Może nie będę zbyt oryginalny w swojej wypowiedzi, jednak sprawa zmiany upodobań połowowych z kwietnia na styczeń ma całkiem prozaiczne przyczyny. Po pierwsze czas.
Żyjemy w erze maksymalnego konsumpcjonizmu, i łowienie w każdej wolnej chwili, która jest dostępna w naszym kalendarzu przeznaczona jest na połów ryb. Stąd łowienie kiedy tylko się da, jest częścią tego konsumpcjonizmu, taką formą nowo-bogactwa ludu. W czym nawet tak betonowa prasa jak WW, obok komercyjnego WŚ, a z czasem i wszechpotężnego Internetu do tego się przyczyniły. Kiedyś jeździło się na pstrągi dopiero w kwietniu dla zasady, dzisiaj jeździ się w styczniu, bo taka jest moda. Trendy rządzą, bo rządzi tłum, a tłum w demokracji ma rację.
Wbrew straszakom o starych złych czasach, kiedy to zjadało się tony ryb, bo zabierało się wszystko, to jednak były to lepsze czasy dla ryb, z wyjątkiem degradacji wód przez przemysł. Co nie oznacza, że były to w ogóle lepsze czasy. Jednak dla ryb tak. Ubóstwo sprzętowe ratowało wiele miejsc, a wraz z nimi i ryby. Dzisiaj każdy ma spodniobuty, a jak kupiłem swoje pierwsze stomilowskie wodery, to byłem królem całego osiedla przez kilka sezonów. Dołóżmy, do tego łodzie, echa, kamery, pajęczynowe żyłki, PAPROCHY imitujące robaki. Te ostatnie są skuteczniejsze od robaków, bo można nimi grać w wodzi jak się chce, gdzie im tam konkurować zwykłej przepływance ze spławikiem. Nawet na pstrąga.
Dwa.
Nadto, nie każdy miał samochód. Co ja opowiadam, prawie nikt nie miał samochodu, a pasjonatów z krwi i kości zawsze jest mniej, pieniądze łatwo to udowadniają. Myślę, że w wędkarstwie jest dużo mniej pasjonatów niż przewiduje to zasada Pareto, więc może będzie z 5% w całej fihingowej gromadzie. Ilu znacie ludzi, którzy gnali pociągami, wozami i saniami przez pół Polski w zimę za sieją? Ja jedną taką osobę znałem z lat 70-tych, a tylko w moim małym 60-cio rodzinnym bloku, gdzie się wychowałem, było co najmniej DWUDZIESTU wędkarzy. Teraz w tym samym bloku, może jest trzech. Stąd nie wiem jakim cudem, koledzy uważają, że teraz jest wędkarzy więcej. Powątpiewam.
Trzy.
Kiedyś było kłusownictwo w celu zdobycia pożywienia dla siebie. Nad Skrwą spotykam już trzecie pokolenie z tej samej chałupy we wsi Zdziembórz, nawet zdjęcia mam ich wszystkich z kratami o boku 2 metry. I jestem na 100% pewny, że w marcu znów będą jak co roku. Zaczynają od płoci po prostu. A mimo to, śmiem twierdzić, że oficjalnie łowiący rybacy w czasach komuny, byli większymi kłusownikami, ponieważ mieli łatwiej zbyć rybę za pieniądze. Dzisiaj do nadal kłusujących rybaków, doszli kłusujący dla zysku wędkarze. Wymienię powszechnie znane okonie z Zalewu Szczecińskiego, czy sandacze i sumy z Zalewu Włocławskiego. Obydwa przypadki wytrzebienia gatunków są zasługą wędkarzy i to wcale nie starej daty.
W tych starych czasach, nie było mowy o braniu ryb niewymiarowych lub w okresie ochronnym. Wychowałem się w typowym dla tamtego okresu blokowisku z ludziami napływowymi ze wsi i małych miejscowości, w większości bez edukacji, a mimo to ludzie ci, byli gotowi lać nad wodą każdego za krótkiego leszcza. Owszem brali ryby, nie mniej niż biorą dzisiaj, za to brali przez krótszy okres w roku, bo tak sami zdecydowali, a nie przepisy ochronne. Swoją drogą łowienie w okresie ochronnym było świętokradztwem nawet dla kłusownika, dzisiaj już nie jest.
Czwarte.
Presja na drapieżniki, czyli na szczyt łańcucha pokarmowego osiągnęła apogeum. Dawniej, drapieżniki były towarem reglamentowanym, jak jeansy w Pewexie. Paradoksalnie w ludowej komunie, była wędkarska elita muszkarzy, a już na pewno spinningistów. We wspomnianym rodzinnym bloku, na tych dwudziestu wędkarzy, spinnigiem łowiło DWÓCH. Dzisiaj na trzech, łowi też dwóch.
Łowienie pstrągów w styczniu jest modne. Chociażby pchają się ludzie po to, by wstawić jak najszybciej fotę w sieci, tym samym nakręca się pęd mas na łowienie zimą.
Dla innej sporej grupy jest wyborem świadomym. Łatwiej wziąć tydzień urlopu na początku stycznia niż w kwietniu. Zasady, którymi kiedyś żyła znana mi większość, dzisiaj są dla pojedynczych oszołomów.
Dołożę do tego psychozę na temat niezabierania ryb w mowie, a nie w uczynku i mamy w miarę kompletny obraz.
Trochę się zmieniło od tamtych czasów i nie ma co wytykać jeden drugiemu, że jest bardziej lub mniej etycznym wędkarzem. Co nie oznacza, że należy obniżać poprzeczkę tylko dlatego, że mamy mniej czasu na ryby w kwietniu niż w styczniu