To ja tak w wątku listopadowym o tym, jak zauroczyłem się muszkarstwem.
Późne lata siedemdziesiate.
Był czerwiec, upał, brzęczały owady, wieczór, może godzina 18, ale słoneczko jeszcze przypiekało.
Łaziłem sobie ze spinningiem nad Rudawą, z bardzo skromnymi wynikami: pstrągi po prostu nie brały. Byłem zniechęcony, próbowałem różnych błystek,
meppsików, wahadełek...Nic. Co gorsza, ryby zaznaczały swoją obecność zdejmując z powierzchni wody płynące muchy. No rozpacz.
Nagle pojawił się wędkarz, młody chłopak, może kilka lat starszy ode mnie. Kapelusik, w ręku klejonka wyposażona w prawdziwy sznur muchowy, biały.
Wiecie Wy, co to wtedy było? Sznur muchowy?
Chłopak podszedł do mnie, uprzejmie się przywitał, po wymianie kilku zdań zawiązał suchą muchę, rozbujał nad głową całe to biczysko, położył muszkę
na wodzie, przepłynęła może pół metra, zaciął i wyjął pstrąga trzydziestaka. Rybę uśmiercił, wrzucił do koszyka, podsunął mi pod nos przynętę ze słowami: na taką biorą! i pomaszerował w górę rzeki, zostawiając mnie w stanie roztrzęsienia psychicznego.
Za godzinę wracał: pokazał mi w koszyku cztery pstrągi, w tym jeden czterdziestak.
I przepadłem.
Mucha, mucha, mucha. Muszę tak łowić! Cóż, plan zrealizowałem, z wielkim trudem; koledzy 50+ pamiętają, jakie były wówczas trudności ze zdobyciem
sprzętu muchowego, ale to temat na inną rozmowę.
A dlaczego obrazek z czerwca umieściłem w wątku listopadowym? O, zrobiłem to z premedytacją, aby Koledzy, widząc za oknami paskudne szarugi,
wywołali w sobie wspomnienia z lata. Które wszak niedługo nadejdzie, czego Wam i sobie życzę.