Alek, zmieniłem i wielu z "byłych" usłyszało dlaczego juz z nimi nie gadam o rybach, nie mówiąc o wspólnych wyjazdach.
Niestety widzę niejednokrotnie przed blokiem sąsiadów skrobiących "miskę płotki" lub słyszę o tym jaki to ten czy tamten dobry wędkarz bo wszystkich sąsiadów obdziela.
Czasem któryś pochwali się w połowie maja że ma już 20-30 szczupaków w zamrażarce i to niektóre nawet po kilogramie mają...
Realia niestety...
Było sobie u nas kiedyś jeziorko (znaczy jeziorko jest) na którym nikt nie łowił, bo było jakoby zatrute przez cukrownię.
Coś mnie kiedys podkusiło żeby tam zajrzeć ze spinem jeszcze.
Tylu brań okoni i szczupaków jednego dnia do dziś nie pamiętam.
po kilku wyjazdach zacząłem spotykać miejscowych, bo musieli podejrzeć.
W nastepnym roku woda przeszła pod PZW i pojawili się wędkarze.
Brały karasie po 1-1,5kg, brały szczupaki, okonie...
Brali wędkarze bez opamiętania i na "miejscówkę" żeby dopchać się do wody trzeba było niemalże polować i ustawiać się w kolejce.
Po roku pozostało wspomnienie ryb i narzekanie wędkarzy że napewno "cukrownia wytruła", bo przecież ryb było tyle że "panie tyle tego łowiłem, że nawet swinie już żreć nie chciały"...
Wybacz więc, ale mieszkając w małym w sumie miasteczku i znając większość z wędkarzy z okolic mam pełen przekrój poglądów...
Oni chcą tanio, dużo i nie mają oporów w usmierceniu wszystkiego co złowią.
Klasykiem juz stał się u nas tekst jednego z miejscowych (notabene dotkliwie skarconego przez kumpla od razu po jego wygłoszeniu), który wylewając na łakę zawartość wiaderka z żywcami powiedział:
"nie po to łowiłem żeby teraz wypuszczać"...