Nad wodą jesteśmy o 9:00. Jeszcze tylko krem do opalania i trening rzutowy można zaczynać. Ze scorpionika z plecionką PP 10lb oczywiście bezbłędnie latają małe bączki Yozuri. Dosyć przyjemny okazuje się również tonący butcher Salmo. Po którymś rzucie zaczepiam woblerkiem o trzcinę nad wodą. Lekkie szarpnięcie i… zwijam na plecionce połowę krętlika. No nieźle, a tak solidnie wyglądały te przypony „od Burzy”. Mówi się trudno, głęboko nie jest, ściągam spodnie i wchodzę o pas w wodę żeby odczepić woblerka. Woda przyjemnie ciepła… Wiąże kolejnego wolframa, tym razem robiąc już mały „test na zerwanie” żeby wyeliminować ew. kolejnego bubla.
Trening rzutowy można kontynuować. 9 gramowy Storm z kulka w środku lata jak marzenie. Próbuje tez kolejnych „salmiaków”. Executory, w obu wersjach, szybko wracają do pudełka. Szkoda, bo to łowne woblery, ale niestety do castingu baaardzo trudne. Bardzo pozytywnie natomiast zaskakuje mnie Frisky. Woblerkiem można naprawdę daleko i pewnie cisnąć, chociaż łamany. To również test dla mojego kija. Ten wobler, teoretycznie, powinien stanowić górną granicę możliwości mojej zielonej wędeczki. Prowadzę go techniką jerkową – stoję sobie na brzegu i prowadzę przynętę krótszymi i dłuższymi pociągnięciami szczytówki z góry do dołu.
Nagle przytrzymanie. Zacinam, i już wiem że to będzie coś większego. Ależ zaskoczenie! W TYM stawiku?! Wędka wygina się mocno, ryba odjeżdża, poluzowuję gwiazdę hamulca na scropionie. Zielona wędeczka pokazuje swój „ pazur”. Bardzo ładnie amortyzuje odjazdy ryby, a jednocześnie jest wystarczająco sztywna żeby skierować rybę we właściwym kierunku. Z każdą minutą nabieram coraz większego zaufania do tego kijka. Wreszczcie ryba słabnie. Podciągam ją bliżej, widzę niebrzydkiego szczupaka. W zasadzie całkiem ładnego szczupaka, jeżeli wziąć pod uwagę zestaw na który łowię. Ryba też mnie widzi. Znowu odjazd. I świeca nad wodą! Widzę, że jest dobrze zapięty.
----------------------------------
Gdyby w tym momencie zakończyć tą historię, możnaby powiedzieć – typowy wędkarski happy end. Ale tym razem nie będzie szczęśliwego zakończenia. Po zwróceniu ryby wodzie zaczął się dramat. Szczupak wyłożył się na brzuch. Oczywiście natychmiastowa próba reanimacji. Bezskuteczna. Panika. Wchodzę w ubraniu po pas w wodę, próbuję natlenić szczupaka rozwierając mu palcami paszczę i kręcąc rybą tak by woda przepłukiwała skrzela. Nic to nie daje. Szczupak czasami wykonuje zryw, ale tylko kaleczy mi place po czym znowu wykłada się na bok. Trwa to około 15 minut. Postanawiam w końcu pozostawić rybę samej sobie licząc że może tak dojdzie do siebie. „Napowietrzam” wodę dłońmi. Nic to nie daje. Ryba gaśnie. Wyjmuję ją z wody i zabijam. Teraz dopiero mierzę. Miała 80 centymetrów.
Postanowiłem opisać to wszystko ku przestrodze innych kolegów po kiju. Może tak jak ja przeczytali kilka artykułów na stronie „Ratuj szczupaka” i poczuli się „mądrzy”. Poczuli się panami życia i śmierci. Zadaję sobie ciągle pytanie, co się stało? Czy ryba zapłaciła cenę za próżność wędkarza i zbyt lekki zestaw na którym zbyt długo ją holowałem? A może zrobiłem gdzieś błąd w reanimacji, może są jakieś „patenty” reanimacyjne w takiej sytuacji? A może po prostu w taki upał nie powinniśmy chodzić na ryby?.... Odpowiedź na te pytania temu szczupakowi życia już nie wróci, ale może uratuje je innym…
pozdrawiam