Droga prowadzi w dół
Pomysłów dotyczących miejscówek kilka, muchy naszykowane, ciuchy osuszone - wszystko niby gotowe.
Jako że w zatoce nie mam co szukać wcześniej niż jakieś 2-3h po HW, to na początek jadę w nowo odkryte miejsce.
Zabłądziłem tam jakieś dwa tygodnie temu, szukając "ciekawych miejscówek na lato".
Miejsce oddalone nie tak bardzo, jednak jazda najpierw przez góry, później w dół starą, zapomnianą i krętą drogą, oferuje, lub oferować będzie latem sporo.
Droga jest wyjęta z tolkienowskiego Śródziemia - wąska, kręta, zarośnięta paprociami i starymi drzewami, dawno temu zostawionymi swojemu losowi. Przez to tworzą dziką plątaninę gałęzi, nie ma nawet szans by próbować wyjść z tunelu drzew, prowadzącemu dość stromo w dół do miejsca.
A miejsce - jest i klif, ze stromo schodzącymi skałami, są szkierowe wypustki lawy wychodzące miejscami po kilkadziesiąt metrów na wodę. Jest i ujście rzeki, wesoło szemrzące po zielonych kamieniach, jest i na końcu spora plaża. Jednym słowem - ryby musza tam być. I może są, po za sytuacjami jak wczoraj. Fala z rykiem wdzierająca się na plażę, miejscami zajmująca kamienie - bez szans by podejść, z dużą szansą na zabranie przez tą jedną większą od pozostałych. Nawet nie rozkładam wędki, tylko smutnie zerkam z klifu na szalony ocean, który tutaj dzisiaj nie pozwoli się ponawiedzać.
Zwijka i wracam na płycizny, woda jeszcze za wysoka, ale, co widać przez odbijające się słońce dopiero po zejściu - całkowicie brudna. Przejrzystość nie ma nawet 10 cm. Po omacku usiłuję dojść na płytki garb, w nadziei, ze jednak za garbem inaczej układają się prądy i jest tam czystsza woda z zatoki, jednak fala plus głębokość mnie stopują. Włażę po cycki prawie, ryzykując wlanie się wody góra w śpiochy. w jednej ręce aparat, w drugiej wędka i tak, niczym baletnica, drobię na paluszkach w stronę garbu. niestety, jest za głęboko, pierwsza flaka wdziera się mi kapturem - decyduję się na odwrót, po raz kolejny tego dnia...
Coś czuję, że nie podziałam w tym odcinku.
Wracając do chaty wzrok wyłapuje biały budynek latarni morskiej. Widzę ją przy prawie każdym łowieniu, jednak do tej pory nie dane mi było dojechać do niej. Kierunkowskaz i zjeżdżam na kolejną kozią dróżkę. Dobre naście minut błądzę po okolicy, by wreszcie zostać przez drogę wyplutym na brzeg. Miejsce piękne, z resztą - jak każde tutaj. Wydaje się być to i błogosławieństwem i przekleństwem - każde z miejsc wygląda na potencjalną bankową miejscówkę.
Tam jest na tyle zacisznie, by rozwinąć więcej linki i pośmigać. Woda niestety również troszkę trącona, stąd... decyduję się na poppery. Pięknie chlapią wokół skałek, niestety - , zainteresowania nimi nie ma...
Do latarni też w końcu nie docieram, muszę chyba do map się odwołać, bo dojazdu znaleźć nie mogę...
- Krzysiek Dmyszewicz lubi to
Kuba, na jakie gatunki ryb polujesz?