Moje zdanie:
1. Rybołówstwo zawodowe będzie zanikało z przyczyn ekonomicznych. To się po prostu nie opłaca. Ten proces widać we wszystkich rozwiniętych krajach.
2. Połów ryb powinien się odbywać głównie w celach wędkarskich. Gdy decydenci sobie uświadomią, jak duże mogą być dochody z turystyki, to wtedy zaczną aktywnie wspierać ten proces. Bez tego poparcia, a także bez odpowiedniej ilości ryb w wodzie, wędkarzy nie będzie.
3. W ograniczony sposób także połów metodami niewędkarskimi przez lokalnych mieszkańców w określonych celach, zwłaszcza gatunków nie łowionych przez wędkarzy (np. sielawa). Te ryby stanowiłyby lokalną atrakcję dla turystów (np. w restauracjach lub sklepach). To też się dzieje w państwach rozwiniętych.
4. Rozszerzenie stref ochronnych, większa dbałość o środowisko, naturalny rozród ryb, itd. To jest uwarunkowane edukacją i poziomem świadomości ekologicznej. Następuje tu systematyczna poprawa, co widzę z perspektywy kilkudziesięciu lat, ale jest jeszcze dużo do zrobienia.
5. Konieczne będzie powołanie jakiejś instytucji, która by zarządzała (nie przesądzam w jaki sposó sprawami ichtiofauny na wodach publicznych (np. coś typu Główny Inspektorat Rybołówstwa). Jest konieczne prowadzenie monitoringu, w tym w zakresie chorób, inwazji obcych gatunków, silnego spadku populacji rodzimych, itd.
6. Demonopolizacja wędkarstwa i tworzenie niezależnych towarzystw wędkarskich (zrzeszonych w federację), a także towarzystw miłośników określonych wód. One mogłyby być gospodarzem niektórych wód, głównie niedużych rzek i jezior. Dzisiejszy model, w którym jeden duży okręg ma dużo wód, sprawia, ze nikt nad nimi nie panuje. Decydenci w okręgu nawet nie znają wielu wód, bo nie są w stanie nad nimi bywać. Poza tym, zbyt wielu decydentów w PZW nie ma pojęcia o gospodarce rybnej, zarządzaniu (w ogóle), a czasem także wędkarstwie. To, że ktoś jest fajnym kolegą, nie oznacza automatycznie, iż ma kwalifikacje do zarządzania dużym majątkiem z żywymi zasobami. Obecny system jest archaiczny i reliktem minionej epoki. Należy tez wziąć pod uwagę, że zarzadzanie wodami wymaga nie tylko wiedzy, ale i czasu. W sytuacji, gdy znakomita większość wędkarzy pracuje zawodowo, to nie mają czasu na zajmowanie się zarządzaniem wodami, nawet w sposób dorywczy, ad hoc.
To w dużym skrócie.
Nie jestem ichtiologiem lub nawet przyrodnikiem z wykształcenia. Jestem natomiast samoukiem w tych kwestiach, obeznany z literaturą światową, a także często prowadzący badania w terenie. Człowiek powinien uczyć się całe życie i rozwijać w kierunku, który lubi.