Nie łowię boleni, więc za bardzo wychylać mi się nie wypada. Podglądam za to pudełka kolegów. W przypadku pocisków, to osiągnięcie satysfakcjonującej odległości nie jest zasadniczym problemem, ekspresowe prowadzenie przynęty również. Jednakże znaczny procent boleniowych przynęt to niekoniecznie wybitni lotnicy. I tu widać niezaprzeczalną przewagę stałej szpuli.
Przełożę to na mniejszy (kleniowo-jaziowy) kaliber. Dziś łowiłem z kumplem w Bugu. Dostałem srogą lekcję. Kiedy On bezproblemowo sięgał ciekawych rynienek i napływów - ja mogłem tylko biernie się przyglądać. On klenia przez duże K wyholował momentalnie, gdybym ja go trafił, to mój zestaw byłby najzwyczajniej w świecie zdemolowany. Część z nas castingowców patrzy na łowienie w skali micro, duże rzeki zaś (przynajmniej w moim przypadku) weryfikują co znaczy pojęcie "satysfakcjonująca odległość".
Przekładając to na łowienie boleni: jeżeli ktoś potrafi rzucić na 30 m. 4-5-cio gramowym woblerkiem imitującym narybek przy użyciu wędziska castingowego, które potrafi zatrzymać i w miarę szybko, bez niepotrzebnego męczenia ryby, ją wyholować, to chylę czoło.
Reasumując (podkreślam, że ja boleni nie łowię!), to uważam, że polowanie na rapy castingiem jest możliwe, ale nie daje tak dużych możliwości jak kołowrotek stałoszpulowy.
Użytkownik Koincydencja edytował ten post 10 czerwiec 2018 - 14:43