Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

- - - - -

Czy cepry mogą łowić pstrągi?


 

Czytając literaturę i prasę wędkarską bardzo często absorbował moją uwagę jeden temat - łowienie na spinning ryb łososiowatych, głównie pstrągów. Wiele razy w artykułach była mowa o swego rodzaju spinningowym „szlachectwie” jakim jest łowienie tego gatunku, ale zawsze brakowało jakoś sposobności ażeby „tego miodu” popróbować. Oczywiście główną przeszkodą była odległość mojego miejsca zamieszkania od pstrągowych rzek. Okazją stała się chęć zapełnienia wędkarskiego (spinningowego) kalendarza w zimowych miesiącach oraz coraz to bardziej optymistyczne wieści na temat bytności kropkowanych drapieżników w niektórych rzekach mojego województwa (lubuskie). Poniższy artykuł nie jest opisem najskuteczniejszych metod połowu pstrągów, a jedynie ma na celu podzielenie się uwagami i spostrzeżeniami wędkarza „wychowanego” na nizinnych drapieżnikach, a buszującego od jakiegoś czasu po wodach „górskich”. Z drugiej strony chciałbym wywołać mały „kantor wymiany myśli i wrażeń” i dowiedzieć się czy moje subiektywne odczucia są zgodne z doświadczeniami innych, bardziej zaprawionych w pstrągowych łowach kolegów po kiju. Przyznam, że posiadam na swym koncie niezbyt dużo „przepracowanych” pstrągo-dniówek, ale łowiąc w towarzystwie naprawdę dobrych wędkarzy (tysz ceprów) to co napiszę jest niejako wypadkową naszych wspólnych doświadczeń i wyciągniętych na ich podstawie wniosków.

Z całą pewnością „starzy wyjadacze” nie znajdą tu nic bardzo odkrywczego, ale osoby które na co dzień łowią na spinning „nizinne” drapieżniki być może znajdą choćby kilka cennych porad, jak w miarę bezboleśnie i skutecznie rozpocząć pogoń za drapieżnikami z kropkami.

 


Urodzie pstrąga nie można nic zarzucić, w odróżnieniu od urody wędkarza

 

Najważniejsza jest przecież ryba

Jeśli mam coś napisać o pstrągu w kilku zdaniach, to pozwolę sobie skorzystać z porównań do typowych drapieżników wód nizinnych:

  • Piękniejszy od ... okonia - faktycznie, jak się już uda wyciągnąć rybkę z wody (zwłaszcza taką powyżej 40cm) człek jest po prostu zauroczony jej ale bardziej jego, samca urodą.

  • Szybki (szybszy?) jak ... boleń - nie wiem czy szybszy, ale podobnie do bolka, nie wiem jak szybko prowadziło by się przynętę, to chorąży (czytaj pstrąg) zawsze zdąży. Co jak co, ale trzeba przyznać, że kropkowany wyśmienicie pływa, a na dodatek głębokość i przejrzystość wód górskich pozwala to zobaczyć!!

  • Agresywniejszy od ... szczupaka - nie wiem skąd to się bierze w tej rybie, ale szczupak (króciak) najwięcej razy do przynęty wychodził mi pięć razy, pstrąg (dobrze ponad wymiar) dziewięć. Ponadto, tak na „zdrowy rozum”, oczywiście nie mój, przypierdaszczy w przynętę wydawało by się zbyt dużą jak na swoje gabaryty. Naprawdę wcale się nie zdziwię jak ktoś wytaszczy czterdziestaka na Slidera 7-kę. Nie zdążyłem jeszcze stwierdzić czy powodem jest głód czy też ochrona terytorium (lub dwa powody na raz). Zdecydowanie jest to najbardziej agresywna ryba jaką znam.

  • Silniejszy od ... - no i tu mam mały „zgryz”. Podczas holu, zestaw tricków jaki prezentuje opisywana rybka jest dalece uboższy od repertuaru szczupaka, a biorąc pod uwagę nurt górskiej rzeki to i jego waleczność oraz moc jakby blado wypady przy kleniach analogicznej wielkości.

  • Czujny jak ... - większość drapieżników. Małe osobniki - mało, a następnie proporcjonalnie do kwadratu wieku (trochę to zawiłe). Pewnego dzionka „towarzysz” wyprawy dojrzał stadko niedużych kleników. Musiał się nieźle napocić, co by zachęcić choć jednego z nich do współpracy. W tzw. międzyczasie złowił w tym miejscu trzy pstrążki, które były zdecydowanie mniej bojaźliwe. Myślę, że czynnikiem wiodącym, utrudniającym podejście pstrąga ma przejrzystość i głębokość górskich rzeczek, a nie płochliwość samej ryby. Ponadto brzegi tych rzek są przeważnie tak zarośnięte, iż bezszelestne podejście do wody graniczy z cudem, a jak wiadomo woda dużo lepiej „przewodzi” dźwięk od powietrza. Nie bez znaczenia jest dodatkowo fakt, iż dużo pstrągowych rzek charakteryzuje się dużymi wahaniami poziomów wody (zależnymi od opadów, roztopów, a przede wszystkim zbiorników retencyjnych) przez co ich brzegi posiadają dość wysokie skarpy, a wędkarzowi trudno jest na takiej wysokości skutecznie udawać patyczaka i być niewidocznym dla ryb.

Reasumując, moim skromnym zdaniem pstrąg nie jest jakimś wyjątkowym drapieżnikiem, no może poza urodą.

 

Szybko się przestawić

Pierwsze wrażenie wędkarza z nizin widzącego górską rzekę jest takie, że szczena opada niżej kolan. Woda - żywioł, ale życie w wodzie - bliskie zera. Szum wody jest balsamem dla uszu, a jej widok dla oczu. Niestety zobaczyć jakąkolwiek formę życia w naszych wodach górskich jest już dużo, dużo trudniej. Mnie osobiście urzeka to, iż bardzo rzadko spotyka się innych wędkarzy (brak spławikowców, gunciarzy), tudzież objawów ludzkiej bytności (puszki, butelki i worki po zanętach). Jest po prostu prześlicznie.

 


Taki widok rzeki powoduje...

 


... takie opadnięcie szczęki.

 

Kiedy już przywykniemy z lekka do bajecznych krajobrazów czas się zabrać za łapanie. Co przydaje się z wędkarskiego jezioro-leniwo rzecznego łowienia? W przypadku jeziorowców (Ci mają dużo gorzej) umiejętność ... szybkiego ściągania kawałków roślin z kotwiczek woblerów, zwłaszcza latem. Kłopotem jest nawet nadążenie wzrokiem za przynętą, która jest zawsze kilka metrów dalej (niżej) niż się nam wydaje oraz przyzwyczajenie się do pędzącej wody. „Wielkorzecznikom” jest dużo łatwiej, choć oni z kolei muszą uważać co by z przyzwyczajenia do rozmachu nie posyłać przynęt na krzaki znajdujące się na tak „bliskim” drugim brzegu dużo bardziej kameralnych rzeczek. Najbardziej pokrewnym do łowienia pstrągów jest moim zdaniem łowienie kleni. Bo i przynęty podobne (jeśli nie identyczne), technika bardzo zbliżona i ciche podchody. Tak czy inaczej, wędkarz zaprawiony w kleniowych bojach może łowić pstrągi niemal „z marszu”. Dużo gorzej mają tzw. pancerniki „Patiomkiny”, którzy nie są przyzwyczajeni do łowienia na delikatniejszy sprzęt. Oni z kolei muszą się na samym początku przyzwyczaić do bardziej „finezyjnego” łowienia.  Wszelkiego rodzaju sandaczowo-okoniowe techniki „opadowe”, lekko zmodyfikowane, też okazują się przydatne. Zdarza się również, że typowo jerkowe agresywne podszarpywanie wobka jest strzałem w dziesiątkę, ażeby zachęcić do współpracy ospałego pstrąga. O dziwo, dość skuteczne jest, często stosowane podczas połowu szczupaków, jednostajne prowadzenie przynęty w pół wody. A i przyzwyczajenie wzięte z pogoni za rapami do bardzo szybkiego kręcenia kołowrotkiem też się przydaje np. kiedy prowokujemy pstrągi przynętą sprowadzaną z nurtem. Jeśli w miarę dobrze mamy opanowane wyżej wymienione techniki, to dalej już z górki.

 


Pierwsze koty (pstrągi) za płoty

 

Gdzie i kiedy „polować”?

W zasadzie ja miałem okazję łowić na jednej, średniej wielkości rzece, tak więc znając różnorodność upodobań ryb, w zależności od środowiska w jakim żyją, daleki jestem od wysuwania „jedynie słusznych” wniosków. Rzeka w której łowię ma przeciętnie 10-20 metrów szerokości i średnio około metra głębokości, choć zdarzają się ponad dwumetrowe dołki. Właśnie rzeki o podobnym charakterze polecił bym na początek (metoda „złotego środka”) Pierwsze co mnie bardzo zaintrygowało to, iż nigdy ani ja, ani żaden z moich kolegów nie mieliśmy brania w miejscach, które wydawały nam się bardzo dobre, ba wręcz znakomite.

 


Jedna z bardzo obiecujących miejscówek

 


 

Dotyczy to przede wszystkim głębokich rynien znajdujących się na zewnętrznych stronach zakrętów, spowolnień nurtu i najgłębszych dołów z „kręcącą” wodą. Na ten fakt zwróciłem uwagę już na pierwszym pstrągowym wypadzie, a następne tylko mnie utwierdzały w tym przekonaniu. Właśnie podczas pierwszego wypadu wzięliśmy ze sobą kolegę, który w temacie spinningu był kompletnym laikiem. Podczas kiedy razem z kolegami wybieraliśmy i obławialiśmy zdawało by się lepsze miejscówki, kombinując zarówno z przynętami jak i sposobami ich prowadzenia, on dokonywał wyboru miejsca tylko za pomocą jednego kryterium - łatwego oddania rzutu. Nie kombinował też z prowadzeniem  po prostu rzucał i ściągał i ... miał zdecydowanie najlepsze efekty. Z czasem zauważyłem, że pstrągom szybki nurt bardzo odpowiada (niezależnie od pory roku), a płytka woda nie przeszkadza. Dlatego bardzo lubię łowić na prostkach z trochę głębszą rynną znajdującą się w połowie szerokości rzeki i równomiernym uciągiem. Generalnie wszystkie miejsca, które postrzegamy jako ciemniejsze od reszty dna, są potencjalnymi kryjówkami ryb. Latem pstrągi lubią się chować we wszelkiego rodzaju warkoczach z roślinności wodnej i chętnie atakują przynęty prowadzone wzdłuż takich warkoczy. Dobre są również przyśpieszenia prądu następujące na wskutek nagłego przewężenia rzeki i pobliże wszelkiego rodzaju przeszkód (zwalone drzewa, itp.). No i pstrągi uwielbiają „być w cieniu”, nie można więc odpuszczać żadnych nadbrzeżnych krzaczków, które z jednej strony dają cień rybkom, z drugiej zaś chętnie kolekcjonują niezbyt celnie rzucane przynęty. Nie zauważyłem aby wpływ na stanowiska ryb miał charakter dna (piach, żwir). Zaobserwowałem również, że pstrągi lubią swoją bliskość. Można przejść długi odcinek rzeki bez brania, po czym kilka brań następuje w kilku kolejnych stanowiskach, zupełnie nie różniących się od tych które były bezrybne.

 


 


 

Jeśli mnie ktoś zapyta, kiedy jechać na pstrągi i mieć pewność, że się je złapie to bez zastanowienia powiem latem. Praktycznie każde stanowisko przynosi wtedy kontakt z rybą (czasami kilkoma). Niestety, w znakomitej większości są to ryby niewymiarowe. Są one zdecydowanie bardziej agresywne i atakują przynętę najczęściej już w pierwszym rzucie, co być może wpływa na płoszenie się większych okazów. A że atakują wszystko, bez względu na wielkość, trudno jest zastosować selekcję poprzez przynętę. Tak więc, kiedy łatwiej złowić te większe? Odpowiem bardzo precyzyjnie. Zdecydowanie 1 stycznia (pierwszy dzień sezonu, w niektórych rzekach 1 luty), kiedy to ryby, przynajmniej teoretycznie, nie są przepłoszone. Niestety, rzeka w której łowię jest poddana bardzo dużej presji wędkarskiej i z każdym następnym dniem jest dużo, dużo gorzej.

 


Początek stycznia naprawdę uszczęśliwia

 

Co ciekawe biorą wtedy prawie wyłącznie ryby wymiarowe (zupełnie odmiennie jak latem). Niewątpliwym plusem łowienia pstrągów w tych właśnie porach roku jest w miarę stabilny poziom i przejrzystość wody. Wiosną natomiast to już jest zupełna loteria. Zdarza się tak, że pomimo wcześniejszego sprawdzenia sytuacji hydrologicznej (strona IMGW) przejeżdżamy kilkadziesiąt kilometrów, ażeby tylko stwierdzić, że nie da się łowić bo akurat spuszczają wodę z zaporówki. Wtedy to jedyną metodą połowu jaka nam pozostaje jest metoda: na „Żywca”- w puszce.

 


Poruszanie się w trudnym terenie wymaga uzupełniania płynów

 

Sprzęt

Tu chyba nie będę oryginalny. Moim zdaniem najlepsze są szybkie kije o ciężarze wyrzutowym do 15-20 g (nie polecam wklejanek) i długości 2,4 do 3,00 metrów, zapewniające niewielkie ugięcie podczas prowadzenia przynęt pod prąd, ale pracujące na całej długości pod czterdziestaczkiem.. Kij powinien zapewniać kompromis pomiędzy komfortowym prowadzeniem przynęty, a ... podobnie komfortowym przedzieraniem się przez chaszcze (zwłaszcza latem). I to nie jest wcale żart. Ciężko się przedzierać zimą, latem to nawet szkoda gadać. Kiedyś nieopatrznie oparłem kij o krzak i przeszedłem kilka metrów, aby odhaczyć wiszącego na drzewie wobka mojego kolegi i szukałem go (kija) później ... 20 minut, a orientację w terenie mam dość dobrą. Taka dżungla, w której pokrzywy mają wysokość ruskiej kukurydzy, ale to tylko dodaje „uroku” podchodom.

 


 

Dłuższy kij przydaje się zwłaszcza kiedy łowimy z wysokich skarp oraz miejscach gdzie na naszym brzegu znajdują się w „wodno-lądowe” krzaki. Nie neguję możliwości łowienia na dużo krótsze kije spinningowe lub casting, ale przynajmniej w „mojej” rzece, w wielu miejscach, łowienie krótkimi „patykami” będzie dużo mniej komfortowe. Aczkolwiek postanowiłem sobie, iż w tym roku, jak tylko się ociepli, popróbuję poganiać trochę za pstrągami z wędką z cynglem. Kołowrotek rozmiaru 1500 do 2500 z przełożeniem powyżej 1:5, czyli standard. Choć niektórzy moi znajomi łowią na plecionkę ja wolę żyłkę 0,18-0,20.

 


 

Podbierak jest narzędziem zbędnym, a wręcz przeszkadza podczas „wędrówek”. Zawsze mieć lepiej dobrego kolegę w pobliżu. Sam robiłem niejeden raz za podbierak, a ostatnimi czasy dwóch osiłków musiało mnie trzymać za gumiaki głową w dół co bym wytaszczył życiówkę kolegi. Trochę się „unorałem” ale nie na darmo. Przezornie nie wyrzucałem ryby na brzeg, bo pewnikiem chłopaki by mnie „puścili” co by się nią cieszyć, a ja zaliczył bym „peryskopową”. Dobrze, że całej akcji nikt nie widział, bo dla postronnych wyglądało to jak by mnie chcieli utopić i jeszcze komuś przyszła by na myśl odsiecz wiedeńska ot, taka luźna dygresja w temacie podbieraka. Bardzo przydatne są natomiast okulary polaryzacyjne.

 

Na co i jak?

W zasadzie łowię na dwa rodzaje przynęt: woblery i „pogardzane” przez pstrągarzy gumy. Dlaczego? Przyznam, że kieruję się przede wszystkim względami ekonomicznymi. Gumy są niedrogie, a wobki często robię sam. Na samym początku próbowałem także obrotówek, ale one szybko skręcały żyłkę, nawet te najlepsze, czym powodowały dyskomfort podczas łowienia nie powalając przy tym na kolana skutecznością. Jeśli chodzi o woblery to najważniejsze jest żeby nie wykładały się w ostrym nurcie. Co do akcji, to chyba trochę lepsze są te, które wytwarzają mocniejszą falę hydroakustyczną (nie będę wymieniał konkretnych modeli). Pstrągi lubią jak je coś „myzia” po linii bocznej. Ja osobiście preferuję woblery tonące o wielkości 3-6 cm i naprawdę różnej kolorystyce od naturalnej do "oczojebów" oraz dużej amplitudzie i  niewielkiej częstotliwości pracy.

 


 

Łowiąc tymi przynętami stosuję tylko trzy techniki prowadzenia. Pierwszą jest klasyczne obławianie wachlarzem tak, aby wobler szedł niżej jak wpół wody i nie zahaczał o wszelkiego rodzaju podwodne przeszkody. Nie jest to trudne zwłaszcza, że przy normalnej przejrzystości wody można przynętę cały czas śledzić wzrokiem. Drugi stosuję gdy pod drugim brzegiem jest wypłukana głębsza rynna. Rzucam wtedy tonącym wobkiem jak najbliżej drugiego brzegu (często pod gałęzie i krzaczory) i na podniesionym kiju bez kręcenia kołowrotkiem sprowadzam przynętę kilka metrów w dół po czym nie licząc już na branie bardzo szybko ją ściągam. W ten sposób obławiam po kilka metrów wody wykonując kolejne rzuty coraz to dalej pod prąd. W zasadzie te dwa sposoby są skuteczne bez względu na porę roku. Trzeci, stosowany tylko latem to rzuty jak najdalej w górę rzeki i ściąganie woblera tak, aby tylko nieznacznie szybciej (a i tak w sumie wychodzi boleniowe tempo) płynął od wody. Nie lubię i nie stosuję (nie znaczy to, że nie jest skuteczne) długie przytrzymywanie woblera w miejscu, zwłaszcza pobliżu zwalisk. Jak na mój temperament jest to zbyt statyczne łowienie, ale łatwo sobie wyobrazić co się dzieje jak dłużej lata osa koło nosa. Jeszcze mała uwaga, jeśli widzimy, że pstrąg płynie obok przynęty i jej nie atakuje, to można go sprowokować bądź nagłym podciągnięciem lub odpuszczeniem. Jeżeli jednak ryba znajduje się bezpośrednio za woblerem to odpuszczenie, a w efekcie zwalenie przynęty pstrągowi na nos najczęściej go płoszy. Widać nie lubi jak mu się coś na siłę pcha do gęby. Kilkakrotne atakowanie przynęty i to w trakcie jednego rzutu jest zjawiskiem bardzo częstym.

 


 

Bardzo lubię też łowić na gumy: twistery, rippery, kopyta. Rozmiary oscylujące około 5 cm, kolorystyka różnorodna jak w przypadku woblerów. Trochę się zdziwiłem, że nienajlepsze efekty miałem na najbardziej wszechstronną moim zdaniem przynętę jaką jest 5-cio centymetrowy twister w kolorze motoroil. Inna przynęta wymusza inne sposoby prowadzenia. Pierwszy to do obławiania podłużnych rynien. Taki rodzaj spinningowej przepływanki. Gumie na stosunkowo lekkiej główce pozwalam prawie swobodnie spływać, utrzymując kontrolę podniesionym prawie do pionu kijem i jedynie w niewielkim stopniu pomagając sobie kołowrotkiem. Przypomina to nieco łowienie na mokrą muchę. Przynętę staram się prowadzić w ten sposób, ażeby nie miała  kontaktu z dnem ale spływała w jego pobliżu. Drugą sprawdzoną techniką jest jigowanie. Wymaga ono oczywiście użycia cięższych główek jak w przypadku wcześniej opisywanym. Ciężar główki dobieram w ten sposób, aby prąd nie przesuwał gumy położonej na dnie. Podnosząc lekko przynętę kijem pozwalam jej spływać 1-2m po czym znowu opuszczam ją na dno. Gamę przynęt chcę w tym roku poszerzyć o rodzimej, chałupniczej produkcji cykady i puchowce bo mam pewność że te przynęty spodobają się pstrągom. Tak czy inaczej torba z przynętami zabierana przeze mnie nad górską rzeczkę waży dziesięć razy mniej od tej którą zabieram na Odrę - ku radości mego kręgosłupa.

 


 

 

Czy łowienie pstrągów to szlachectwo w spinningu?

Mój serdeczny kolega opowiadał mi, że kiedyś znajomy zabrał go na pstrągi, a on wziął kołowrotek z plecionką. Gość tak się na niego przez to zirytował, że zagroził mu drogą powrotną na pieszo! „Jak można taką szlachetną rybę taszczyć na plecionkę?”. I to mówi niemalże wszystko o podejściu niektórych wędkarzy do łowienia „kropkowańców”. Jednakże ani mnie, ani moich kolegów łowienie pstrągów nie zafascynowało na tyle, by to właśnie ten gatunek był numerem ONE.

 


Może i łowienie pstrągów nie „uszlachetnia” ale każda sposobność chwycenia zimą spinningu do ręki wywołuje radość

 

My dalej zostaliśmy przy „naszych” boleniach i sandaczach, a zimowe wyprawy na pstrągi traktujemy jako bardzo przyjemny sposób na nie rozstawanie się ze spinningiem zimową i wczesnowiosenną porą. A czy jest to spinningowe szlachectwo?

W moim, powtarzam moim, subiektywnym odczuciu - NIE. A w Waszym?

 

Smaczek, 2006

 

 

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.


0 Komentarze