Mój tato, Ryszard Sikora, wraz z przyjacielem Andrzejem Jurczykiem, pierwsze woblery wykonywali około roku 1976. Może trochę wcześniej, nie jestem pewny. Na 100% w 1976 roku obozowaliśmy nad Czarną Hańczą i obaj głośno żałowali, ze nie mają ze sobą żadnych woblerów. Pstrągi, które wtedy widziałem w rzece, do dziś potrafią mi się przyśnić
Andrzej - inżynier mechanik i mój tato, konstruktor maszyn, podeszli do tematu bardzo (jak na owe czasy) profesjonalnie. Mieli zakupione dwa (po jednym na każdego ) woblery, oraz dwa wypożyczone od "zagraniczniaka". Woblery zostały prześwietlone (dosłownie, promieniami rentgena), w rzutach bocznych, od grzbietu i od przodu. Następnie zostały wykonane formy z epidianu. Przez długi czas próbowali różnych materiałów, od styropianu (o różnych twardościach), poprzez włókno szklane nasączane żywicą, po żywice z mikrobalonem. Zastosowali "metodę połówkową"do środka starali się dawać ruchomy balast dla "poprawy pracy". Można było otrzymać w miarę poprawne (w sensie akcji) woblery o długościach 7-12 cm. Obaj konstruktorzy jednak mieli za cel zrobić łowny wobler pstrągowy i w końcu sięgnęli po balsę. W tamtych czasach, powszechnego niedoboru, balsę do modelarni w FSM-ie (dzisiejszy Bosmal) ściągało się "z zachodu". W Składnicy Harcerskiej podobno bywała, jednak łatwiej było zobaczyć UFO niż balsę Gdy już wymyślili, do czego będzie w fabryce "niezbędna" , wszystkie skrawki pieczołowicie przynosili do domu w kieszeniach spodni i, jeśli trzeba było, sklejali z kilku kawałków jedną listewkę. Każdy miał własne pomysły na kształt i obciążenie. Później było sprawdzanie łowności na Sole. Tato wolał bardziej pękate konstrukcje, Andrzej smuklejsze. Czasem sprawdzały się jedne, czasem drugie i pamiętam długie wieczory, gdy przekomarzali się o wyższości jednych konstrukcji nad drugimi
Woblery były malowane żywicą. To znaczy, prawie wszystkie były oklejane folią z papierosów (Camel, Marlboro), lub złotkiem z czekolady z odciśniętym na grubym pilniku wzorem. Czasem wzór łuski tworzony był mozolnie z folii wycinanej dziurkaczem biurowym Na to był nakładany igłą lub patyczkiem epidian, na brzuszku zabarwiony bielą cynkową, a na grzbiety ciemnymi barwnikami. Później całość była pokrywana, zwykle 2-3 razy czystym epidianem. Ze sterami był największy kłopot i sprawdzali przeróżne materiały. Z zakładów szybowcowych "załatwiali" różne nowoczesne na owe czasy materiały, jednak kontakt z kamienistym dnem wartkich potoków wytrzymywała tylko stal i niektóre duraluminium.
W 1980 roku Andrzej przeniósł się do Nowego Sącza i tam zaraził struganiem dwóch przyjaciół, jednak z nimi już bliskiego osobistego kontaktu nie miałem. Nadal jednak z moim tatą utrzymywali przyjacielskie kontakty, odwiedzali się kilka razy w roku i wymieniali doświadczeniami.
Ja byłem raptusem. Młodość bywa bardzo niecierpliwa, z grubsza ostruganą gałązkę zwałem "woblerem" i natychmiast chciałem wodować. Tato cierpliwie tłumaczył mi zasady doboru balastu, kąta i wielkości steru, kształtu woblera. Wtedy nie słuchałem, wyważając szeroko otwarte drzwi
Gdy zaczynali tworzyć pierwsze woblery, można było znaleźć wzmianki w prasie, pojedynczy wędkarze mieli swoje zdobyte "na zachodzie" egzemplarze, tak że nie roszczę sobie (w Ich imieniu) do palmy pierwszeństwa. Zapewne inni zaczynali wcześniej. Wtedy samodzielne wykonywanie, mniej lub bardziej udanych kopii, było jedyną szansą na posiadanie własnego pudełka woblerów. Dziś już niestety nie mogę Ich zapytać o początki. Kto zaczął, czy znają kogoś, kto tworzył wcześniejsze modele woblerów. Obaj odeszli do krainy wiecznych połowów...