Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

Bliskie spotkania trzeciego stopnia - nasze przegrane i inne historie


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
325 odpowiedzi w tym temacie

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 24 sierpień 2010 - 19:14

Cześć,
Drodzy forumowicze, za namową Marcela (to jego pomysł) postanowiłem utworzyć nowy wątek na forum, w którym będziemy opisywać porażki wędkarskie. Często bowiem analizując właśnie je uczymy się najwięcej. Często też inni, czytając historie naszych bliskich spotkań trzeciego stopnia unikną ich nad wodą w walce ze swoją życiową rybą. To wątek dla tych, którzy chcą opisywać swoje przegrane pojedynki, to również wątek dla tych, którzy wygrali dzięki wskazówkom zawartym w niniejszym wątku. Miłego pisania, miłego dzielenia się swoimi przeżyciami, historiami. Zapraszam!

Pozdrawiam
Remek
  • iroo i Muszka lubią to

#2 OFFLINE   Szewiec

Szewiec

    Forumowicz

  • +Forumowicze
  • PipPip
  • 115 postów
  • LokalizacjaWrocław

Napisano 24 sierpień 2010 - 20:08

Hmm to może ja zaczne ;D
24.08.2010 Odra-Janówek, Białe kopyto z czarnym grzbietem pare rzutów i czuje coś na wędce średnio aktywne lecz próbowało uciekac w pobliskie krzaki, myślałem że jest to sandacz którego 2h wcześniej wyciągnełem ale przy brzegu okazało się że to ładny szczupaczek koło 50-60cm może i więcej. Brodziłem wodzie i próbowąłem jak najbliżej podprowadzic rybe kolega szykował podbierak rybe miałem jak na dłoni obróciłem się po podbierak opuszczając rybe lekko w dół i to spowodowało iż się rzuciła i wypieła :( więc rada na przyszłośc zawsze trzeba miec podbierak pod ręką i nie robic gwałtownych ruchów tego przynajmniej ja się dziś nauczyłem.
Pozdrawiam Łukasz

#3 OFFLINE   LASSOjbait

LASSOjbait

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 708 postów
  • LokalizacjaWrocław

Napisano 24 sierpień 2010 - 20:16

Doskonały pomysł. Myślałem o wątku pt. moje największe błędy i głupstwa jakie nad wodą popełniłem - miałbym kilka przykładów heheh, ale skoro duże ryby z którymi się spotkałem, to:

Byliśmy z Pasiastym, Baloo i TeeS w tym roku w Szwecji testować szczupakowe łamańce. Łowimy bardzo dużo ryb, dobrze się bawimy i mam przygodę życia.
W holowanego około 60cm szczupaczka wali OGROMNA mamuśka. Nie wiem ile mogła mierzyć, ale przez chwilę widziałem ją jak trzyma tego szczupaczka w poprzek, a z paszczy mamuśki wystaje mu tylko łeb i kawałek ogona Kij który dzień później spokojnie wyholował szczupaka 102cm na tym krokodylu wygiął się po dolnik.

Fajnie było. Serce w gardle, piana na wodzie, murowanie, pokazanie się, potarmoszenie i...

...i popłynął w swoje krzaczki największy szczupły jakiego widziałem.

Może kiedyś zaatakuje mój wobler?

#4 OFFLINE   Mariano Mariano

Mariano Mariano

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1945 postów
  • LokalizacjaNiemcy/Warszawa
  • Imię:Mariusz

Napisano 24 sierpień 2010 - 21:26

Baardzo dobry pomysł.To Ja też dorzuce swoje 3 grosze :D
Przygoda przytrafiła mi sie nad Wisłą,po kolejnej opadająćej wodzie pojechałem na główki w okolice Mostu Gdańśkiego w poszukiwaniu boleni.Niestety nie chciały za bardzo współpracowac wiec stwierdziłem,ze poszukam przy dnie.Zaczynało sie powoli zmierzchać.Założyłem 7cm Blue Foxa(biały z czarnym grzbietem) na 20g główce i stojąc na główce przez którą jeszcze przelewała sie woda posyłałem gume pod krzaki naprzeciw gdzie coś grasowało.W kolejnym rzucie,po podbiciu czuje magiczne pstryknięcie zacinam a kij wygina sie w pałąk a nogi uginaja.Ryba,przypuszczam ze sandacz trzyma sie dna płynąc lekko w prawo.Próbuje lekko pompować ale na rybie nie robi to wrażenia,zmienia kierunek w lewo na nurt,hamulec pracuje naprawde nieżle.Ja w tym czasie cofam sie z główki w strone brzegu żeby lepiej podebrać rybke.W tym momencie kąt miedzy mna a ryba powoduje poluzowanie plecionki,staram sie szybko wybrac luz,czuje jeszcze mocne szarpniecie i luz...Dalej już tylko nie cenzuralne wyrazy i zwroty :angry: Po wyjęciu gumy typowo sandaczowe ślady zębów.Może jeszcze sie trafi:)


#5 OFFLINE   Marcel

Marcel

    pasjonaci

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1391 postów
  • Imię:Marcin
  • Nazwisko:Leloch

Napisano 25 sierpień 2010 - 08:18

Remku dzieki za przyklepanie :D
Nie inaczej musze i ja uzupełnic co nieco

Wczoraj udało mi sie oszukac rybe sezonu.
Niestety dochodze do siebie po sromotnej porazce.
Zameldowałem sie ok 11. Tak mnie cos tkneło, aby wykonac kilka pierwszych rzutow w bankowe miejsce. Kilkadziesiat boleni z tad wyjałem, ale ostatnio omijam to miejsce. Chyba ze jakas rapa sie ujawni na powierzchni.
To był chyba 4 rzut i 4 metry od szczytowki, na głebokosci metra. W głownej roli fabryczny wobek z ownerami, pomalowany sprayem. Czarny plus srebrny i zyłka 0,22
Branie i odjazd. Lecz po sekundzie i drugiej, jeszcze wscieklejsza szarza ryby. Szybka mysl - ze w tym miejscu walka sie nie skonczy. Brac plecak, czy nie brac?!!! Brac !!! Cofam sie błyskawicznie 3 metry po plecak i sprint w doł.
Jazgot hamulca trwa. Niema juz ze 30 metrow zyłki. Nie zatrzymuje ryby na siłe. Musze ominac krzaki i zbiec z warkocza.
Plecak na grzbiet i jazda w doł po brzegu. Kij w gorze, bo 15m od brzegu zatopiona opaska. Jedyna mysl to, aby rybsko ,, wrociło ,, mi tu miedzy brzeg i opaske. Pierwszy przystanek.
Przeciwnik zatacza łuk i spływa mi ponizej. Uff przepłynał bezzaczepowo nad odcieta opaska.
Biegne wiec w doł...odzyskuje zyłke. Niestety zostało mi 20m brzegu. Pozniej doł z wyrwa i drzewa, a rzeka przyspiesza konczac sie odkosem, w ktory wcina sie biegnaca pod woda opaska.
Chyba jestem spokojny. Zrownałem sie z drapieznikiem. Jednak niema mowy o podciagnieciu go. Stoi w silnym nurcie miedzy brzegiem a opaska. Ok, poczekamy na oznaki słabniecia.
Przy probie podpompowanie pojawił sie pierwszy slad ryby na tafli. Niestety nie wiem z czym walcze.
Proby podjecia rozwiazania siłowego wyzwalaja tylko nerwowosc ryby.
Niestety szpula sie ciagle miarowo obraca do tyłu
Powolutku, ale cm po cmetrze. Jest pat....
Kozystajac z okazji szybko Ustawiam aparat, sadzac ze zakonczy sie to za chwile moja wiktoria.
Jednak zwierz idzie w doł, a ja przemierzam ostatnie 5 m.
Przechozde pod baldachimem młodych pedow wierzby. Opusczam kij do lustra wody, a zyłke tnie listki.
To koniec drogi... stanałem... ani kroku dalej.
Ryba trzyma sie po skosie w dole, ponad 15m ode mnie.
Niewierze ze to sie tak zle skonczy, tym bardziej ze ryba wychodzi z nurtu w wyrwe w brzegu. No chyba tylko na tyle Cie stac - kpie sobie. Wyrwa jest czysta, porosnieta roslinnoscia brzegowa, zakonczona ponizej welkim krzakiem łoziny.
Wchodzi w zastoisko, wiec wychylam sie na cyplu, aby nie została tam za długo. Byle patyczek moze zostawic mnie tu z nietega mina i odechciec łowienia na reszte dnia.
I tak sobie teraz mysle, ze powinienem ja w zastoisku utrzymac za wszelakj cena. Choc... przecierz probowałem.
Mineło około 25minut.
Ustawiła sie znow w nurcie, 15 m ode mnie. Ok - mysle sobie. Jeszcze tak ze 2 razy do wyrwy i bede Cie miał- padniesz
Ale zamiast mi tu słabnac, wyweszyła dolny nurt...
Zeszła głebiej. Idzie metr po metrze. Zestaw mam na granicy wytrzymałosci. Nie bede rwał. Stoj !!!... Szpula nie chce sie zatrzymac.
Powoli sie odkreca - a ja juz nie moge zniesc tego cholernego dzwieku. To ostatnia szansa. Wbiegam po jakims chabaziu na jedyne stanowisko w wyrwie. Podnosze kij i czuje ze przeszła przez zatopiona opaske. Zyłka sie nie podnosi. No nie...
Gdzies utkneła....i ciagle powolutku znika mi zkołowrotka.
Nie mam szans, nie mam szans. Ciagle idzie, teraz w głownym nurcie po drugiej stronie opaski. Czuje walniecia w kij.
Mija kolejne 20 min. Zostały ostatnie metry swierzej, ,, błysczacej ,, zyłki. Ufff staneła. Czuje ja na kiju. Szarpie, wali.
Sytuacja tragiczna. Jestem w małej wnece, linka na wprost zawadzona o opaske, a ryba gdzies na scianie opaski na głownym nurcie. Jestem bezradny i wciekły na siebie...Mijaja minutu mojej beznadziei.
Moze popłynac? przecierz tak dokładnie znam to miejsce. Nie nie warto - to idiotyczne. Czekam, czekam, czekam...na cud.
Cudem byłby przepływajacy wedkarz...
Cudu nie bylo. Wedka przestaje pulsowac. 12:15 zwijam z mozołem strzepy zyłki !!!


p.s za kare do godz 21 nie mam zadnego brania, a rzeka wydaje sie byc studnia bez ryb.
[Uaktualnione dnia: czw, 19 sierpień 2010


#6 OFFLINE   Marcel

Marcel

    pasjonaci

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1391 postów
  • Imię:Marcin
  • Nazwisko:Leloch

Napisano 25 sierpień 2010 - 08:26

...i jeszcze jedno starocie z zasobow J.pl

Tym razem nie bedzie zdjec. Ta chwila nie została sfotografowana.
Co rok kilka fantastycznych spotkan z boleniami
Wybrałem jedno.
Zazwyczaj nie odpinaja sie bolenie z mojej przynety, ale własnie takie nie powodzenie bedzie dzisiejszym opowiadaniem.
Wczesnym latem rozpoznawałem pewien przelew. Przy niskim stanie wody potworzyły sie wlewy i cienie pradowe miedzy nimi.
Odwiedzałem regularnie to miejsce 2,3 razy w tygodniu.
Pogoda dopisywała. Ciezko było sie na poczatku zapoznac z boleniami. Widac było stadko, lecz wyniki przyszły dopiero w drugim tygodniu. Zwykle padały sztuki w przedziale 40-55cm.
Tak sobie myslałem ze gdzies w poblizu powinien jednak przebywac Krol przelewu. Nie pokazywał sie w porach gdy odwiedzałem to miejsce. Jednak po przekłuciu młodzierzy i na niego przyszła kryska.
Stał na pograniczu najdalszego cienia. Niesamowite branie. Postawił sie, dosłownie i w przenosni, hamujac wystawiona płetwa ogonowa niczym peryskopem. Skapitulował. Sfotografowany dostał klapsa na do widzenia. Po tym połowie niestety nadeszła cisza.
Ryby nie reagowały na przynety. Mniej było tez atakow na powierzchi. Smutne.
Kilka pobytow dało słabe ( czyt. normalne ) wyniki.
Jednakze z sentymentem rozpoczynałem dzien własnie w tym miejscu.
Liczac...juz nie wiem na co. Tego pochmurnego dzionka przeszedłem dwa wlewy. Zajeło to ponad 20min. Wypłukane resztki ludzkiej roboty kryly zdradliwe pułapki. Mozolnie trzeba było obchodzic ,,dziury,,. Zajawszy dogodne miejsce posłałem woblera na szczyt zapływu. Szybkim tempem sprowadziłem go na 1m i rozpedziłem go stałoszpulowcem.
Mknał wobek niczym pocisk - wlew - cien - wlew - kolejny cien - nast wlew i nagle ,, Dzwon ,, !!!!.
Az mna bujneło. Wow. Kołowrotek sie oparł, ale moje ramie sie nie oparło. Reka ułamku sekundy zaczeła sie prostowac. Na wedzisku az literki podskoczyły. Jasne, jasne to było zderzenie pociagu pospiesznego z tramwajem. Bolen porwał przynete rozpedzony od przodu. Zyłka zaswistała dajac znac, ze na długosci 20m jest juz o 4 setki ciensza od orginału. Po chwili
moj mozg dał spozniony sygnał.Urzyj siły... Zrob cos !!!
Lecz na moja siłe odpowiedział i ten cwany rzeczny rozbojnik.
Poczułem jak po obu koncach zyłki skupiła sie moc.
Moc pasji i moc natury.
Przelotki az zatrzeszcały gdy w jednym momencie srebrna rapa
wyskoczyła w gore niczym wsciekły pies na smyczy. Naprezyła sie w bok i wyprostowała. To moment marzenie. Niczym z dawnych szkicow przedstawiajacych wedkarza walczacego z wyskakujacym rybem. Wspaniałe niczym zatrzymany kadr. Cały zestaw nad tafla wody trzyma rybe.
I nagle parabola prostuje sie. Nie, nie teraz. Dlaczego?
Zyłka niczym naprezona guma przelatuje za moje plecy.
Mieniaca sie łuska ryba wpada do rzeki, wpada niczym torpeda wystrzelona z U-boota.
Wzrok jeszcze przez chwile mam przykłuty do wody i odrywam gdy
hipnotyzujacy nurt zamazuje slady mojej zdobyczy.
Skocz jeszcze raz skocz - łososiu dla ubogich.
Niesamowity moment trwajacy sekundy, a wciaz przywoływany przez pamiec.
Jak zestaw?... co nie zadziałało? Przelotki sa, szczytowka jest.
Co z zyłka?... Moze to ja zaczarował bolen.
Jest i zwijam ja. Czy okaleczyłem rybe? Nie, jest i woblerek.
Kotwiczki całe. Wszystko gra.
Rozgladam sie w około, tak- jak zwykle sam. Błoga cisza.
Pokonałes mnie dzis chwacie. Za rok sie spotkamy. Bede Cie szukał krolu przelewu.



  • Thrill lubi to

#7 OFFLINE   wujek

wujek

    Ekspert

  • TEAM JERKBAIT
  • PipPipPipPip
  • 5790 postów
  • Imię:Jan
  • Nazwisko:Soroka

Napisano 29 sierpień 2010 - 09:23

Marcel, fajnie opisane. Może powinieneś spisywać swoje wędkarskie przygody, w zimowe wieczory fajnie się czyta takie opowieści.



#8 OFFLINE   Kamil Z.

Kamil Z.

    Ekspert

  • PRZEDSTAWICIEL MARKI
  • PipPipPipPip
  • 5317 postów
  • LokalizacjaWałbrzych/Wrocław
  • Imię:Kamil

Napisano 30 sierpień 2010 - 17:12

Doskonały pomysł. Myślałem o wątku pt. moje największe błędy i głupstwa jakie nad wodą popełniłem - miałbym kilka przykładów heheh, ale skoro duże ryby z którymi się spotkałem, to:

Byliśmy z Pasiastym, Baloo i TeeS w tym roku w Szwecji testować szczupakowe łamańce. Łowimy bardzo dużo ryb, dobrze się bawimy i mam przygodę życia.
W holowanego około 60cm szczupaczka wali OGROMNA mamuśka. Nie wiem ile mogła mierzyć, ale przez chwilę widziałem ją jak trzyma tego szczupaczka w poprzek, a z paszczy mamuśki wystaje mu tylko łeb i kawałek ogona Kij który dzień później spokojnie wyholował szczupaka 102cm na tym krokodylu wygiął się po dolnik.

Fajnie było. Serce w gardle, piana na wodzie, murowanie, pokazanie się, potarmoszenie i...

...i popłynął w swoje krzaczki największy szczupły jakiego widziałem.

Może kiedyś zaatakuje mój wobler?

Widziałem, tą akcję i rzeczywiście wyglądało to niczym z filmowej produkcji rodem z wędkarskiego Holywood'u :mellow:
Hol szczupaczka. Średniak. Bez szału. Pod łodzią nagle zmienia się rola holującego i holowanego. Wyłania się ONA, trzymając wpół swojego wnuka. Trzęsie łbem. Szarpie. Nurkuje. Potem już tylko luz na końcu(poza tym szczupaczkiem), @#$@#%@% !!!! wyrzucone w eter, trzęsące się dłonie i papieros na uspokojenie. Ale ostatecznie radość, bo kto by nie chciał przeżyć takiej przygody?

Tyle udało mi się zaobserwować, jako partner na łodzi, gdzie się ta sytuacja wydarzyła :D

Pozdrawiam
Kamil

#9 OFFLINE   witek

witek

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 960 postów
  • LokalizacjaWarszawa

Napisano 01 wrzesień 2010 - 11:22

To i ja coś dopiszę...
Maj 2006, Vesteralen, północna Norwegia.
Siedzimy z Argabim na łajbie i łowimy przyzwoite dorsze na gł. 15 m. Uderzenie w pilkerka jak każde inne. Po podciągnięciu zdobyczy do łodzi potworny odjazd i trzask kija na łączeniu. To było moje pierwsze spotkanie z królem tamtych wód - halibutem.
Maj 2009, Lyngen, bardzo północna Norwegia. Z Ryśkiem chcemy złowić jakieś maleństwo na padlinkę. Coś się uwiesza i usiłuje nas zaciągnąć do Murmańska. Po chwili trzask plecionki (15 lbs) i pozamiatane. A halibutówka leżała obok na łajbie...

#10 OFFLINE   patu

patu

    Ekspert

  • TEAM JERKBAIT
  • PipPipPipPip
  • 6984 postów
  • Lokalizacjaokolice Szczecina
  • Imię:Patryk
  • Nazwisko:S.

Napisano 02 wrzesień 2010 - 06:43

Odnośnie halibutów, slyszałem o niedawno złowionym w Norwegi (przez naszego rodaka :D ) halim ok 200kg. Rzekomo to 3-cia co do wielkości ryba tego gatunku złowiona na wędkę.
Koniec OT.

#11 OFFLINE   bassket

bassket

    Forumowicz

  • +Forumowicze
  • PipPip
  • 161 postów

Napisano 04 wrzesień 2010 - 09:26

http://www.gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100 828/powiat06/996065861

#12 OFFLINE   SaNdAcZ &#gt;&#lt;----*&#gt;

SaNdAcZ &#gt;&#lt;----*&#gt;

    Forumowicz

  • Forumowicze
  • PipPip
  • 380 postów
  • LokalizacjaWarszawa - Miasto Feniksa

Napisano 06 wrzesień 2010 - 08:09

Koniec czerwca północna Mongolia. Łowię w nocy na muchę imitującą suslika. Streamer ma koło 25cm długości, a na grzbiecie piankę, która utrzymuje muchę na powierzchni. Z pianki tej wykonany jest też popperowy dziób, który robi sporo zamieszania na spokojnej płani. Branie ryby mam kilka metrów od nóg na płytkiej wodzie, po czym następuje 20-30 metrowy odjazd ryby. Ryba chowa się w głębokiej rynnie pod drugim brzegiem. Przez kilka minut trwa przeciąganie liny. Na tym samym sprzęcie, bez problemu chwilę wcześniej kontrolowałem rybę, która miała metr z niedużym haczykiem (niestety spadła przy podbieraniu).
Każda moja próba wyciągnięcia tajmienia z głębokiej wody kończy się niepowodzeniem. Po kilku minutach walki czuję luz. Okazuje się, że ryba przetarła żyłkę 0,50 o kamień.
Nasz przewodnik patrząc na mój sprzęt i na miejsce w którym miałem rybę (głęboka płań ze spokojną wodą) mówi mi, że gadzina musiała mieć co najmnie 150cm.
Zresztą w latach ubiegłych właśnie z tej płani wyjechały tajmienie 132 i 135cm, oraz jeden z jego klientów miał na wędce podobnego potwora do mojego.
W 2012 wracam po mojego króla rzeki.

#13 OFFLINE   Guzu

Guzu

    (G)uzurpator

  • PATRON
  • PipPipPipPipPip
  • 14823 postów
  • LokalizacjaPodkowa
  • Imię:Daniel

Napisano 06 wrzesień 2010 - 14:14

Koniec czerwca północna Mongolia. Łowię w nocy na muchę imitującą suslika. Streamer ma koło 25cm długości, a na grzbiecie piankę, która utrzymuje muchę na powierzchni. Z pianki tej wykonany jest też popperowy dziób, który robi sporo zamieszania na spokojnej płani. Branie ryby mam kilka metrów od nóg na płytkiej wodzie, po czym następuje 20-30 metrowy odjazd ryby. Ryba chowa się w głębokiej rynnie pod drugim brzegiem. Przez kilka minut trwa przeciąganie liny. Na tym samym sprzęcie, bez problemu chwilę wcześniej kontrolowałem rybę, która miała metr z niedużym haczykiem (niestety spadła przy podbieraniu).
Każda moja próba wyciągnięcia tajmienia z głębokiej wody kończy się niepowodzeniem. Po kilku minutach walki czuję luz. Okazuje się, że ryba przetarła żyłkę 0,50 o kamień.
Nasz przewodnik patrząc na mój sprzęt i na miejsce w którym miałem rybę (głęboka płań ze spokojną wodą) mówi mi, że gadzina musiała mieć co najmnie 150cm.
Zresztą w latach ubiegłych właśnie z tej płani wyjechały tajmienie 132 i 135cm, oraz jeden z jego klientów miał na wędce podobnego potwora do mojego.
W 2012 wracam po mojego króla rzeki.


Sandacz- kapitalna przygoda. Szacunek. Szkoda ze bez happy endu, ale w 2012 wracasz...

Guzu
  • kris73 lubi to

#14 OFFLINE   na ryby

na ryby

    Forumowicz

  • +Forumowicze
  • PipPip
  • 124 postów
  • LokalizacjaKaszuby

Napisano 08 wrzesień 2010 - 11:31

Mam taką przygodę typu pochwała głupoty z 6 klasy szkoły podstawowej kiedy na ryby zabierałem głównie spławiki, chociaż coraz częściej sięgałem po szklany spining polspinu. Przygoda dotyczy spławiku za co przepraszam.

Łowiłem wówczas na rzece Wisłoka w okolicach wsi Złotniki na dość dzikim i bezludnym odcinku. Przyjeżdżam nad rzekę -w tym rejonie byłem pierwszy raz- patrzę a tu brzeg stanowiska wzmocniony świeżą faszyną, zejście do wody po schodkach wykopanych w ziemi, przy wodzie pieniek z przybitą deską oprawioną w gąbkę i brezent, woda jakby zwalnia i do tego bez zaczepów, prawdziwe wędkarskie stanowisko -teraz to wiem w tedy jeszcze nie potrafiłem tego wszystkiego połączyć. Rozkładam wędki, starą trzyskładową bambusówkę z metalowymi przelotkami, kołowrotkiem typu katuszka wykonanym z tworzywa sztucznego na który nawinięta jest żyłka tęczówka już powiązana w niektórych odcinkach, na żyłce dynda spławik dość ordynarny z pianki pomalowanej na brązowo z wetkniętą antenką z zapałki. I drugi salonowy zestaw teleskop szklany produkcji ZSSR z kołowrotkiem typu chyba prekser i eleganckim plastikowym radzieckim spławikiem. Siedzę sobie robaczki się moczą czasami jakaś płotka się uwiesi. Nagle słyszę dzień dobry i widzę starszego mężczyznę. Okazuje się to że właściciel stanowiska. Nie wygania mnie wyzywając od gówniarzy tylko zaprasza do wspólnego wędkowania. Opowiada jak to naciął gałązek wierzby żeby zrobić faszynę, jak wszedł do wody żeby wyjąć z niej wszelkie zaczepy, jak przywlókł z domu stare drzwi samochodowe zablokował je w wodzie palami żeby woda ich nie zabrała i jak obłożył je kamieniami żeby rybki czuły się lepiej. A i pieniek, mówi jest lepszy od krzesełek wędkarskich bo się wyżej siedzi, dupa tak się nie zapada i krew pod kolanami lepiej płynie przez co nogi nawet po kilku godzinach siedzenia nie drętwieją. Dla mnie szok teraz jak sobie o tym pomyślę. Mówi mi też żebym na robaki nie łowił bo od kilku dni nęci tu gotowaną pszenicą, podaje mi ją i tak sobie łowimy płocie. Pan opowiada mi historie z II wojny światowej tak ciekawe że niejeden film można by nakręcić. Na koniec mówi do mnie że jak chcę to mogę tu łowić tylko żebym pszenicą nęcił. I najważniejsze że te płocie co łowimy to fajne ale on czeka aż leszcze podejdą. Dziwnie się przy tym uśmiechając. Mówi też że teraz go chwilę nie będzie bo wyjeżdża ale że się pewnie jeszcze na rybach spotkamy (zaznaczę tylko że w tedy jeszcze nie było tzw. komórek). Ja podjarany wracam do domu, na tygodniu od wujka rolnika organizuję worek 50 kg pszenicy -do dziś mi nie wierzy że to było na ryby :mellow: - i w nocy z soboty na niedzielę wielkie przygotowania do wyprawy. Całą noc nie spałem gotowałem pszenicę, nie była to długa noc bo lipcowa a na rybach chciałem być od samego świtu. Przybywam na miejsce rozkładam wędki, wrzucam pszenicę. Nic się nie dzieje czyżby płotki się wyniosły? Nagle woda ożywa, a spławiki zaczynają drgać, podskakiwać na wodzie tylko jakoś energiczniej niż przy płociach. Po chwili takich drgawek, spławik na bambusówce tonie dość energicznie (a to była całkiem duża bombka), zacinam i bambusówka wygina się niemiłosiernie, mało tego pęka, trzeszczy tak że kurz się z niej sypie. Po walce z wody wyłania się wielki łeb złotej łopaty tak około 4 kg. Ja bez podbierak, wymyśliłem sobie że podbiorę rybę ręką. Nie było to takie łatwe bo przez umocnienie brzegu faszyną zrobił się stopień do lustra wody. Brak przez to też możliwości wzięcia ryby na brzeg ślizgiem. I w tym momencie dostaję olśnienia Embarassed (pamiętając słowa znajomego Pana że duży leszcz chodzi stadami) wymyślam sobie że tego leszcza co mam to go przytrzymam podniesionego na wędce tak do połowy wystającego z wody. W tym czasie zatnę drugiego bo drugi spławik cały czas podskakuje. Ta sytuacja trwa gdzieś około 2-3 minut. Ponieważ leszcz nie chciał wziąć agresywnie, postanawiam sięgnąć ręką po tego który wisi cały czas na kiju. Schylam się biorę jego łeb do ręki on w tym czasie robi dwa szarpnięcia i wpada do wody... Co było dalej wielka pustka w wodzie. Pan też powiedział że jak duży leszcz spadnie po zacięciu to odpłynie z całym stadem, miał rację :( . A miał być tryumfalny powrót łowcy do domu, dumny przemarsz przez moje blokowisko :lol:

Wiem, wiem koledzy co sobie sądzicie, teraz myślę tak samo jak Wy :unsure:
  • Dawido, Thrill i eRKa lubią to

#15 OFFLINE   wujek

wujek

    Ekspert

  • TEAM JERKBAIT
  • PipPipPipPip
  • 5790 postów
  • Imię:Jan
  • Nazwisko:Soroka

Napisano 08 wrzesień 2010 - 22:30

Jak sobie pomyślę to trochę tego było w mojej wędkarskiej karierze, ale przychodzi mi do głowy ryba którą miałem w czasach kiedy dość często łowiłem na Mazurach, a konkretnie w Jeziorze Czos koło Mrągowa. Mianowicie namiętnie poławiałem tam szczupaki i za którymś razem przywiało mnie na odległy koniec jeziora gdzie było piękne wypłycenie porośnięte odbijającym od dna grążelem. Lubiłem łowić wiosną w takich miejscach bo szczupaczki kusił grążel, ale był jeszcze na tyle nierozwinięty że spokojnie dało się tam łowić nie zaczepiając o rośliny. Wędrowałem sobie brodząc po pas w wodzie i rzucałem prowadząc Salmo Percha 12cm tuż nad świeżymi przebijającymi przez wodę grążelkami. Miejsce wyglądało kusząco, pogoda piękna jak tylko potrafi być w maju, ale nic się nie dzieje, zero brania, aż wydaje się to niemożliwe w takim miejscu. Łowię już tak dłuższy czas i dochodzę do zanurzonego w wodzie krzaczka(to dość istotne :D). Kolejny rzut, spokojne prowadzenie i czuję nagle stuknięcie połączone z widocznym błyskiem ryby. Niestety nie trafił, ponawiam rzut, dochodzę do miejsca brania i nagle stop, widzę niezły lej i czuje dużą rybę na kiju. Ryba mocno walczy, ale nie odpuszczam, dość szybko dociągam ją do siebie, zdecydowanie za szybko i widzę pod nogami wielkie kłębowisko podniesionego mułu. Ryba mi przebłyskuje w wodzie i oczywiście gdzie się wbija? W krzak przy którym stałem, a ja zostaję z kocią mordą i pustym woblerem z rozgiętą kotwicą. Długo nie mogłem przeboleć tej ryby bo to byłby największy mój szczupły z tego jeziorka. Nie wiem ile miał bo większość ryby zasłonił muł i może niech tak zostanie. Do końca łowienia nic się nie działo, pewnie zaciąłem króla tego blatu, nigdy też już nie złowiłem żadnej ryby w tym miejscu :D
Druga przygoda. Początki mojego spinningowania 20 lat wstecz. Były to dla mnie czasy wędkarskiego romantyzmu, teleskopowych wędek, pierwszych meppsów i rapalek, kiedy w pudełku miałem jednego woblerka i jedną obrotówkę. Dostałem od ojca zestaw Shakespeare składający się z teleskopowej wędki, kołowrotka w kolorze wiśni i srebrnej błystki nr 1. Był to mój pierwszy spinningowy zestaw :D Łowimy na Dunajcu, gdzieś poniżej zapory w Czchowie. Jesteśmy pierwszy raz w tym miejscu, ale i tak nie ma to znaczenia bo moje doświadczenie jest żadne. Ciskam tą biedną obrotówkę w nurt rzeki już pół dnia obławiając kolejne odcinki i nie mając kompletnie pojęcia gdzie mogą stać ryby, gdy nagle dochodzę do miejscówki która wydała się interesująca nawet takiemu laikowi jak ja. Mianowicie było to piękne podmycie brzegu poniżej zatoczki z wolnym nurtem i głęboką wodą. Rzucam obrotówkę, prowadzę wolniutko pod prąd i nagle czuję niezłe szarpanie na końcu wędki. Pełna panika, hamulec trzeszczy, drę się do ojca że mam wielką rybę, ten krzyczy:HAMULEC,HAMULEC,POPUŚĆ HAMULEC. No to ja kręcę tym hamulcem, tyle że nie w tą stronę co trzeba. Jeszcze większe szarpanie, kij pęka, żyłka strzela a ja zostaję roztrzęsiony z nogami z waty i walącym sercem. Tak się kiedyś to przeżywało, może dlatego opisałem te sytuacje. Teraz już jakoś mniej emocji, a ryby jak się spinają...no cóż jest to wpisane w nasze hobby i chyba już nie robi to na mnie takiego wrażenia. Chyba muszę się przerzucić na sumy :mellow:
pozdrawiam
W

#16 OFFLINE   psycomatic

psycomatic

    Nowy

  • +Forumowicze
  • Pip
  • 24 postów

Napisano 11 wrzesień 2010 - 13:17

Jedna z wielu takich sytuacji w tym roku
http://chomikuj.pl/c...o?fid=337665292

#17 OFFLINE   Janusz Wałaszewski

Janusz Wałaszewski

    Zaawansowany

  • Zbanowani
  • PipPipPip
  • 4473 postów
  • LokalizacjaGrzybowo - Kołobrzeg

Napisano 14 wrzesień 2010 - 20:25

Hej !
Dla mnie takim, a właściwie takimi zdarzeniami są spotkania z Parsętą. Szczególnie latem, bo to bawię się z kleniami, czy inną drobną rybą. Sprzęt trociowy stoi sobie pod ręką oparty np. o trzciny, a ja dalej z tymi kleniami delikatną wędką itd. Raz to wyjmę szczupaczka, innym razem klenia (całkiem całkiem :o ). Ale nie raz nie dwa, bywa tak, że wyjmując z wody woblerka (małego, kleniowego) pojawia się za nim WIR ! I zamiast pomyśleć, że może to właśnie TO, to ja dalej tym zestawem. Po kolejnym przeprowadzeniu przynęty w podobny, do poprzednich sposób, mam za swoje. Woda się otwiera i wychyla się z niej morda (pysk) o długości większej od końca pyska do pokryw skrzelowych niż wynosi wymiar ochronny klenia, no i łyka tego mojego woblerka. Co dalej, a no odjazd na maksa w dowolną stronę, bo co ja mogę z tym moim Power Gripem 2-15 gr i z żyłką 0,18mm. Kończy sie najczęściej tak, że wyjmuję tą swoją przynętę z rozprostowanymi kotwicami, mimo, że to gamaki ale jednak tylko ósemki. :lol: :lol: :lol:

#18 OFFLINE   wujek

wujek

    Ekspert

  • TEAM JERKBAIT
  • PipPipPipPip
  • 5790 postów
  • Imię:Jan
  • Nazwisko:Soroka

Napisano 15 wrzesień 2010 - 13:08

Przypomniała mi się jeszcze jedna historyjka którą można by zatytułować:Jak się definitywnie wyleczyłem z podbieraków.
Początek listopada, cel szczupak, sandacz. Rzucam już od dłuższego czasu i nic się nie dzieje, czyli norma. Na szczęście jest ze mną Moniczka, więc nie odczwam dyskomfortu braku brań. Zaczyna się już ściemniać i podejmujemy decyzję o zwinięciu majdanu i powrocie do domu, gdy nagle jakieś 7m od nóg widzę piękne wyjście szczupłego połączone z paniką wsród wymiarowych płoci. Taki widoczek na Wiśle to rzadkość, przeważnie szczupaki zachowują się dużo dyskretniej. Montuje na nowo zestaw i wieszam na końcu średniej wielkości ok 10cm białe kopyto. Jeden, drugi rzut i tępy opór w pół wody. Czuję że ryba jest naprawdę niezła, ale dość szybko ją podciągam do brzegu. Zestaw słuszny, pleciona, więc się z nim nie patyczkuje. Mam już szczupaka przy rękach i nagle zjawia się pomocnik z podbierakiem w ręku. Emocje chyba sprawiły że kompletnie zdurniałem bo zgodziłem się na podebranie. Nie używałem podbieraków, zawsze podbierałem szczupaki za pokrywy, więc nie wiem jak to się mogło stać. Gość zagarnął szczupłego, ale ten jakoś się zakręcił w podbieraku, przeciął plecionę i spokojnie sobie z niego wypłynął. Niestety szczupak nie da się złapać za ogon, szkoda bo na pewno miał 90-siąt co na Wisłę jest już wynikiem.
I tak by poszedł do wody, niesmak jednak pozostał, ale przynajmniej zobaczyłem rybę.
pozdrawiam
w

#19 OFFLINE   tornado

tornado

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1703 postów
  • LokalizacjaDolny Śląsk

Napisano 15 wrzesień 2010 - 18:23

To i ja się podzielę swoją historią.A było to 10 lat w stecz, i u mnie królował boczny trok ze względu na populację okoni na moim zalewie.Od wielu dni łowimy z kolegami okonie w ramach wspólnych zawodów kto zaliczy więcej okoni na 100 rzutów.I nie powiem ale wyniki mieliśmy imponujące ze względu na dużą populację garbatych. I przyszedł ten dzień gdzie łowiliśmy naprawdę duże kabany w okolicy zapory i czterdziestaki nie robiły na nas większego wrażenia, jest niedziela piękny czerwcowy wieczór a stoimy jak to się mówi po pachy w wodzie i tłuczemy te nieszczęsne głodomory. W pewnym momencie mam silne branie ryba kopie strasznie wydaję mi się że to szczupły jest przyłowem a ja staram się go wyciągnąć zdaje sobie sprawę że walka może być przegrana w połowie drogi jest straszne rumowisko na którym traciliśmy masę zestawów i ryb jak się wbijały między kamole, podniosłem wysoko wędkę i wycofuje się do tyłu koledzy coś nadają nie wiem co bo nie słucham, myślę tylko o tym gruzowisku i mojej żyłce 0,16, udaje mi się przejść ten garb ryba już jest w mim zasięgu ale jeszcze nie widzę co się uwiesiło i prawie przy nogach wędka się wyprostowała i klops po rybce. Zawsze se mówię że : nie codziennie jest niedziela a właśnie była. Wylazłem aby się na nowo wiązać. Do końca dnia jeszcze trochę połowiliśmy ale fajerwerków nie było poza rozmyślaniami co to był za czort.
Ale to nie koniec dwa dni później sytuacja identyczna stoimy watachą z kolegami i tłuczemy te nieszczęsne okonie,i w pewnym momęcię mam branie kopie strasznie, mówię sam do siebie takiś cwany zobaczymy, mam już żyłke 0,20 i cienitenki przypon kupiony na metry w Sulechowie z którego zrobiłem przypon ponad 0,5m teraz juz sam nie szleje nie zwijam czekam aż ryb się wyszaleje i osłabnie długo to nie trwało i udało mi się. Moja życiówka potężne okonisko grubo ponad 50centów na wygląd jak dobry karp a nie okoń radocha moja straszna nawet łowić mi się już nie chcę tylko przyglądam się rybie i co widzę w pysku ma nie tylko moja gumę ma jeszcze jedną i pusty hak bandyta sę pomyślałem i zaczynam krzyczeć do kumpli o sprawie oni w żartach szukaj swoja z niedzieli i nie uwierzycie to była moja czerwony hak z oczkiem wiązany jak z paletką kawałkiem z żyłki ciemno zielonej 0,16.W domu się okazało 2,54kg i 58cm w tedy chyba rekord Polski na patelni ,no cóż w tedy były takie czasy.I kto by w to uwierzył
Tornado

#20 OFFLINE   Pumba

Pumba

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 2533 postów
  • LokalizacjaGdynia / Tobołowo
  • Imię:Łukasz

Napisano 15 wrzesień 2010 - 20:24

Ja również napiszę coś od siebie.

Sytuacja miała miejsce 3 albo 4 lata temu, nie pamiętam dokładnie. Koniec listopada, pływam ze znajomym w trollingu za sielawowcami. Dzień wyjątkowo słaby - 5 godzin łowienia i tylko jedno (w dodatku zmarnowanie) branie. Na domiar złego aura niezbyt przyjazna, w zasadzie ciepło bo około 5 stopni, ale wietrzysko takie, że w wielu miejscach nie dało się łowić ze względów bezpieczeństwa.

To w zasadzie był już przelot powrotny w kierunku samochodu. Płyniemy mniej więcej 1/3 szerokości jeziora, przed nami spora zatoka, której wylot na otwartą wodę miał głębokość około 20 metrów, natomiast dalej głębokość zwiększała się stopniowo do 50m. Postanowiliśmy nie wpływać do środka, tylko delikatnie zawinąć, gdyż tego dnia na głębokości mniejszej niż 20m nie było żywej duszy. Na echosondzie pustynia, jedynie w momencie zrównania się ze środkiem zatoki pojawiła się niewielka chmurka drobnicy na głębokości 10m, czyli dokładnie w połowie wody. Płyneliśmy z wiatrem więc tempo prowadzenia wabików dosyć szybkie jak na tę porę roku, ale w zasadzie przestało nam zależeć na efektach, kończył nam się prąd (strefa ciszy - zakaz stosowania spalinówek), poza tym zaczeło już doskwierać zimno.

Byliśmy już jakieś 30 metrów za zatoką, gdy w pewnym momencie na moim kiju nastapiło tak silne branie, że zamiast złapać drugą ręką za korbkę chwyciłem za blank nad foregripem, zupełnie jak bym pompował dorsza albo chciał podnieść suma z dna. Ryba błyskawicznie wybrała z kołowrotka około 15m linki po czym zaczęła kierować się w stronę otwartej wody. Każda próba podciągnięcia ryby kończyła się utratą kilku metrów plecionki, w dodatku łódź ustawiła nam się bokiem do fali i przy jej uderzeniach o burtę musiałem walczyć również z możliwością utraty równowagi a nie tylko z rybą. Pomyślałem sobie, nie chcesz po dobroci to nie, zrobimy po mojemu :D Kijek miałem dosyć mocny, do 60g o głębszym ugięciu, 20lb na szpuli więc o moc zestawu obawiać się nie musiałem, tym bardziej, że zaczepów w toni nie ma. Delikatnie podkręciłem hamulec, docisnąłem szpulę kciukiem i zacząłem pompować. I wtedy nastąpił najdłuższy odjazd, jaki do tej pory uświadczyłem w trakcie jakiegokolwiek holu :D Ryba poszła w toń z taką prędkością, że prawie poczułem zapach przypalonych podkładek hamulca :D Plecionki ubywało i ubywało mimo palca dodatkowo stopującego szpulę. Po jakichś 40, może 50 metrach ryba zwolniła i dała choć na chwilę przejąć kontrolę nad sytuacją. Odzyskałem kilka metrów linki i w tym momencie ryba ponownie stwierdziła, że chce na drugi brzeg jeziora :D Odjazd identyczny jak poprzedni, w pewnym momęcie dwa targnięcia głową i luz na plecionce...Bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego sygnału, tak poprostu się wypięła...Nie widziałem nawet (może na szczęście) co było po drugiej stronie. Jednego natomiast byłem pewien, nie był to zdecydowanie szczupak. Nie miałem już nawet ochoty zwijać zestawu.

Po wyjęciu woblera z wody i jego dokładnych oględzinach nie znalazłem ani jednej dziurki po szczupaczym zębie a jedynie porysowane boki, tak jakby ktoś potraktował woblera papierem ściernym. Cała wina została tym razem zrzucona na kołkowate kotwice, bo tamtego dnia w roli wabika wystąpił Magnum 14cm w kolorze makreli. Kotwiczki wymieniłem oczywiście na zdecydowanie cieńsze Gamaki, ale od tamtego momentu nie miałem na tego woblera ani jednego brania (byc może w jakiś sposób wpłynęło to na jego akcję, w każdym razie dla mnie niezauważalny). W ostateczności wróciłem do oryginalnych.

Dwa tygodnie po całym zajściu dowiedziałem się, że 15 lat wstecz PZW zarybiło to jezioro trocią jeziorową, tak w ramach eksperymentu :D Chyba im wyszło :D




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych