Gdybyśmy mieli jak w cywilizowanym świecie wody prywatne bądz zarządzane fragmenty rzek przez małe stowarzyszenia problem by nieistniał,to właściciel bądz dzierżawca decedowałby jaki sposób połowu jest dozwolony.
Na prywatyzację rzek nie liczmy. Oczywiście możemy sobie pogdybać, ale to niczego nie zmieni. Jest jak jest. A jest fatalnie. Nasza organizacja (mniemam, że większość z nas jest z nią związana), która nie ma w zasadzie konkurencji, widzi jedyne wyjście w ograniczaniu. Najłatwiej pudrować problem. Irku, metoda żyłkowa jak każda inna łowi ryby takie jakie są w wodzie. Chyba nie sądzisz, że duża jej popularność w USA bierze się z tego, że tamtejsi wędkarze uwielbiają łowić drobne rybki? Przykre, że to pudrowanie znajduje odbicie w postawach tu piszących. Owszem, możemy tworzyć ograniczenia i kombinować następne. Wymyślać, że żyłka łowi tylko małe ryby, że ciężką nimfą można wybrać ryby z najgłębszego dołka (ciężkim tipem już nie ), że winni zawodnicy, pomyślcie jeszcze o zakazie brodzenia w rzekach. Możemy zakazywać i ograniczać w nieskończoność. Tam, gdzie ryby w rzekach są żyłka nie przeszkadza nikomu. Możecie dalej wierzyć, że tylko muszkarz łowiący po bożemu może uratować resztki ryb w naszych rzekach i pisać, że czegoś nie rozumiem, szerzę herezje. Powodzenia. Wielu moich znajomych przestało łowić pstrągi, lipienie, trocie. Przestali się frustrować. Przestawili się na łowienie karpi, dużych karpi, łowisk mają do oporu i nikt im nie mówi jakim zestawem mają łowić. Wszak wędkarstwo polega jednak na łowieniu ryb, najlepiej dużych. Sławku, Marianie, Irku, jeszcze raz powodzenia.