Ja wczoraj wróciłem: Szkiery - Blekinge. Przed wyjazdem rozterki. Pogoda: jaka będzie .. czy nie będzie flauty. Ciągłe śledzenie yr i windguru, a prognozy następujące: będzie wiało (nawet bardzo) ale niestety będzie dużo słońca. Tak też było. Dodatkowo wiatr wschodni, albo południowo-wschodni. Też niepewność: przez ostatnie dwa lata był przeciwny, czyli rozpoznane miejscówki mogą nie działać (a raczej na pewno nie będą działać), trzeba będzie ryby szukać od nowa. Wiadomo: jeszcze istotniejsza kwestia to ryby w łowisku, ale to akurat problem nie naszej wyprawy. Trzeci raz pod rząd to samo miejsce. Ryby są na bank i to konkretnie wiadomo gdzie. Szwedzkie szkiery to taka nietypowa woda, że dwie bliźniacze zatoki położone obok siebie różnią się tym, że w jednych jest tysiąc szczupaków, a druga jest prawie pusta. W tym roku zamierzam łowić tylko w tych pierwszych
Prom dopływa, pojawiają się wyspy, krew w żyłach zaczyna mocniej pulsować.
Wracając do łowiska: odpada proces poznawczy. Jadę po swoje: ja + dwóch kolegów. Oni pływają na łódce, ja na pontonie którego wiozę z Polski.
Pierwszy dzień: docieramy na miejsce i pojawiają się problemy techniczne. Kolega który sobie zrobił jeszcze w Polsce kapitalny uchwyt na sonar nie może go przymocować. Konstrukcja pawęży łodzi jest tak specyficzna, że pozostaje nam tradycyjne rozwiązanie: "nie dziaduj: zwiąż drutem". Moje mocowanie do konstrukcji uchwytu na kotwice też wymaga przeróbek. Mija trochę czasu zanim ogarniamy temat (dochodzi rozłożenie pontonu, wypakowywanie gratów: wiadomo). Wypływamy w okolicach południa. Łowię jakiegoś szczupaczka, następnie namierzam sonarem okonie i .. wpadam w trans. Po złowienie około 50 szt. gdy zbliża się wieczór przypominam sobie, że przyjechałem złowić metrówkę .. i doławiam parę szczupaków. W sumie za dzień 7 sztuk.
Drugi dzień to już wypłynięcie po 6:00 i powrót przed 19:00 (tak też będzie przez wszystkie następne dni łowienia na mojej jednoosobowej jednostce). W końcu: "dla przyjemności to my tu nie przyjechali".
Wieje, jest sporo chmur: podręcznikowo. A ryby nie są na braniu. Dryf na plosie nie przynosi efektów. Wychodzi parę rybek, ale szału ni ma. Generalnie tam gdzie woda w zeszłych dwóch latach była brudna, teraz jest czysta - kryształ. A to tylko głębokości od 50cm do 130cm. Jakkolwiek sprawa nie jest skomplikowana: na nawietrznej zawsze mętna, a i na nawietrznej przeważnie łowię. Ryby nie biorą nawet w tej mętnej. Dają się dopiero wyciągać z okolicy trzcin. Jakkolwiek jest patent: na większości ustawień ryba. Ustawień setki. Dziesięć rzutów .. i dalej. I tak cały dzień: łapy bolą od sznura kotwicznego. Wydłubałem 28 sztuk. Większość ryb ok 70 cm (waleczne, jak to szkierowe) w tym jedna zdjęciowa (>80 cm):
Trzeci dzień:
Słońce zaczyna dominować. Tak pozostanie do końca. Czasami zasłoni go jakaś chmurka, ale generalnie "lampa" będzie towarzyszyć nam już do końca wyprawy.
Odnośnie łowienia: skoro już wiem gdzie i jak pozostaje realizować temat. Podpływam do trzcinek (wcześniej wiadomo dryf przez ploso: trochę rybek się łowi, ale wyników jakie dawały takie spływy w zeszłym roku próżno szukać) i zaczynam dłubaninę. Dostaję dość wcześnie rybkę 80+:
Parę przestawień i na kaitka 4 cale na 3 gr główce z pierwszego opadu branio-zaczep. Hol dość spokojny: mamuśka ma już swoje lata to szaleć nie zwykła. Wciągam ją do pontonu i wiem, że jest meter. Nawet nie mierzę, tylko odpalam silnik i podpływam z nią do kumpli którzy akurat pływają blisko mnie, żeby pomogli z aparatem Pomiar: 107 cm. Ryba gruba:
Jest radość, spełnienie i co tam jeszcze można powiedzieć po złowieniu metrówki.
Tego dnia łowię jeszcze trochę w okoniowych miejscach. Złowił mi się mój największy okoń wyprawy: 36 cm:
.. i przy tym okoniowaniu, na zółtłego twistera jazior 57 cm (oczywiście PB):
Mega dzień. Szczupaków dzisiaj 27 szt.
Czwarty dzień: rozluźnienie, w końcu wczoraj padł meter .. a żarówa niesamowita. Zero chmurki na niebie. Szczupaki nie na braniu, nie wychodzą znikąd .. więc okonie. Też nie biorą. Widać stada na echo a wyników brak. Na paprocha uwiesza mi się szczupak. W podbieraku znajduje "lukę" i czmycha. Rwę siatkę podbieraka, przeciągam przez nią kijek z kołowrotkiem i doholowuję "gadda" 78 cm do łapy. Powtórka z rozrywki. Dwa lata temu miałem dokładnie taką samą akcję. Też prawie dokładnie w tym samym miejscu, też na paprocha .. tylko wtedy rybka była 80+.
Późnym wieczorem odwiedzam miejscówkę gdzie wczoraj padł meter .. i przytulam drugi meter:
Piątego dnia. Zaczynam od zawietrznej z uwagi na to, że jest po drodze (od pomostu gdzie stacjonuję) .. a na czystej wodzie wychodzą rybki. Zacinam fajną rybkę 83 cm.
Przed łowieniem w Szwecji do kolegów którzy są ze mną (pierwszy raz w Skandynawi), jak kaznodzieja mówię: słuchajcie - ryby to ryby. Fajnie jest złowić, ale najważniejsze, żebyśmy wrócili w całości. Bez kontuzji. Żeby się nikt nie zakolczykował kotwicą itp.Uważajcie - ryb będzie dużo: łatwo o chwilę nieuwagi. Tą właśnie złowioną rybkę trzymałem już za żuchwę gdy zrobiła piękne odbicie z dna pontonu i rozpierdzieliła mi opuszek lewego kciuka na pół. Krwi na dnie łodzi było jak w masarni. Dobrze, że koledzy byli akurat blisko, podjechali i pomogli mi z "zaizolowaniem taśmą izolacyjną" palucha z którego ciekła krew ciurkiem.
Cała operacja się odbywała gdy ryba jeszcze była nie odpięta.
Skoro już byli przy mnie to nawet ją obfociłem. Mniej więcej tak wygląda robienie "dobrej miny do złej gry".
W głowie kołatały mi słowa: zakażenie, szycie. .. Dałem jakkolwiek jakoś radę. Do końca wyjazdu musiałem się nauczyć nowej techniki kręcenia korbką. Zakażenia nie było (żona mi odkaziła ranę wczoraj
). Kciuk do dzisiaj wygląda jakby "Mokotów" chciał mi go upierdzielić .... ale wracając do ryb. Dołowiłem jeszcze jedną rybkę 80+ i dwie rybki: 90cm i 91 cm. Ta 91 wzięła na paprocha: 55mm: kijek microlflex 0,5 do 5 gr cw., plecionka 0.06mm, przypon dragona 3 kg. Branie to oczywiście zaczep, który ożył przy "odstrzelaniu z ręki".
.. i ta na paprocha:
Dużo emocji.
Szóstego dnia zabieram kolegów pokazać im rzeczkę (gdzie w zeszłym roku dziennie łowiliśmy kilkadziesiąt ryb, w tym były trzy metrówki). Tym razem już pierwszy rzut oka mówi mi, że nic z tego. Woda wysoka, szybka, brudna. Dodatkowo w chwili gdy przybyliśmy (a było to po 9:00 gdyż od tej godziny otwarty jest sklep gdzie można kupić licencje) widzimy dwa autokary szwedzkiej podstawówki (dzieci ok 3-5 klasa), gdzie 3 osoby ładowały się na aluminiowy (zajebiście głośny) kajak i zaczynały spływ. Czekaliśmy aż wszyscy odpłyną .. z pół godziny. Czy może być gorzej. Może: po ok 3 godzinach wracali.
Złowiłem 3 ryby (z pięciu w sumie) rozmiarami nie powalające:
Szybciej skończyliśmy łowienie na rzece niż planowaliśmy tym samym jeszcze wieczorem miałem godzinkę, żeby popływać na szkierze .. dołowiłem 4 rybki, w sumie za dzien: 7 szt.
7 dzień: żarówa. Wiatr już bardziej kręci: czasami bardzie południowy niż wschodni. Szkwały chcą urwać łeb. Rano przypływa do mnie foka i za cholerę nie chce odpłynąć. Mam opory żeby rzucać, kto wie co jej odbije, a takiego przyłowu zdecydowanie nie chcę. Biorę ją jednak za dobrą monetę (czyt. talizman). Może przyniesie szczęście. I źle nie jest. Jest ryba 80+, jest ryba 90+ :
.. i jest trzecia metrówka (już druga 101 cm):
Chyba najsilniejsza ryba z jaką miałem dotychczas w życiu do czynienia. Torpeda. Może dlatego, że taka chuda (a raczej właściwie chudy - bo to samiec). Po holu spodziewałem się więcej, aczkolwiek .. meter to meter.
Kumple znowu pomogli przy foceniu.
Łowię dzisiaj 30 szt "paików", a na drugiej łodzi dziwny dzień: jeden kumpel ma tylko 3 szt. (ale w tym jedną rybkę 90+ ).
Przedostatni dzień: bardzo mocno wieje. Dostaję telefon od kumpli - "krajan", że dotarli do Szwecji (są blisko mnie), a że do domku gdzie mają stacjonować wejść mogą dopiero po 12:00 to rozkładają się przy jednym mostku .. okonie trochę podłubać. Podpływam do nich na bajerkę. Chwilkę gadamy .. i wracam. Atakuję nawietrzny cypel przy trzcinkach. Wieje niesamowicie. Podmuchy takie, że ciężko ustać na pontonie. Na podwodnym garbie z tego cypla zapina mi się ryba. Wczorajsza metrówa wydawał mi się "turbogrosikiem", ale teraz zastanawiam się czy czasem nie przyłowiłem łososia. Ryba wbiła mi się w trzciny, gdy na kołowrotku hamulec był już tak przykręcony, że ciężko ręką szło wyciągnąć plecionkę ( 0.28mm powerpro). Całej sytuacji przygląda się obok z łodzi szwedzka ekipa. W końcu opanowuję sytuację ... i przytulam czwartą metrówkę. Focę ją samemu, wypuszczam i z kolejnego rzutu wychodzi rybka 86 cm. Następnie zrywa mi się kotwica - pęka trytka - zabezpieczenie na wypadek zaklinowania się jej w kamieniach i zdmuchuje mnie w tym wietrze z prędkością >2m/s (mojego pontonu) w trzciny. Odpalam silnik i wyprowadzam ponton na ploso. W tym dryfie wysadzam koleżankę 86 cm z pontonu. Naprawiam kotwę. Staję. Zastanawiam się nad tym co się wydarzyło. Dzwonię do kumpli, z którymi przed chwilą rozmawiałem przy mostku mówiąc im, że mam czwartą metrówkę! Dzwonię też do kumpli z którymi przyjechałem. Chcę wracać na miejscówkę .. a tam już zakotwiczeni Szwedzi widzący całą sytuację. Machali tam 1,5 godziny. Trochę zachowanie rodem z Turawy. W sumie w sztukach tego dnia 18.
Czwarta metrówa:
Ostatni dzień: bez historii. Łowię 17 szt. Kończę znacznie wcześniej niż dotychczas: trzeba poskładać ponton, posprzątać domek. Standardowe procedury. Przed spłynięciem mam jeszcze solidne branie: ryba prostuje kij. Kołowrotek gwizdnął: oddając błyskawicznie 2 metry plećki .. i spinka. Może i dobrze. Po piątej metrówce chyba bym zwariował ze szczęścia
Koniec. Czas wracać.
Podsumowując wyszło w sumie 176 szczupaków. 3 ryby 90+, 4 ryby 100+. Miałem przed tą wyprawą pięć metrówek na liczniku, teraz mam dziewięć . Co można więcej powiedzieć.
Szwecjo. Do zobaczenia za rok.
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 03 październik 2017 - 21:53