Dajemy radę !!! Wiosenne spotkanie klubu 50+
Udało się!
W pierwszych dniach marca, po mozolnych ustaleniach dotyczących terminu, spotkaliśmy się w piątkę w Bieszczadach.
Kolejna sesja wyjazdowa Klubu 50+ odbyła się w pełnym jego składzie, z różnych regionów Polski nadciągnęli, od lewej licząc, Andrzej, Mariusz, Robert, Wasz blagier relacjonujący to spotkanie oraz Grzesiu.
Czekało nas pięć dni pstrągowych połowów, ale także pięć śniadań i kolacji, pięć przedyskutowanych, prześmianych wieczorów w otoczeniu ulubionych zestawów muchowych, kołowrotków wydobytych z tajnych zakamarków, wędzisk o wyjątkowych walorach i linek o niezliczonych dziwnych parametrach.
Jak to często bywa u starszych facetów improwizowaliśmy spontanicznie...po gruntownym przygotowaniu.
Robert Bednarczyk dograł sprawę świetnego locum, ja czuwałem nad licencjami i zbierałem zatrważające informacje o stanie wody, Andrzej Stanek, Mariusz (Marszal) i Grzesiu skupili się nad menu mając na uwadze naszą widoczną na każdym ze zdjęć NIEdowagę.
Ubytki kaloryczne zwalczyły wspaniałe pierogi Roberta,zeppeliny i gulasz Mariusza, indycze kotlety Andrzeja, wyszukane,nareszcie lekkostrawne kanapki Grzesia i bogracz, owoc wysiłków mojej Beatki.
Łowiskiem był odcinek specjalny Sanu, powyżej i poniżej wiadomej wiaty
w przeciwieństwie do okresu letniego nie biegaliśmy jednak po rzece i często łowiliśmy widząc się wzajemnie.
Na początek jednak parę słów o łowisku.
Otóż wiadomości nadchodzące od Roberta, kolegi i sanowego strażnika jeżyły włosy i podkopywały morale.
Duża nieprzejrzysta woda, zawsze źle rokujące "dwie turbiny", topniejące w górach śniegi, pełen zbiornik...nie brzmiało to dobrze! Rozpytywałem na kilku forach i fb. o ostatnie wiadomości, możliwość brodzenia, preferowane przynęty, uzyskując w mailach oraz bezpośrednich rozmowach wiele cennych wskazówek(łowić także tuż pod brzegami, stosować jasne streamery, nie zapomnieć o małych beżowych kiełżach itd)
Nadzieja pozostała, nastroje były tak bojowe, chęć spotkania tak silna, że nawet informacja o pękającej zaporze w Solinie nie pokrzyżowałaby naszych planów.
W pierwszym dniu wędkowania rano, jeszcze bez wędek pojechaliśmy zerknąć na rzekę i ocenić "co i jak"
Odczucia były ...mieszane, podobnie jak zielonkawa woda, dno rzeki widoczne raptem na pół metra, bardzo znaczny uciąg. Pogratulowaliśmy sobie z Grzesiem zabrania kijów do brodzenia, trudno przecenić ich rolę w tak ekstremalnych warunkach. Stary, nieco przysposobiony dolnik karpiówki od lat wyciąga mój tyłek z kłopotów i to w sensie bezpośrednim!
San jest wspaniałą i dostępną rzeką, jednak wiosną potrafi zmusić do głębokiego, uważnego brodzenia.
Moczenie kupra procentowało
trzeba jednak przyznać, iż Grzegorz i Andrzej łowiąc głównie w pobliżu brzegów zaliczyli także bardzo fajne brania .
Jak widzicie Andrzej switchował loopem, próbując różnych głowic i przyponów, radził sobie doskonale choć nie brodził głęboko z powodu kontuzji. Łowił daleko, używając także, podobnie jak Mariusz - Marszal, jednoręcznej b3x 9'6 wt 6 od Winstona.
Obaj chyba wysoko cenią ten kij, może o tym napiszą...?
Robert testował H2 9' wt 6 Orvisa i także wydawał się zadowolony.Zna i ceni Heliosy.
Grzegorz smagał przybrzeżne pstrągi Scottem x2s 9'6 wt 7, który pomimo odległej premiery nadal trzyma klasę.
Ja rozpocząłem z axisem 9' wt 5 ( a jakże...!), by pod koniec wyprawy popróbować cięższego zestawu, b3x 9' wt 8. Oba wędziska lubię, Sage świetnie pracuje z linką 6 , a Winston 8, tak więc wcale nie są tak różne.
Pstrągi także nie widziały większej różnicy...
Pstrągi...
O pstrągach będzie już za chwilę, a teraz parę słów o fotografowaniu.
Otóż specyficzna dla naszych spotkań atmosfera, brak wyścigowego współzawodnictwa i triumfalizmu tych którym akurat się udało, spokój i zaciekawienie przyrodą pozwalają na spokojne fotografowanie. W moim przypadku przy pomocy prostego waterproofa wiszącego na szyi, i nie powalającego jakością wykonanych zdjęć.
Mamy jednak wśród nas Andrzeja Stanka, mistrza obiektywu, kompozycji i obróbki zdjęć, Grzesia, któremu od kilkudziesięciu już lat zawdzięczam kiedyś papierowe, a teraz pikselowe pamiątki, w tym roku fajne zdjęcia wykonał także Mariusz Szalej, tak więc naprawdę miałem z czego wybierać.
Andrzej po drugiej stronie obiektywu to prawdziwy rarytas.
A poniżej doskonały żart Andrzeja, Grzegorza portret podwójny...
Mariusz holujący streamerowego potokowca uwieczniony zachlapanym Nikonem.
Zachlapanym w najlepszych okolicznościach - żwawy pryskacz potokowy na haku.
Wieczorny przegląd zdjęć i jak zwykle okazja do "życzliwych" komentarzy.Odwrotna anoreksja?
Obiektyw pozwala też uwiecznić nasze rzuty, zwrócić uwagę na tor linki i muszki
oraz spojrzeć wokół siebie, spojrzeć trochę szerzej.
Wracając jednak do pstrągów to przyznam, że każdego dnia łowiliśmy ich kilkanaście, że największy mierzył ok. 45 cm, ale pozostałe były niewiele mniejsze, że miałem na kiju (i w powietrzu) sztukę zbliżającą się gabarytowo do nazwy klubu i że połowa strumieniowców odhaczała się w trakcie holu z pomocą silnego prądu.
Używałem kilku linek w tym pływającej 6 ki wf z intermedialną głowicą i metrowym przyponem z fluorokarbonu(do z-axisa), borona zaś wyginał SA wf 8 F z 1,5 metrowym tonącym przyponem i końcówką z FC o średnicy 0,31!
Tak, tak - zgodnie z zasadą szybkiego holu, braku skręceń i wygody łowiłem przeważnie na streamera bez skoczka i gruby przypon.
Pływająca linka i tonący przypon pozwalały na rzuty które szczególnie lubię, rzuty skośnie pod prąd z szybkim wybieraniem obserwowanej linki.Kilka pstrągów tak właśnie złowiłem, zacięcia są bardzo pewne, często ryba pokazuje się pod powierzchnią w upragnionym złotym błysku.
Moje muszki są co prawda akceptowane przez ryby, jednak sam widzę jak wyglądają i dlatego tylko jedno zdjęcie.
Nad wodą spotykaliśmy codziennie naszego opiekuna i kolegę Roberta Tobiasza który opowiadał bardzo ciekawie o ochronie i zarybianiu rzeki, o głowacicach które złowiono lub nie, o wielkich lipieniach.
Była to także okazja do wspomnień z naszego wcześniejszego, założycielskiego, że tak powiem spotkania.
http://jerkbait.pl/b...udniejsze-ryby/
Do ostatniego dnia pobytu humory (co zrozumiałe) i zdrowie (co już nie jest tak oczywiste w kategorii 50+) nam dopisywały.
W drodze do domu, 760 km to nie w kij dmuchał, omawialiśmy z Grzegorzem wyjątkowe spotkanie, knuliśmy, podobnie jak poprzedniego wieczora plany na kolejne eskapady w doborowym klubowym gronie.
Wieczorne wiadomości od Andrzeja Roberta i Mariusza o szczęśliwym powrocie, pierwsze refleksje co do next time...
Dziękuję Wam. Metryka to NIC!
Paweł
- remek, Friko, tpe i 54 innych osób lubią to
Pawełek, jak zawsze, wspaniałe oddał klimat spotkania, a fotki znakomicie obrazują, że przyszło nam łowić praktycznie na granicy możliwości wędkowania. Jeszcze 15-20 cm wody więcej i byłaby kompletna dupa. Pawełek .....nasz najskromniejszy Mistrz streamera .... napisał, że każdego dnia łowiliśmy kilkanaście ryb ...... Acha...., statystycznie to prawda, tyle, że chyba nasza pozostała czwórka mie złowiła tylu pstrągów ile On sam. Dokładnej liczby nie znam, ale na mojego jednego kropka Paweł miał 5-6 ......!!! Genialnie przygotowany zestaw pozwolił mu sięgać głębiej....., o oczywistych mistrzowskich umiejętnościach nie wspominając. Lekko nie było, brodząc trzeba było bardzo uważać. Zdarzyło mi się paść na kolana, bo w głębokiej wodzie przy brzegu nie zauważyłem zwalonego pniaka. Szczęściem moje 190 cm wzrostu pomogło i woda nie sięgnęła powyżej linii woderów. Zaliczyłem kilka ryb, niestety spinając potoka, który mógł być życiówką..... Najskuteczniejsze były streamery - puchowce - białe, ale i ciemniejsze z różnimi fleshami, były także brania na kiełże, choć nie w moim przypadku. Dwa pstrągi skusiłem na czerwone parkinsony, łowiąc długą, pływającą linką.
A gdy już nam dobrze tyłki pomarzły i kręgosłupy trzeszczały wracaliśmy na kwaterę, raczyliśmy się wspaniałymi daniami przygotowanymi przez ukochane żony, a także mamę Mariusza i samego Andrzeja, który z patelnią radzi sobie równie dobrze jak z aparatem fotograficznym. Ach......, bo bym zapomniał - duuuuużo siły dawały nam wspaniałe Andrzejkowe, wysokoenergetyczne śniadanka.... pyszota. Alkohol też był, a jakże...., choć nie lał się strumieniami, bo jak mawia Pawełek - "w pewnym wieku należy żyć godniej".
Było i sprzętomaniactwo .... , jakże by nie. Co lepsze - Hatch, Nautilus, Danielsson, Lamson ??? Na moją uwagę, że ja tam za Lamsonami nie przepadam wyczuwam chłodny wzrok Pawełka i słyszę, że ten Hatch też nie jest kołowrotkiem doskonałym (Pawełek opiera się Hatchomanii). Natychmiast łagodzę stanowisko i wychwalam pod niebiosa wielbione przez niego Nautilusy, delikatnie sięgając po zielonego FWX, który obok innych naszych kręćków spoczywał na stole pomiędzy szklaneczkami różnych procentowych napitków. Mariusz, który dołączył później, też zaprezentował swój arsenał - w tym cudnego, niebieskiego Nautilusa FWX. Potem o wędkach - rozkładamy, ważymy w łapkach z młynkami. Adrzejek nasz esteta w każdym znajduje coś co możnaby zrobić lepiej. Korek do dupy, blank lekko ucieka na lewo..... Ech,.... faceci .... wieczne dzieci, ale póki bawią się swoimi zabaweczkami młodość jest w duszach.
A temu wszystkiemu przygląda się nasz wspaniały muszkarz nietuzinkowy - Grześ. Jego ciepły uśmiech, dobre słowo.... Co mu tam te Hatche, Nautilusy, Heliosy, Winstony.....te spory, swary, te korki i inne duperele..... Grzesio już pierwszego dnia pokazał, że w każdych warunkach i niekoniecznie mocząc tyłek w wodzie można skutecznie połowić, a w dniach kolejnych nie ustępował. Jako pierwszy miał na koncie "czterdziestaka".
Drodzy Przyjaciele - Pawle, Andrzeju, Grzesiu i Mariuszu - doczekać się nie mogę kolejnego spotkania. Dzięki Wam wielkie za wspaniały klimat, za życiową mądrość, za spokój, za możliowość wędkowania w zespoleniu z piękną rzeką, bez gonitwy, niezdrowej rywalizacji, za ten niemal tydzień wytchnienia od codzienności.
Robert.