiązują się trwałe przyjaźnie i więzi. Poza tym ja – reporter, zobojętniały na Mongolię nieco już mi spowszedniałą, jak pasożyt żyję również ich świeżymi i gorącymi doznaniami, wrażeniami...
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem globtroterów - „samotników”, również z tego powodu, że większość z nich (nawet tych znanych nazwisk) to „picerzy” opowiadający potem ludziom bajki z sufitu.
2. Druga najważniejsza rzecz to oczywiście sprzęt wędkarski. Zarówno w celu uprawiania hobby jak również jako obowiązkowe wyposażenie survivalowe...
3. Bez aparatu fotograficznego byłbym „chory” i wyprawa byłaby zmarnowana...
4. Będąc profesjonalistą i czując się odpowiedzialny za zdrowie kolegów, dlatego zawsze zabieram obszerną apteczkę i nieustająco szkolę się w kwalifikacjach lekarza.
5. Reszta to wiele drobnych rzeczy które są najczęściej marginalne ale czasami bywają „zbawienne”. Np. „biczik” (pismo polecające moja prace z ambasady Mongolii), czy dobry nóż...



Dołączona grafika

Dołączona grafika


R: Ostatnio na jerkbait.pl sporą dyskusję wywołał dobór odpowiedniego noża wędkarskosurvivalowego. W jednej z Pańskich książek opisuje Pan przypadek, kiedy nóż uratował Panu życie. Skorzystam z okazji - na co konkretnie zwrócić uwagę podczas wyboru tego narzędzia i co poleciłby Pan godnego uwagi?

W przeciągu lat mojego podróżowania przeszedłem drogę od super profesjonalnego sprzętu wielkowymiarowego do malutkich, szwajcarskich „kombajnów”. Ostatecznie zabieram zawsze trzy noże: mocny, myśliwski zamocowany „całodobowo’ do paska spodni lub rękawa kurtki (by zawsze był pod ręką), potem Opinelka obozowego i tzw. Tool – nóż z masą narzędzi, obcążkami itd...





R: W jaki sposób przygotowuje się Pan do wypraw? Na co należy zwrócić szczególną uwagę by wyprawa zakończyła się sukcesem?



Muszę się przyznać, że przygotowania do wyprawy sprawiają mi szczególną przyjemność. Wyszkolony w niemieckiej szkole survivalu staram się podchodzić bardzo profesjonalnie i dokładnie do każdego jej etapu. Wszystko przemyśleć, przetestować i na każą okoliczność się zabezpieczyć.
W przygotowaniach konieczna jest skromność dlatego mądry podróżnik „wysysa” pomocne informacje od osób które tam już były a potem od miejscowych. Szczególnie ważni są ci ostatni, bo przecież od setek lat drogą ewolucji doszli do najlepszych, najskuteczniejszych rozwiązań optymalnych do tego miejsca, klimatu itp.
Przykład – najlepsze, najdroższe buty podróżnicze, przeznaczone do tajgi mogą być wręcz zagrożeniem dla życia podróżnika na konnej wyprawie wędkarskiej w Mongolii ponieważ... perforowana ich zelówka nie pozwoli „wędkarzowi” szybko wyjąć nogi ze strzemienia mongolskiego konia i wypadek gotowy. Aktualnie pomagam w organizacji wyprawy w mongolską tundrę (temperatury ok. minus 40 st. C) i widzę jak wiele błędów popełniliby uczestnicy (świetni podróżnicy) gdyby nie moje mongolskie doświadczenia i wiadomości...




Dołączona grafika

Dołączona grafika


R: Proszę podzielić się choć dwoma takimi przykładami popełnianych błędów – może być na tym wspomnianym przez Panu przypadku.



W tym przypadku np. odradziłem im zabierać namioty których rozstawianie wymaga konieczności przyszpilania ich do ziemi (tunelowe...). Na kopnym śniegu i metrowej warstwie mchu konieczne są namioty rozporowo – pałąkowe, możliwe do rozstawienia w dowolnym miejscu i momencie, bez wbijania śledzi.
Nie wszyscy wiedzą, że „rozgrzewające” działanie picia alkoholu, czy nacierania skóry śniegiem, są bzdurą! A w przypadkach awaryjnych z powodzeniem do ogrzewania ciała można używać różnego rodzaju miniaturowych grzałek – katalitycznych (benzynowych) , węglowych czy kompresów chemicznych. Taka grzałkę [-i] można umieścić pod ubraniem na ciele, najlepiej na splocie słonecznym, lub wrzucić do śpiwora. Noszona w kieszeni, rękawicy lub mufce, ogrzewa ręce umożliwiając wykonywanie palcami precyzyjnej pracy. Że przy minus 40 stopniach w tajdze, warto zabrać dodatkowo goreteksowy pokrowiec na śpiwór. Nic nie ważący a bardzo pomocny. Że są specjalne fotograficzne baterie o znacznie większej pojemności od typowych (nie wspominając o akumulatorkach). Itp...



Dołączona grafika

Dołączona grafika


R: Wyprawa - niespełnione marzenie, czyli gdzie jeszcze Bolesław Uryn nie postawił swojej nogi, a chciałby tam dotrzeć? Dlaczego właśnie w to miejsce a nie gdzie indziej?

Poznałem i pokochałem w Mongolii rzekę Sziszchid-gol. Rozpoczyna ona bieg na północy kraju (w Kotlinie Darchackiej) i przepływa przez granicę do Republiki Tuwa, gdzie już nazywa się JENISIEJ. Część tej rzeki w Mongolii przepłynąłem z niemieckimi survivalowcami na canoe. Marzy mi się aby przepłynąć cały mongolski Sziszchid i dalej spłynąć przez „zieloną granicę” do Tuwy (ok. 1000 km) i przez ten równie piękny „mongolski” kraj. Oczywiście cały czas spinningując w miejscach gdzie można dotrzeć tylko na canoe, szczególnie w rzece przy granicy, niedostępnej dla ludzi a absolutnie „dziewiczej”...
Muszę powiedzieć, że nie ma nic piękniejszego i ciekawszego niż wędkarski spływ górską, mongolską rzeką a planowany spływ jest tak trudny (również ze względów prawnych), że strasznie mnie „rajcuje’...



Dołączona grafika

Dołączona grafika

R: Wyprawa, którą najczęściej Pan wspomina - dlaczego właśnie ona utkwiła w pamięci najbardziej?

Najpiękniejszą moją wędkarską wyprawą była Brazylia, ale to dlatego, że „zakochałem się” nie tylko w tamtym świecie Indian amazońskich i takich pięknościach rybich jak tucunare, ale także w ... „piraniach” z Copacabany w Rio. Optymistycznych i pełnych radości oraz życzliwości ludziach. Baardzo mądrym świecie różnym od tego jaki znamy. Jakże innym i o wiele lepszym niż nasz...
Gdy ktoś mnie pyta gdzie powinien pojechać – mówię ‘do Brazylii”! Brazylię szczególnie polecam ludziom młodym, po studiach, bo – niezależnie od wędkowania, każdy z Brazylii przywozi coś, co daje mu „kopa” w życiu zawodowym. Nigdy, w najtrudniejszych czasach nie przyszło mi do głowy pozostać gdzieś poza granicami Polski bo... wcześniej nie znałem Brazylii.
Brazylia jest suuper pod każdym względem, jest wędkarskim El Dorado, przed nią wspaniała przyszłość a mu znamy tylko nieprawdziwe o niej stereotypy...



Dołączona grafika

Dołączona grafika

R: Czy podczas wypraw przeżył Pan jakąś groźną dla życia przygodę? Jak wspomina ją Pan po latach?

No właśnie, tropikalna Brazylia to nie tylko „zabójcze” dziewczyny na sambodromie ale i zabójcze choroby. W Amazonii pogryzły nas bardzo niebezpieczne nietoperze wampiry i zachorowałem na malarię. A po powrocie do domu chirurg musiał mi wyłyżeczkować spod skóry na głowie, rozwijającego się tam robala. Ale to nie powinno nikogo odstraszać - kolega z wyprawy wrócił cało za to skomplikowanie złamał nogę w domu, w Polsce..




Dołączona grafika

Dołączona grafika

R: Z tego co się orientuję nie tylko Mongolia stała się celem Pańskich podróży. Australia, Irak, Palawan, Missisipi, Gambia, tajga syberyjska i wiele innych miejsc na Ziemi. Obiekt westchnień wielu Polaków, wielu wędkarzy. Co w Polsce jest takiego, że nadal mieszka Pan tutaj, czego brakowało w miejscach, do których Pan podróżował?


Podróże są cudowną zdobyczą współczesnych czasów, a jeszcze podróże z wędką w ręku..., po egzotycznych wodach..., w pogoni za wspaniałymi, wielkimi rybami...!
Podróżując uczymy się, poznajemy świat, ludzi różnych ras, kultur, ich historię, kuchnię.... przyrodę – zwierzęta i rośliny, odmienne od naszych, europejskich. Przebywamy, wprawdzie krótko, ale w szerokościach geograficznych i strefach klimatycznych jakże dziwnych, odmiennych od naszej...




DAJ WIĘC BOŻE , KAŻDEMU Z NAS JAK NAJWIĘCEJ PODRÓŻOWAĆ!


Ale potem - jakże dobrze jest wracać do domu...! Na „własne śmieci”. Ciągać karaski z ulubionej kładki na stawie, lub organizować prawdziwie survivalowe ekspedycje w pogoni za szczupolem, boleniem, głowatką, sumem, karpiem czy dorszem... Bo czyż i wszyscy najbardziej nie kochamy swojskiej przyrody? No bo jakże może być inaczej, skoro tak wspaniały jest ten nasz ojczysty „mikro kosmos”, który jak ten chleb codzienny - pachnący, rumiany, nigdy nam się nie przeje, i za którym zawsze tęsknimy...
Na pewno warto jeździć po świecie i łowić ryby, choćby po to by ... potem docenić np. cudowną scenerię wschodu słońca nad wigierskim klasztorem Kamedułów i urokliwość bytujących w tym jeziorze, najpiękniejszych na świecie okoni...!
... czy połów najwspanialszej, egzotycznej ryby można porównywać do małego ogniska, płonącego nad Narwią . przez całą, jakże krótką, ciepłą, letnią noc, kiedy ciągnące się bez końca opowieści wędkarskie grona przyjaciół przerywa tylko dzwonek wędki, sygnalizujący branie wielkiej ryby...?
I czyż nie trzeba kochać, szanować, cenić i przede wszystkim znać przyrodę ojczystą !? Zgodnie z napisanymi przed 100 laty, prostymi słowami poety Wincentego Pola:



Gdyby człek znał po świadomu,
Ile skarbów leży w domu,
I co tworów Bożych w borze, -
To by więcej było, może,
Na tym świecie gniazd szczęśliwych,
Ludzi dobrych i prawd żywych!
... przecież my TU żyjemy, żyć TU będą nasi synowie, a i każda wielka wyprawa „z wędką dookoła świata...”, TU się zaczyna i TU skończy!
Piękna jest przyroda Polska, czy, gdy wesoła i uśmiechnięta mai się na wiosnę, lub błyszczy barwą kwiecia i drga pełnią życia w lecie; czy gdy poważna i spokojna , ustroi się we wzorzystą szatę jesieni i ugnie się pod nadmiarem owoców, lub już cicha i martwa na pozór, śpi w zimie pod białym pokryciem ze śniegu i lodu.
Piękne są nasze żyzne pola, kwieciste łąki, szumiące lasy, szemrzące strumyki górskie, rzeki i jeziora nizinne, wreszcie wybrzeże Bałtyku, a tym piękniejsze i droższe, że nasze: z nimi wiążą się nasze najmilsze wspomnienia, najpierwsze chwile życia; tutaj - jak pisał prawie 100 lat temu poeta Lenartowicz, - znajdują się wszyscy których kochamy...



Prawda, że piękne cudze kraje,
Lecz sercu czegoś nie dostaje;
Kościoły wielkie, zamki, wieże,
Ale za serce nic nie bierze...
We własnym kraju, tu w ojczyźnie
Wszystko ci bratnie, wszystko bliźnie,
Głos ma dla ciebie zrozumiały
Ta ziemia szara, ten kraj cały.
Te lasy twoją szumią mową,
I dąb odwieczny nad dąbrową,
Te czaple, czajki i łabędzie –
Coś swego widzisz, słyszysz wszędzie (...)




Dołączona grafika

R: Przebywał Pan wśród różnych cywilizacji. Czy przyswoił Pan od którejś, coś co wykorzystał Pan w swoim dalszym życiu, co pomogło Panu w osiągnięciu dalszych celów życiowych?

Odpowiem nietypowo – każdy długi wyjazd, wyprawa powoduje, że z ogromną radością wracam do „swojego” świata – domu, rodziny, przyjaciół, środowiska i Polski. Dopiero tam doceniam co mam, gdzie i jak żyję... Tego uczy mnie każdy wyjazd.
Nauczyłem się również skromności i konieczności włożenia wiele czasu i wysiłku by poznać temat. Mongolię „rozgryzam’ lat piętnaście i jeszcze wiele muszę się tam nauczyć.



R: Panie Bolesławie na tych chwilowo zatrzymajmy się. Drugą część wywiadu poświęćmy przygodzie z wędką i oczywiście aparatem fotograficznym.



Za tydzień zapraszam na drugą część wywiadu. Tym razem o wędkarstwie i fotografii. A tymczasem jeśli jesteś zainteresowany kupnem wspomnianych w wywiadzie książek, w wersji elektronicznej tzw. ebook lub tradycyjnej papierowej , polecam http://www.rewasz.com.pl




Dołączona grafikaDołączona grafika

Pytania zebrał, zredagował i wywiad przeprowadził: Remek
Zdjęcia: Bolesław Uryn
Więcej o Bolesławie Urynie: http://www.uryn.cso.pl/




Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum

Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych