1
Zlot w Irlandii, dzień 2 i 3, skałki i flatsy - fotorelacja
Napisane przez
Kuba Standera
,
28 czerwiec 2013
·
1465 Wyświetleń
Po pierwszy dniu, będącym dla uczestniczących trochę "chrztem w soli" postanowiliśmy wrócić w to samo miejsce, tym razem - na wysoką wodę. Lekki wiatr i konieczność oddawania długich, celnych rzutów oraz dość wysokie skały za plecami spowodowały, że zabraliśmy tylko spiny. Niezbyt był sens szarpać się z muchówkami.
Nad wodę zjechaliśmy niecałe 2h przed HW. Pierwsze rzuty i niestety - w wodzie zupa glonowa, ciężko przeprowadzić przynętę bez zapeklowania jej zupełnie w zielsku unoszącym sie w toni.
Spędziliśmy kilka godzin, w wodę poleciało wszystko co rokowało złowieni bassa, nawet te zupełnie nie rokujące też, w końcu we 4ech można się dobrze "podzielić obowiązkami". Niestety, ale ryb nei stwierdzono, nawet śladu. Obrzuciliśmy każdą skalkę, każde miejsce i po za jednym braniem u Tomcasta w wodzie była zupełna martwota. Remek ruszył pobiegać, my zajęliśmy się polowaniem na kolację:
Poszlo dosć sprawnie, a Remka nie ma. Pędził przez góry i doliny, oczekując na niego Krzysztof zniósł jajko
Wreszcie Remek przygnał do nas i ruszyliśmy na flatsy, szeroką płyciznę przetykaną kamieniami i glonami.
Na nich życie - ryb dość sporo, choć głownie mullety. Obrzucaliśmy każdy kamyczek, były jakieś brania, odprowadzenia, zawinięcia się - niestety, ryby ewidentnie nie współpracowały.
I tak do samego wieczora.
Kolejny dzień witamy ambitnym planem obłowienia farmy ostryg, ulokowanej po środku zatoki. Niestety, do przejscia spory kawałek, by wyjść naprzeciw nadchodzącej wodzie.
Powtórzył się scenariusz z poprzedniego dnia - sporo mulletów, jakieś skubnięcia w gumy, odgryzione ogonki. Nic konkretnego, wyraźnie rybom coś nie pasuje. Mimo wielogodzinnych starań i ryb w zasięgu przynęt schodzimy z wody na pusto, a w zasadzie - zgania nas dość potężna ulewa i wichrzysko... Jutro pływamy, będzie ciepło
Nad wodę zjechaliśmy niecałe 2h przed HW. Pierwsze rzuty i niestety - w wodzie zupa glonowa, ciężko przeprowadzić przynętę bez zapeklowania jej zupełnie w zielsku unoszącym sie w toni.
Spędziliśmy kilka godzin, w wodę poleciało wszystko co rokowało złowieni bassa, nawet te zupełnie nie rokujące też, w końcu we 4ech można się dobrze "podzielić obowiązkami". Niestety, ale ryb nei stwierdzono, nawet śladu. Obrzuciliśmy każdą skalkę, każde miejsce i po za jednym braniem u Tomcasta w wodzie była zupełna martwota. Remek ruszył pobiegać, my zajęliśmy się polowaniem na kolację:
Poszlo dosć sprawnie, a Remka nie ma. Pędził przez góry i doliny, oczekując na niego Krzysztof zniósł jajko
Wreszcie Remek przygnał do nas i ruszyliśmy na flatsy, szeroką płyciznę przetykaną kamieniami i glonami.
Na nich życie - ryb dość sporo, choć głownie mullety. Obrzucaliśmy każdy kamyczek, były jakieś brania, odprowadzenia, zawinięcia się - niestety, ryby ewidentnie nie współpracowały.
I tak do samego wieczora.
Kolejny dzień witamy ambitnym planem obłowienia farmy ostryg, ulokowanej po środku zatoki. Niestety, do przejscia spory kawałek, by wyjść naprzeciw nadchodzącej wodzie.
Powtórzył się scenariusz z poprzedniego dnia - sporo mulletów, jakieś skubnięcia w gumy, odgryzione ogonki. Nic konkretnego, wyraźnie rybom coś nie pasuje. Mimo wielogodzinnych starań i ryb w zasięgu przynęt schodzimy z wody na pusto, a w zasadzie - zgania nas dość potężna ulewa i wichrzysko... Jutro pływamy, będzie ciepło
- Tomek.M lubi to