Witam Forumowiczów. Zdarzyło się tak, że i mnie choróbsko dopadło i w pieleszch domowego ogniska tkwić muszę, miast tyłek wymrażać nad pomorskimi rzekami Chodzenie od okna do okna i wsłuchiwanie się w doniesienia pogodowe zaczęło mnie delikatnie mówiąc drażnić. Partia zamówionych woblerów ocieka z lakieru, więc siadam do kompa i przeglądam garść zdjęć z minionego sezonu zgranych z mojego super telefonu Pierwszy sezon na Wiśle, pierwsze wiślane ryby, pierwsze sukcesy i porażki... Jako, że w pewnym okresie swojego życia zajmowałem się publicystyką wpadłem na pomysł krótkiego zredagowania swoich doświadczeń, obserwacji i przemyśleń związanych z jesiennym łowieniem wiślanych sandaczy na woblery mojego wykonania. Zaznaczam, że poniższy tekst będzie moją subiektywną opinią na temat łowienia w rzece na woblery. Nie jestem alfą i omegą i doskonale zdaję sobie sprawę, że od każdej reguły są wyjątki a w wędkarstwie jest to niemal reguła Chcę się podzielić z Wami swoimi spostrzeżeniami i nie ukrywam, że bardzo jestem ciekaw waszego zdania i opinii dot. poruszanych kwestii. Zaznaczam, że tekst będę uzupełniał w miarę możliwości czasowych, no i oczywiście natchnienia pisarskiego No to zaczynamy
Teoria woblera sandaczowego.
Sandacz (Sander lucioperca) , zed, zander, piesek, sandokan, sandał. Mnogość nazw wędkarskich tego zbója świadczy o tym, że choć nie łatwy do złowienia to intryguje i spędza sen z powiek niejednemu wędkarzowi. Ryba tajemnicza i arcyciekawa w swych zachowaniach. Tak naprawdę poza okresami tarła i aktywności żerowej nie wiele wiemy o tych rzecznych potworach i pewnie dlatego są tak pożądanym wędkarskim trofeum. Są wędkarze specjalizujący się w łowieniu sandaczy, poświęcający większość swojego wędkarskiego czasu na tropienie tej ryby. Są też pozytywni maniacy którym pogoń za zedem ogranicza jedynie okres ochronny a w sezonie zawsze za krótka doba.
Ja jestem z pogranicza tych pierwszych i drugich. Sandacz fascynował mnie odkąd pamiętam. W czasach kiedy zaczynałem przygodę ze spinningiem niebyło takich przynęt jak guma czy kogut, natomiast wobler był czymś wyjątkowym, czymś traktowanym bardziej jako zabawka, kolorowy amulet który przewracał się w wędkarskim pudełku. Bardzo ograniczony dostęp do woblerw oraz ich zaporowe ceny sprawiały, że była to przynęta mało popularna i w opinii wielu wędkarzy nie skuteczna. Wynikało to także z braku różnorodności modeli potrzebnych do odpowiedniej prezentacji w tak bardzo zróżnicowanych rzecznych łowiskach. Tak więc wobler uznawany był wówczas raczej za przynętę jeziorową a na rzekach królowały niepodzielnie blachy wespół z wirówkami. Powyższe fakty zrodziły mit, że sandacz jest rybą trudną i „niespinningową”. Pozostało więc zająć się szczupakami, bo żywiec czy gruntówka nigdy mnie nie kręciły. Przełom nastąpił pod koniec lat 80 –tych ubiegłego wieku; ależ to brzmi… Wystrugałem wówczas pierwsze lipowe siódemki wzorując się na ...cdn.