Kategorie Wszystkie →
Szukaj w artykułach
Reklama
Ostatnie na blogu
-
Dobra nowina
Sławek Oppeln Bronikowski - 24 gru 2024 09:41
-
Omlet ok..
Sławek Oppeln Bronikowski - 20 lis 2024 22:30
-
Koniec... i wędkarskie życie po nim
Guzu - 29 paź 2024 12:00
-
sztuka łowienia
Sławek Oppeln Bronikowski - 07 paź 2024 20:22
Ostatnie komentarze
-
Streamer od A do Z
#Nord - dziś, 05:52
-
Okoniowy twitching
Biesan - wczoraj, 22:08
-
Pierwszy zestaw castingowy
robbertzam - wczoraj, 14:07
-
Trolling - jak ugryźć?
haukii - 16 sty 2025 21:48
Tagi
- wędki
- inne
- kołowrotki
- przelotki
- konkurs
- wodery
- odzież
- śpiochy
- rodbuilding
- motorowodne
- kołowrotek
- video
- dolnik
- catch and release
- pracownia
- fly fishing
- naprawa
- catch&release
- spacing
- blank
- phenix
- uchwyt
- spinning
- artykuł
- #pstragi
- szczupak
- pstrąg
- rękojeść
- woblery
- serwis
- okoń
- step-by-step
- sprzęt muchowy
- sandacz
- tech
- autorski
- miasto
- street fishing
- c&r
- autorski-rb
- tech-rb
- przynęty
- #refleksje
- fuji
- buty do brodzenia
- mhx
- kleń
- glass
- blanki
- ogłoszenie
1224 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)
Bing, snup, jacek.hetflaisz, Jacek01, guciolucky, witoldn, niko333, Agama, Lukas 24, Andru77, Google, Andrzej Stanek, koval75, Dziadek 1972, Darek_W, soyerek, Marcin1991, gringo, tomspinn, star, remek1, snoek3, zitan13, Andrzej6, wujek, Żbik, ronin, piotrmar70, asp, Facebook, robal28, fazi, spayol, selk, blakblek, Pawel369, Rheinangler, staszek72, dante, rower26, bartekmaj, Synek, Doman, KrólRyb, Krzysiek184, Bass-74, Feliks, Framuga, zenekk, Pisarz.......ewski Piotr, ASAPfishing, hektor7901, Adam spin, Pescador, Trociowy, David77, SzczupakRzeczny, mariuszf, mayou, Szankos, 5384, elvis, przemofight, Kacper Kniaź, adriano, Biesan, sieko, Piotrek6767, spidi, fdt, Insektoidalny, Bartek12!, psd27
Miss Missisipi
Marzenia, a już takie zupełnie niedorzeczne jak wędkarskie, nie mają wyczucia czasu. Zapalają się w głowie jak pochodnia od małej iskierki, wręcz nieznaczącej, jak by się mogło wydawać, błahostki. To może być mokry zapach wiosennego przyboru czy pierwszy cieplejszy wiatr, który czuć na twarzy po nudnej zimie. Albo inny obrazek czy skojarzenie, który porusza tę dziwną strunę w sercu. Te marzenia nie chcą dać spokoju, nie pozwalają iść spać i zdrowo się odżywiać. Są za to zaczątkiem permanentnego rozkojarzenia połączonego z dziecięcym bujaniem w obłokach. Życie pozostałych domowników stawiają na cienkim ostrzu rodzinnej cierpliwości. Mimo wszystko, nie ma na nie żadnej rady a opór, choć z początku zasadny i jak najbardziej racjonalny, okazuje w końcu słaby jak suchy liść.
To dlatego zostawiamy tych, których najbardziej kochamy. Na te kilkanaście cudownych dni porzucamy stos niedokończonych spraw, wrednych obowiązków i cierpką rutynę codzienności. Wyruszamy! Na pierwszą a może już kolejną wyprawę, odkrywać świat po swojemu. W grupie nam podobnych, niespokojnych ludzi, którzy wolą raz zobaczyć niż tysiąc razy o czymś usłyszeć.
Siła tych marzeń skierowała tym razem naszą drużynę na głębokie południe Ameryki, do porośniętej cypryśnikowymi lasami Luizjany, do krainy kurczaków, krewetek, jazzu i voodoo. Popłynęliśmy jak Huckleberry Finn, wraz z leniwym nurtem wielkiej Missisipi….
Który to już raz wyruszamy aby ścigać marzenie? Wszak podobno najlepiej jest gonić króliczka…
Kilkanaście godzin w chmurach i witamy się z Nowym Orleanem, miastem szczególnym jak na Stany.
Ciesząca się zasłużonym entuzjazmem Bourbon Street. Jest taka jak czytaliśmy.
Wesoła, głośna, afro-amerykańska. Tutaj dzieciaki wymiatają na plastikowych wiadrach. I to jak.
Jest wczesne południe i żar sączy się z nieba. Mieszkańcy i zblazowani turyści zaszyli się w barach i restauracjach, których tu mnogo. Wieczorem trudno się będzie tędy przecisnąć.
Stany to w większości mocno konserwatywny kraj. Ale nie Luizjana i Nowy Orlean. Można tu znacznie więcej niż gdzie indziej, a Wielki Brat nie patrzy tak uważnie!
Żeby nie było….poprzestaliśmy na fotkach!
Ratusz w centralnym punkcie miasta, pamięta jeszcze czasy francuskich kolonizatorów.
Amerykanie mówią, że Nowy Orlean to najbardziej nawiedzone miejsce na świecie. Kult Voodoo ma się doskonale, a na ulicach spotkacie…wróżki.
Jazz…bez tej muzyki nie ma tego miejsca. Najlepsze na świecie dźwięki saksofonu, klarnetu czy fagotu bądź trąbki rozbrzmiewają na ulicach, ale żeby tu grać nie wystarczą chęci. Miasto dba o poziom i do turystycznych uszu dopuszcza tylko najlepszych.
Odbiliśmy się od knajpy…
Huragan Katrina żyje tu w ludzkich wspomnieniach wyraźnie, a jego ślady można spotkać wszędzie, nawet w mega turystycznym i zadbanym French Quater. Żywioł zabił ponad 2000 ludzi, a 80% miasta znalazło się pod wodą. Dziesiątki tysięcy mieszkańców nigdy nie wróciło do miasta. Nie mieli do czego.
Parostatek na Mississipi. Dziś turystyczna atrakcja, kiedyś jedyny sposób na omijanie bagien i wizytę w sąsiednich osadach na biegu rzeki.
Promem popłynęliśmy na drugą stronę Mississipi, do Algiers Point. Przedziwne i bardzo ciekawe miejsce.
Od dawna te okolicy zamieszkiwane były przede wszystkim przez uprowadzonych z Afryki niewolników, dziś mieszkają tu ich prawnukowie.
Typowa, okienna dekoracja…
Co kilkadziesiąt metrów natykamy się na stare auto, które wrosło już w ulicę. Amerykańskie perełki po sprawnej renowacji osiągnęły by w Europie zawrotne ceny.
Algiers point kojarzy mi się z jakimś nieokreślonym bliżej niepokojem i troszkę upiorną atmosferą. Ulice praktycznie wymarłe, budynki krzywe. Może to przez te ciemne, burzowe chmury, które nadciągały właśnie nad miasto.
Wieczorem spacerujemy jeszcze po Bourbon. Miasto nie śpi. My też wcześnie nie pójdziemy.
Jakże mogło stać się inaczej. Obowiązkowa wizyta w miejscowej świątyni.
W sumie wszyscy razem wyszliśmy lżejsi o „kilka” baksów.
Impreza się nie kręci? Z pomocą przychodzi gandzia na telefon!
Choć wszyscy myślą już tylko o rybach, znajdujemy jeszcze czas aby odwiedzić najstarszy (i jakże piękny) cmentarz w Nowym Orleanie – St. Louis. Tutaj spoczywa Marie Laveau, wielka kapłanka Voodoo. To głównie dzięki niej to wierzenie ma po dziś dzień tysiące wyznawców w całej Luizjanie.
Ach, to był wieczór! Bawiliśmy się na Frenchmen Street, każdy miłośnik jazzu wie o co chodzi. Tu nogi same chodzą! A jak powstał jazz? W skrócie muzykę tę przywieźli z Afryki niewolnicy. Nie znali nut, więc afrykańskie brzmienie połączyli z amerykańskim bluesem i tak powstał nowy gatunek w myzyce.
Diametralna zmiana klimatu, jesteśmy już 200 km dalej na południe. Wkręcamy się powoli na wędkarskie obroty.
Delta Mississipi rozlewa się na dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych. Jak nie zgubić się w tym labiryncie trzcinowych zatok i wysepek wiedzą tylko nasi przewodnicy. My tracimy orientację w parę minut po opuszczeniu przystani.
Grupa równo się podzieliła. A jakże - są spinningiści, ale muszkarze też mają godną reprezentację, którą mocno wspiera nasz rodzimy Traper.
Tuż przed startowym gwizdkiem.
Pierwsze „macanki” z łowiskiem. Plątanina kanałów, rzecznych odnóg, ślepo zakończonych jeziorek. Jest dziko, jest cicho, jest pięknie!
Oto i on. Pierwszy redfish, czyli kulbak czerwony - Sciaenops ocellatus. A więc to z tego powodu trafiliśmy do Luizjany.
W Europie mało kto o tej rybie w ogóle słyszał, ale w Stanach cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem. A czemu?
Powodów jest co najmniej kilka. Świetnie bierze zarówno na spinning jak i muchę. Jest niebywale silna (amerykańscy wędkarze nazywają ją w skrócie bull, czyli byk) i nigdy łatwo się nie poddaje. Mieszka sobie na płytkiej wodzie, wiec łowienie jest widowiskowe, troszkę przypomina polowanie na szczupaki z płycizn. Czyli rzut pod trzcinkę, wyjście do powierzchni i piekło na wodzie 😊
Spinningiści zlali nas pierwszego dnia niemiłosiernie. My kilka rachitycznych rybek po 2-3 kg, a tu proszę - dziesiątki, dwunastki się u kolegów pojawiają. Janusz Łysoń i Paweł Netiacha w akcji. Wszystko na złotą…wahadłówkę!
Acha… I Romek Dobrzański też nam dowalił!
Nawet w najgłębszej dżungli nie spotkałem tylu ptaków co w delcie Mississipi. Rozpoznajemy tylko kilka gatunków, reszta jest zagadką. Tutaj pelikany brunatne (Pelecanus occidentalis). Głodne raczej tu nie latają….
Chłopaki popłynęli bliżej otwartego morza, gdzie Missisipi uchodzi do Zatoki Meksykańskiej. Opłaciło się. Napłynęli stado jacków (Caranx hippos) i to już na zawsze zmieniło ich wędkarstwo. Ta ryba to taki morski terminator, trudno opisać jej siłę i sposób brania. W każdym razie ręce po spotkaniu z jackiem czuć baaaardzo długo.
Żerujące jacki pobierają bez opamiętania każdą przynętę, którą są w stanie zauważyć na powierzchni wody. Branie jest kompletnie A T O M O W E!
A z pomiędzy jacków wyglądają redfishe!
Wyruszamy gdy słońce jeszcze nisko, tak aby zdążyć na kulminację porannego przypływu.
Jarek Smorczewski, świetny kompan na łodzi i wieczny optymista!
Mijamy krewetkowe stateczki, których są tu setki. Przypominają się ujęcia z Forresta Gumpa.
Na skróty, przez trzcinowe korytarze wypełniające deltę.
Odpłynęliśmy dziś dobre 30 km od przystani, gdzie Romek z Pawłem mieli wczoraj kilka ładnych ryb. Nam znów biorą maluchy.
W zatoce jest mnóstwo krewetek, co potwierdzają raz po raz przepływające obok kutry.
Znużony rzucaniem robię krótką przerwę na spinning. To niesprawiedliwe!
Plusk holowanej ryby wabi niespodziewanego gościa. To aligator amerykański (Alligator mississippiensis). Kręci się przy łodzi dłuższą chwilę licząc na redfisha 😉.
Wreszcie napływamy z Jarkiem na stado większych ryb w spokojnej i bardzo małej zatoczce. Ryba z pierwszego rzutu.
Na to czekaliśmy i muchówki idą w ruch. Przeżywamy wspaniałe 2 godziny łowiąc kilkanaście ryb. W polaroidach widać wyraźnie jak kulbaki atakują muchę pod samą powierzchnią wody. Bajka!
Nowe kije i kołowrotki Trapera z serii Silence przechodzą bojową próbę na rybach. Testy zaliczone więcej niż pomyślnie.
A my szczęśliwi!
Dziś wszyscy równie fajnie połowili, co na wędkarskich wyprawach zdarza się rzadko. Trzeba to koniecznie uczcić specjalną kolacją. Za grosze kupujemy od rybaków kilka kilogramów krewetek, które będziemy grillować z chilli, czosnkiem i limonką. Z tego wieczoru niewiele już pamiętam, a żadne zdjęcia nie zostały zrobione 😉
Od 6 rano znów na wodzie. Dziś prawie nie wieje i płyniemy daleko, blisko otwartego morza. Od samego początku mamy fart bo napływamy na naprawdę duże redfishe.
Są rozproszone po całej zatoce i decydujemy się na spinning, który w tych warunkach jest znacznie skuteczniejszy. Opad na lekkiej, 5-gramowej główce (ryby stoją na blacie od 1 do 3 m) przynosi katastrofalne dla kulbaków skutki. Łowią wszystkie łodzie, a żadna ryba nie ma mniej niż 10 kg. Takie dni pamięta się już zawsze.
Wczesnym popołudniem podpływamy pod małą, trzcinową wysepkę, gdzie jest może ze 30 cm wody. Brania są zupełnie inne, miękkie i delikatne.
Bo i ryby inne. To kulbaki z gatunku black drum (Pogonias cromis). Mniej drapieżne niż redfish (choć należą do tej samej rodziny), ale chyba jeszcze silniejsze! Szkoda tylko, że jakieś takie mało urodziwe 😉
Janusz Łysoń zacina coś, czego niestety zapomniałem już nazwy. Podobno rzadka zdobycz według naszego przewodnika. I jaka śliczna.
Szukając ryb kierujemy się przede wszystkim obecnością pelikanów i ta zasada często się sprawdza. W Luizjanie występuje ich kilka gatunków i wszystkie żywią się rybami. Dla przykłady pelikan kędzierzawy (na zdjęciu), który jest największym latającym gatunkiem ptaka na świecie potrafi zjeść dziennie kilka lub więcej kilogramów ryb, znacznie więcej niż kormoran, na którego tak psioczymy. A ryby jak w Luizjanie były, tak są…
Trzcinowy placek, przy którym tak połowiliśmy black drumów.
Ostatni dzień na wodzie przynosi kilka wspaniałych ryb. Niestety głównie spinningowych, bo mocno się rozwiało i nie chce nam się męczyć z muchówkami.
Koniec łowienia! Ekipa zadowolona i zmęczona.
Ale przecież nie koniec wyprawy! Powrót ustawiłem nam przez Nowy York i powiem Wam, że to miasto jakich mało. Mieszkać tam bym nie chciał za nic (zatłoczony gigant), ale dla turysty to jedno, wspaniałe doświadczenie. Bardzo polecam na 3-4 dni, choć wszystkiego nie da się zobaczyć.
Nocny Times Square.
Strefa zero, która jest jednym wielkim pomnikiem po zamachach z 11-ego września. Robi piorunujące wrażenie. Kwiaty przy nazwiskach, które widać na następnych zdjęciach kładą pracownicy muzeum jeśli na dany dzień przypadają urodziny którejś z ofiar.
Gdzie na hod doga jak nie do Nowego Yorku?
Most brooklyński. W ogóle to uwielbiam wszelkie mosty, ale ten jest naprawdę wyjątkowy. Dla mnie cud architektury i inżynierii. Spędziliśmy tam chyba ze 3 godziny.
Tego też nie mogliśmy przegapić, choć swoje w kolejce trzeba odstać. Widok na Manhattan z Empire State Building wczesnym rankiem. Odjazdowe!
Mój przyjaciel Paweł, towarzysz niezliczonych wypraw. Bratnia dusza i żarłok jakich mało.
Na sam koniec, już po łebkach i przed odlotem zaliczamy jeszcze Central Park. Ileż to razy widzieliśmy go przedtem na amerykańskich filmach?
Dosłownie rzut oka na Statuę Wolności i już nas nie ma…Za kilkanaście godzin przywitamy się z rodzinami w domach.
W wyprawie udział wzięli: Paweł Netiacha, Andrzej Bernatowicz, Janusz Łysoń, Roman Dobrzański, Jarek Smorczewski i Maciej Rogowiecki
- tpe, lukomat, analityk i 8 innych osób lubią to
17 Komentarze
Kapitalny artykuł! Teraz ja też tęsknię za Luizjaną
Niezłe Forfitery
Zajefajny reportaz i fotki. A czlowiek juz myslal ze w Usa to tylko basy ewentualnie muskie i lososie Przyznaj ile czasu zajelo Ci wklejanie tych wszytkich fotek?
A dziękuję. W USA jest mnóstwo wędkarskich tematów dobrych...także pstrągi, tarpony i wiele, wiele innych. Ja długo zdjęcia wybierałem do reportażu, ale wklejał już kto inny na jerka więc nie wiem :-)
tylko dwie foty z wędkarskiego ?! co to ma być... następnym razem poproszę o reporaż z BassPro, chciałbym to sobie chociaz wyobrazić
ps. widze że ryby głównie z gumami w pyskach, wspomniałeś też w tekście o wahadłówce - na jerki nie brały ?
W Nowym Orleanie nie ma Basspro ;-). Poza tym wizyta w tym sklepie jest niebezpieczna i potrafi zniszczyć domowy budżet ;-). Na jerki też by brały, ale nie mieliśmy ze sobą. Cała trudność w redfishu to je znaleźć, reszta toczy się sama :-)
Dobry artykuł, jak zawsze
Fajnie, że się podoba. Dzięki.
Świetny reportaż i zdjęcia
Super artykuł, zazdraszczam
Świetny reportaż, super się czyta !!!
Bardzo lubię takie relacje, czekam na następne
Pozdrawiam
Świetny tekst, fajnie się czyta.
Zdjęcia i ryby, bajka!
Właśnie czegoś takiego brakuje mi w czasopisamach wędkarskich.
Z niecierpliwością czekam na kolejne.
...bajka :-)
Rzygać się chce jak się ogląda takie obrazki , nic tylko ryby ryby i ryby ..... .
Super wyprawa. Poczekam aż Wielki Brat zniesie wizy i lecę. Tarpon, Redfish, Snook, słodkowodne Bassy i Muskie. Taki mały wędkarski plan na resztę życia
P.S. Ta ryba w paski to dość pospolity od Karoliny po Zatokę Meksykańską Sheepshead, czyli po naszemu sargus owczak.