Skoro wspomniałeś o czeskim kablu. Łowisz jakimś belly, ale tylko niby jak nim. W większości sytuacji reagujesz intuicyjnie. Mucha zjedzona na Twoich oczach, podciągnięcie zestawu, bo bo widzisz podwodny pniak. Fajnie, ale nie zawsze tak jest. Łowisz belly, nimfka idzie głęboko, widzisz lipienie stojące przy dnie. W większości przypadków nawet nie zauważysz, jak minimalny ruch wykonują biorąc muchę. Chcesz to zauważyć na końcówce belly? Kiedy woda mniej klarowna lub łowisz pod slońce? W życiu. Dobrze, że wspomniałeś o czeskim igielicie, bo w niektórych przypadkach bywał znakomitą linką. Ten z tych najcieńszych szczególnie. Słabo, ale tonął, był dość sztywny, co też nie do końca było wadą. Dawno temu łowimy z kolegą w prądzikach na ujściu Hoczewki. Woda taka powyżej kolan, może do połowy uda. Oczywiście nie uda Tomka. Kolega idzie pierwszy, cały czas 20-25m metrów niżej. Rzut w dół, podciągnięcie linki przez uniesienie szczytówki, spływ nimfki, od czasu do czasu zatrzymanie i jej winda na zachętę. Mam od cholery wyjść, widzę wir na wodzie i tylko czasem coś holuję, raczej bardziej przypadkowe ryby. Zaczynam się wściekać, bo kolega wyciąga lipienia za lipieniem. Idę do niego i widzę, że łowi kablem a ja cały czas jakimś chyba pływającym Cortlandem. No i jestem w domu. Mój miękki Cortland cały czas miotany w tych prądzikach nie jest prosty, do tego kąt pomiędzy nim a przyponem najczęściej nie pozwala nawet wyczuć brania. U niego wszystko jak pod sznurek. Właściwie nie musi ryby zacinać, ona to robi za niego. Podniesienie wędziska do góry i hol. Tu już jak kto woli, szybką lub wolną wędką, bez specjalnej różnicy. Geometria Krzysztofie załatwia w większości przypadków przy mokrej muszce sprawę. Zmysły, intuicja - czasami. Myśl, zastanawiaj się, wyciągaj wnioski. Najlepiej przekonać się samemu.