Jesień 1975-76 dokładnie nie pamiętam. Małe jezioro we wsi Mamlice niedaleko Płocka. Czekając na brata i jego kolegę, którzy poszli na grzyby, pozostałem przy wędkach i złowionych szczupakach. Przyszedł gospodarz jedynego domu jaki wtedy tam był nad ta wodą. Wyjął drewnianą deskę z dużej kieszeni płaszcza. Odczepił z niej blachę wahadłową (coś a'la gnom nr3), położył na ziemi i odwinął grubą żyłkę z tej deski. Na końcu zwoju miał dużą pętlę, którą przełożył przez gumofilca. Z niezwykłą wprawą zakręcił blachą i posłał do wody. Ściągał przynętę łapiąc na przemian żyłkę dłońmi. Bodajże w drugim rzucie wyciągnął szczupaka, większego od tych jakie złowił mój brat i jego kolega na żywce. Potem palnął szczupaka kijem, zwinął zestaw, zapalił papierosa i długo patrzył na wodę. Późniejsza rozmowa z tym człowiekiem zmieniła moje podejście do zabierania ryb. Opowiadanie na ten temat ukazało się parę lat wstecz w Wędkarskim Świecie.
Najdłużej łowiącą osobą na spinning w mojej rodzinie, a zarazem pierwszym spinningistą był mój wuj, znany swojego czasu parkieciarz w Warszawie. Od wielu lat nieżyjący. Od lat 50-tych jeździł pociągiem nad Parsętę na łososie. Pierwsze spinningi wykonywał z floretu mając dostęp do klubu sportowego przez znajomości w wojsku. W zakładach chemicznych w Chodakowie, mój dziadek Wacław wraz z kolegami robili kołowrotki z ruchomą szpulą. Wuj Piotr używał tych kołowrotków do rzucania blachami. Na Parsętę jeździł z kołowrotkiem o ruchomej szpuli i spinningiem wykonanym z bambusa.Osobiście łowiłem spiningiem z floretu odwiedzając rodzinę nad Bzurą jako chłopiec na rozlewisku niedaleko Bzury w Bimbiampolu. Niestety nie myślałem wtedy, że warto byłoby taki złom zachować... Wuj Piotr był również pierwszym w rodzinie posiadaczem kołowrotka o stałej szpuli i był to Mitchell, a kolejnym kołowrotkiem jaki posiadał był złoty duży Rex. Mitchella miał z Francji zanim pojawiły się w Polsce. Ponownie dzięki kontaktom wojskowym. Dziecko jego córki wymagało zabiegu chirurgicznego, którego w Polsce w tym czasie nie można było wykonać. Poprzez znajomości załatwiono wyjazd do Francji jago córce z dzieckiem. Ponieważ okazało się, że dziecko będzie musiało zostać dłużej, jego córka podjęła tam pracę i ostatecznie zamieszkała we Francji. Córka przysyłała mu głównie żyłki oraz blachy w tym Mepssy. W latach 70-tych dostałem od niego takiego Mepssa o listku long. Niestety bardziej chciałem złowić okonia niż zachować zagraniczną przynętę, więc Mepss został w wodzie. Jedyną pamiątkę jaką mam po wuju jest wahadłówka na łososie wykonana z blach białej i miedzianej połączonych nitami. Zanim dojrzałem do ciężkiego spinningu blacha ta leżała, a kiedy zacząłem jeździć na Drwęcę nie zabierałem jej. Blachy te wuj kupował od zaprzyjaźnionego wędkarza znad Parsęty, nazwiska nie znam. Jak znajdę wahadło mogę zrobić zdjęcie.
Użytkownik joker edytował ten post 16 styczeń 2016 - 22:21