U mnie zaczęło się od "niezdrowej" fascynacji pływającymi w wannie wigilijnymi karpiami. Ponoć jak miałem już 3 lata dłuuugie godziny potrafiłem spędzać przewieszony przez krawędź wanny gapiąc się na karpie. Atrakcją było ich karmienie cukrem i permanentne wkładanie rąk do wody
Potem dostałem od ojca albo dziadka?, nie ważne, plastikową wędkę i rybki z tegoż materiału. Jak miałem 4 lata wiązałem nitkę i szpilkę, która mi dziadek zagiął i łowiłem kolejne karpie w wannie
Pierwszą wędkę miałem z bzu, żyłkę z nici, spławik z kory a haczyk z igły. Brałem udział przy wykonaniu Oczywiście na miarę umiejętności Pamietam że nic nie mogłem złowić w stawie, który był około kilometra od domu. Ale ryby widziałem
Pierwsze manto jakie zapamiętałem było za to, że "zorganizowałem" wyprawę "na ryby" nad pobliską rzekę. Udział wzięli oprócz mnie kolega rówieśnik (lat 5) oraz młodszy brat (lat 4). Smaczkiem dodatkowym było to, ze aby dostać się nad rzekę, trzeba było przekroczyć dość ruchliwą, jak na lata osiemdziesiąte, ulicę, której to przechodzenie było surowo wzbronione
Echhh, stare czasy. Rozmarzyłem się