Nie lubię skrajności. A taką dla mnie jest wielomiesięczny close(d) season. Z drugiej strony jest oczywiście wolna amerykanka, na którą ciężko patrzeć.
Odnosząc się do moich podlaskich realiów najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby:
1. Wprowadzenie zasady "złów i wypuść" na wszystkich wodach płynących oraz stojących wolnych od lodu w okresie od 1 stycznia do 30 kwietnia - okoń, jaź, kleń, może nawet leszcz tam, gdzie jest go stosunkowo niewiele. Do zastanowienia kwestia łowienie okoni spod lodu przed samym tarłem, bo lód potrafi trzymać i do kwietnia (bywały takie zimy, że i do maja). Tu byłby straszny opór, niektórzy łowią tylko zimą, znam takich.
2. Całkowity zakaz metody "żywca".
3. Wprowadzenie całorocznej zasady "złów i wypuść" dla bolenia, sandacza i suma, przynajmniej do czasu odbudowy/stworzenia populacji.
4. Wprowadzenie zaostrzonego limitu zabieranych szczupaków - 1 do 2 tygodniowo.
5. Podwyższenie wymiarów ochronnych na okonia, jazia, klenia. W przypadku tych gatunków należałoby także zaostrzyć limity zabieranych sztuk.
6. Ograniczenie ilości używanych zanęt. Teraz topi się tego tony dziennie w sezonie.
7. Wody pstrągowe mają już swoje obostrzenia i należy monitorować ich skuteczność oraz oczywiście same wody.
Wracając do zamkniętego sezonu - to ucieszyłoby tylko kłusowników, małych i wielkich. Mimo wszystko wędkarzy się nieco boją, chociaż większość kłusoli także wędkuje i zalicza się do wędkarskiego grona. Dopóki jednak nad wodami pojawiają się dziwacy spinningiści, dopóty proceder kłusowniczy nie jest uprawiany w świetle słonecznym, wszystko odbywa się po nocach i w konspiracji. Wyeliminowanie na pół czy ćwierć roku konkurencji to marzenie niejednego gumofilca.
Inną sprawą jest edukacja, odbywająca się chociażby poprzez jerkbait...sam jestem przykładem na to, jak pozytywny wpływ na bezrefleksyjnego wędkarskiego konserwatystę ma poszerzanie wiedzy oraz przemyślenia po internetowych kłótniach. Młodym można za to bez wielkich emocji wkładać do głów współczesną etykę. Niemniej i tu nie można przesadzić, bo czasami ma to charakter personifikacji ryby. Dla równowagi warto więc nauczyć, jak należy rybę uśmiercić, żeby nie dodawać niepotrzebnych cierpień. I od razu tłumaczyć, dlaczego nie powinno się tego robić bezrefleksyjnie i powszechnie. Możecie się oburzać, ale taka umiejętność jest ważna. I takie doświadczenie, w odpowiednim wieku, należy zdobyć. Każda inna postawa w stosunku do nowego pokolenia byłaby obłudą - mamy tłumaczyć, że ryby jemy tylko ze sklepów i że one pojawiają się tam martwe znikąd? To trochę tak, jak na tym filmiku po zamachach we Francji czy Belgii - "tatusiu, oni mają broń...tak synku, ale my mamy kwiaty". Trzeba być uczciwym w stosunku do swoich dzieci! Zresztą, zapewne niejeden młody człowiek stwierdzi, że zabijanie ryb nie jest dla niego, że jest zbyt wrażliwy, albo zbyt leniwy. Musi jednak poznać wszystkie konsekwencje wędkarskiego życia, łatwiej wtedy tłumaczyć zasadność odpowiedniego sposobu łowienia oraz traktowania ryb przed ich wypuszczeniem.
Za kontrowersje przepraszam, ale nic nie poradzę, w skrócie mniej więcej tak to wygląda