Kategorie Wszystkie →
Szukaj w artykułach
Reklama
Ostatnie na blogu
-
Omlet ok..
Sławek Oppeln Bronikowski - wczoraj, 22:30
-
Koniec... i wędkarskie życie po nim
Guzu - 29 paź 2024 12:00
-
sztuka łowienia
Sławek Oppeln Bronikowski - 07 paź 2024 20:22
-
i tak dalej
Sławek Oppeln Bronikowski - 17 wrz 2024 20:04
Ostatnie komentarze
-
Łowienie białorybu na spinning
S.N. - dziś, 10:44
-
Aliexpress - sprzęt muchowy, materiały, narzędzia
Richi55 - dziś, 09:25
-
BIG GAME - popping, jiging
wujek - wczoraj, 13:16
-
Casty Sakura
S.N. - wczoraj, 11:44
-
Zestaw castingowy pod okonie
S.N. - 19 lis 2024 14:12
-
RANKING NAJGORSZYCH SKLEPÓW WĘDKARSKICH ONLINE
mario - 19 lis 2024 12:10
Tagi
- ogłoszenie
- wędki
- przelotki
- inne
- kołowrotki
- konkurs
- wodery
- śpiochy
- rodbuilding
- kołowrotek
- video
- dolnik
- catch and release
- pracownia
- fly fishing
- naprawa
- catch&release
- spacing
- motorowodne
- odzież
- blank
- phenix
- uchwyt
- spinning
- artykuł
- #pstragi
- szczupak
- rękojeść
- woblery
- serwis
- okoń
- pstrąg
- step-by-step
- sandacz
- tech
- autorski
- miasto
- street fishing
- c&r
- autorski-rb
- tech-rb
- #refleksje
- fuji
- buty do brodzenia
- mhx
- kleń
- glass
- przynęty
- tuning
- blanki
1119 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)
Pafik, krzk1234, Hell-o, Bing, mayou, tato1, abrams, Tomek Wielgus, darsio, Google, przemofight, Faer, GroPerch, kolec, Kamil_D, rav00, trissot, lolpol123, domino, Paweł Bugajski, DonF, kemot11, Sławek.Sobolewski, gregox, Robert Crocker, Butch23, zeralda, Karpiu95, sumo, morrum, polny, Krzysiek Rogalski, grzesiek1502, Bulter, dante, krzysztof1983, mopar, Pluszszcz, Robert22, PiotrekF, Piastun, GoLoManoLo, siarq, guciolucky, koziol1006, 5384, Amak18, golenia, foxy77, maku79, PiterS, Michał 1982, Maroxx21, przemyslav, kszysztof, Elatios, saitt, Przemo33, Piotr O., BGM, DominikBP, ManieQ, Okonek@123, Tommek, Tomsi, bartsiedlce, Matiz992, tetsu, pele, roberto_s, russian80, dany, PawelPac, WWW, TomaszN., cheli, psd27, siatkaz, Sławek77, Greg Greg, Analityk85, tomwes, WalterW, keiko, TomaszSz, kacperek993, piotrmar70, ŁYSY0312, Tomek.M, Maciej1979, scOOtt, Pawele, TOFIX99, radek_u, czarny1, wojciech1919, Guzu, pe-te-ro, loko, GarowyJK, rotacja, Facebook, as1111, Pescador, Łukasz W, M@lini@k, Franc, silver102, mercoss, Drabek, omber3, hose4ras
Wyprawa muchowa jerkbait.pl i Eventur - Malselv-Bardu
Przygotowania:
Przygotowania do wyprawy rozpoczęły się już wczesną wiosną. Szybkie zamówienie biletów promowych, aby skorzystać z promocyjnych cen, szukanie informacji, uzupełnianie pudełek, dokupienie „niezbędnego” sprzętu. Oczywiście wystraszeni słynnymi północno-skandynawskimi chmarami komarów zaopatrzyliśmy się w najmocniejsze środki odstraszające komary, bugstoppery oraz moskitiery, które jak się później okazało, okazały się zbędne – dzięki Bogu.
Przed zakupem biletów promowych ustaliliśmy, że jedziemy jednym autem w 8 osób. Celem takiego rozwiązania była integracja ekipy już od początku trwania podróży, a dodatkowym pożądanym efektem ubocznym zaoszczędzenie sporej ilości gotówki na bilecie promowym, paliwie w obydwie strony i dostatkiem 5 kierowców, co przy 2000 km w jedną stronę jest na wagę złota. Nasz wybór padł pierwotnie na 9-osobowego Opla Vivaro w wersji long z dwoma boxami dachowymi, ale suma summarum otrzymaliśmy z wypożyczalni bliźniaczo podobne Renault Traffic. Po negocjacjach z wypożyczalnią, firma Panbus ustaliła dla nas limit 6000km, dorzuciła nam 2 boxy, a wszystko to bardzo atrakcyjnej cenie 200zł/doba.
W zasadzie już od początku otrzymywałem od uczestników masę pytań co do miejsc, rzek, przynęt, sam również byłem ciekaw tego co odkryjemy na miejscu. Kontaktowałem się z Maćkiem Rogowieckim, który cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania uspokajając, że ryb jest tam pod dostatkiem, a wody starczyłoby na miesiąc łowienia codziennie w innym miejscu.
Mając już informacje dotyczące miejsca i rzek, w których będziemy łowić zacząłem robić przegląd internetu. Mocno się rozczarowałem, bo o rzekach tych nie ma w zasadzie żadnych wędkarskich informacji w sieci. Natrafiłem jedynie na artykuł słowackich wędkarzy i to wszystko. Początkowa konsternacja w późniejszym etapie dała uczucie podniecenia odkrywaniem rzek mało znanych, a skoro są mało znane to znaczy, że są nieprzekłute. I tak było…
Dzień wyjazdu 27.06.2018r. i podróży 28.06.2018r.
Z mojej perspektywy dzień był bardzo intensywny, od 6:00 do 10:00 musiałem być w pracy i pozamykać tematy, aby telefon służbowy spokojnie spoczywał w pokoju bez zbędnych wibracji. Później w pociąg do rodzinnego Lęborka skąd odebrała mnie i jeszcze jednego kolegę mieszana ekipa z centralnej Polski. Wstępnie zapakowani, w 5 – osobowym składzie ruszyliśmy do Gdyni, gdzie czekała już na nas pozostała trójka uczestników. Wypakowanie całości rzeczy i lekki stres, czy aby na pewno wszystko się zmieści do busa. Na szczęście dzięki dwóm boxom dachowym i sprytnym rozplanowaniu każdej wolnej przestrzeni upchaliśmy bagaże i załadowaliśmy się do auta ruszając, w kierunku promu.
Na prom wjechaliśmy jako jedni z ostatnich, szybkie rozlokowanie w kajutach po to aby o 21 wypić wspólnego, powitalnego browara na pokładzie wdzięcznie brzmiącego statku Stena Spirit.
Z promu w Karlskronie zjechaliśmy ok 8:00, pełni nadziei i mocno naładowani czekającymi nas emocjami ruszyliśmy w kierunku Sztokholmu. Podróż mijała w dobrej atmosferze, „łykaliśmy” kilometry w skandynawskim stylu czyli bez pośpiechu.
Jechaliśmy wyznaczoną trasą, podziwiając widoki i śliniąc się jak dzieci do lizaków podczas przejazdu przez napotkane rzeki. Co kilkaset kilometrów robiliśmy przerwy, czy to w McDonald’sie czy to przerwa na jedzenie przygotowane do słoików. Podczas jednego z postojów obejrzeliśmy mecz Polska-Japonia, ciesząc się z honorowego zwycięstwa naszych.
Dzień 1 29.06
Na miejsce dotarliśmy ok 11:00 w piątek. Poinformowana dzień wcześniej gospodyni domku, który wynajmowaliśmy przyjęła Nas bez problemów, mimo że doba rozpoczynała się od 14:00. Rozpakowanie sprzętu, jedzenia i zajęcie łóżek aby o 13:00 zrobić objazd z gospodynią po okolicznych rzekach. Norweżka pokazała nam jezioro, łódkę z której mogliśmy korzystać, rzekę z niej wypływającą i dobre miejscówki. Do dyspozycji mieliśmy jeszcze dwa canoe, które dzień później gospodarze zwodowali w wyznaczonym miejscu.
Podczas objazdu gospodyni poinformowała nas o tym, że woda jest podwyższona, jest dość zimno (tego dnia było 8°C), a 2 tygodnie temu padał śnieg. Byliśmy pierwszą grupą w tym roku. Warunki nie napawały nas optymizmem.
Po objeździe pojechaliśmy kupić licencję na stację benzynową. Nagłówki lokalnych gazet brzmiały „Czerwiec najbardziej mokrym miesiącem od 1961r.”. Lekkie zwątpienie w powodzenie misji wkradło się w szeregi ekipy. Licencje zakupione, przyszły SMS-em i mailem do wszystkich członków – wygodnie, bez zbędnych papierków.
O 16:00 ruszyliśmy na wyjście rzeki z jeziora. Woda bardzo gruba, ale niesamowicie czysta. Jej przejrzystość dawała zgubne wrażenie płycizny, podczas gdy faktycznie dało się wejść tylko 2-3 metry w głąb wody. Po trzech godzinach bez kontaktu z rybą stwierdziliśmy, że zmieniamy miejsce.
Ruszyliśmy na niższy bieg tej rzeki, kilka kilometrów poniżej jeziora. Dotarliśmy na miejsce, naszym oczom ukazała się piękna, rozlana płań. Widzieliśmy kilka zbiórek ryb, więc szybkie zbrojenie suchych i na wodę. Andrzejowi udało się wyjąć jedynego lipienia tego dnia – 35cm, jak się później okazało – jednego z najmniejszych na tym wyjeździe.
Widok zbiórek i pierwsza ryba w minimalny sposób dała poczucie nadziei, że nie wrócimy „o kiju”.
Powrót do domku o 23:00, brak poczucia zmęczenia, słońce za oknem i nocne Polaków rozmowy. Spać poszliśmy grubo po północy.
Dzień 2 – 30.06
Pobudka przed 9:00, śniadanie w wykonaniu naszego naczelnego kucharza Jacka i o 11:00 na wodę. Pogoda była kiepska, mocny wiatr, zachmurzenie i 7°C nie wróżyło sukcesu.
Zdecydowaliśmy się wyruszyć na ten sam odcinek rzeki co dzień wcześniej, licząc na to że za dnia ryby będą bardziej chętne do współpracy. Plan był taki aby dojść pod wodospad, bo według przewodnika otrzymanego z Eventur, było to jedne z najlepszych miejsc na rzece. Ekipa się rozproszyła, do wodospadu dotarli jedynie Sylwia oraz Jacek. Pierwsze pojedyncze lipienie padły dość szybko, pokazały nam swoją siłę i utwierdziły w przekonaniu, że przewyższają znacznie swoich środkowoeuropejskich kuzynów.
Zimna woda, wiatr i niska temperatura szybko nas wychładzała, trzeba było wychodzić co jakiś czas z wody aby rozgrzać ręce i nogi. Spektakularnych efektów nie było, każdy złowił co prawda po lipieniu ~40cm, ale ilościowo niewiele. Około godziny 15 zdecydowałem się zadzwonić do Jacka i spytać o wyniki na wodospadzie. Początkowo nie odbierał, ale po chwili oddzwonił. Poinformował mnie, że Sylwia wyciągnęła już ponad 20 lipieni, w tym 2 ryby ponad 50cm. Norwedzy, którzy łowili obok zostali zdeklasowani i odpuścili łowienie z brzegu obserwując jak Sylwia konsekwentnie łowi rybę za rybą.
Zebrałem ekipę i ruszyliśmy pod wodospad, po 20 minutowym spacerze dotarliśmy na miejsce. Naszym oczom ukazał się przepiękny widok:
Pogoda była tam zgoła inna, z racji tego że okolica była osłonięta wiatru nie było, woda jakby cieplejsza. Zaraz po wejściu do wody położyłem suchą muchę kilka metrów przed sobą, w ten sposób złowiłem lipienia ok. 45cm. Widzieliśmy spławy na tafli rozlewiska niestety daleko, trudno było do nich dorzucić. Zdecydowaliśmy z Danielem, że idziemy na inny wypływ z wodospadu aby nie łowić w zbytnim tłoku. On uzbrojony w nimfę, ja zaś w suchą. Daniel już w pierwszych rzutach na nimfę złowił lipienia, potem kolejnego i w zasadzie za każdym rzutem miał branie, które w większości wypadków kończyło się udanym holem. Ryby walczyły bardzo mocno, dodatkowo silny prąd potęgował ich moc. Zdecydowałem się przezbroić na nimfę, w ten sposób złowiłem kilkanaście lipieni, z których żaden nie był mniejszy niż 40cm. Ryby bardzo dobrze reagowały na parkinsony oraz brązki. Nie było to łowienie na krótką nimfę, łowiliśmy rzucając linkę z prądem i ściągając oraz popuszczając ją później jak streamera. Brania były bardzo agresywne, wręcz wyrywały wędkę z rąk. Czas minął błyskawicznie, o 19:00 zdecydowaliśmy się wrócić na obiad. Ryby pod wieczór żerowały słabiej. To był dzień przełamania, morale drużyny osiągnęły wysoki poziom.
Parę fotek z tego miejsca:
Dzień 3 1.06
W niedziele obudziło nas bezchmurne niebo, słońce przedzierało się przez każdą możliwą szparę w oknie – na „noc” zasłanialiśmy okna roletami, żeby chociaż trochę zaimitować noc znaną nam z domu, do którego wcale nie było tęskno. Dziwne, ale 4-5h snu wystarczało aby dobrze wypocząć. Szkoda było z resztą marnować czasu na sen, podczas gdy można było przeznaczyć go na ryby.
Schodząc z pięterka słychać było rumor dobiegający z kuchni. Nasi kucharze krzątali się od rana przygotowując śniadanie dla całej grupy. Takie osoby na wyjeździe to skarb przewyższający po stokroć dobrego gude’a.
Napełniwszy żołądek szybkie przebranie w „wędkarskie chomąto”, do auta i nad wodę! Pamiętając wczorajsze brania pod wodospadem wybraliśmy to samo miejsce. Grupa trochę się podzieliła, Dawid jak zwykle wybrał swoje samotne ścieżki, reszta dumnie pomaszerowała w stronę wodospadów.
Doszliśmy do wytyczonego miejsca. Niestety Norwedzy mieli już poobstawiane miejscówki i przez jakiś czas nas blokowali. Po pewnym czasie udało się „wbić” w wodę i zaczęło się lipieniowe tango. Co prawda brania nie były tak intensywne jak poprzedniego dnia, ze względu na mocną lampę ale i tak łowiąc konsekwentnie można było bez problemu złowić ponad dwadzieścia 40+cm lipieni. Mi na jednym z wypływów udało się skusić ok. 40cm pstrąga. Już po pierwszym odjeździe wiedziałem, że mam do czynienia z potokowcem.
Dzień jak zwykle szybko dobiegł końca, około 18:00 brania ustały. My zaś postanowiliśmy wrócić na kwaterę aby urządzić sobie „wieczór krętacza” i obmyślić plan na jutro. Powoli też wychodziło zmęczenie po podróży.
Wieczorem siedząc przy imadle i kręcąc suche muchy przy szklaneczce dobrej whisky snuliśmy plany na następny dzień. Z Darkiem rozpracowywaliśmy mapę aby odkryć nowe miejsca. Zrobiliśmy podział na miejscówki i po 2:00 wizja porannej pobudki wygoniła nas do łóżek.
Dzień 4 - 2.06
Pobudka o 8:00, mistrzowski omlet szefa kuchni i wyjazd na wodę.
Wysiadka z auta, zabranie wędek i szybko nad rzekę. Droga, którą wybraliśmy okazała się nie mieć końca. W poprzednich dniach nad wodę szliśmy maksymalnie 20 minut spacerkiem, natomiast tego poranka po 50 minutach marszu nawet nie ujrzeliśmy wody, pomijając jeziora. Stwierdziliśmy, że coś jest nie tak, Daniel uruchomił GPS-a i okazało się, że droga biegnie wzdłuż rzeki, podczas gdy ona sama mocno wije w tym miejscu – raz przybliżając się do drogi, a raz oddalając. Powrót i dojście według GPS zajęło nam kolejną godzinę przedzierania się norweskim lasem. W końcu po wylanych litrach potu odnaleźliśmy rzekę. Płynęła całkiem inaczej niż w górze, była spokojna, leniwa. Doszliśmy do miejsca, gdzie stał Darek (on wybrał nieco inną drogę, krótszą ale też jak się później okazało na około 😉 ). Pogoda tego dnia była świetna, ponad 20°C, lekki wiaterek i słońce, które co jakiś czas niknęło w chmurach. Łowić, nie umierać…
Ryby spławiały się regularnie, chłopaki zajęli miejscówki i powoli dobierali się do lipieni podczas gdy ja zdecydowałem się iść pod prąd. U mnie zbiórek było mniej, ale wypatrzyłem kilka obiecujących spławów.
Na końcu przyponu różowa mrówka na #16. Czwarty rzut i siedzi. Po zacięciu ryba ostro ruszyła do przodu i stanęła. Pompowałem, próbując zmusić ją do wysiłku, ryba spada, dziwne…
Rzucam kilka metrów obok upatrzonej rybie, wyjście do suchej, odjazd i znowu to samo. Powtarzam helvete, czyli najgorsze norweskie przekleństwo – tłumacząc na nasze – „idź do diabła”. Tym razem podchodząc do potencjalnej ryby, okazało się że ryba weszła w kamienie i tam dziwnym trafem zostawiła muchę. Dwie ryby pod rząd tak samo, zastanawiające biorąc pod uwagę, że do końca wyjazdu nie miałem już takiej sytuacji.
Z dołu dochodziły odgłosy zadowolenia, ja konsekwentnie kierowałem się w górę spragniony poznania nowych miejsc i poczucia obcowania z rzeką oraz otoczeniem sam na sam. Przemieszczałem się najpierw wodą, później wyszedłem na brzeg. Natrafiłem na piękne rozlewisko, które z daleko pachniało lipieniami. Niestety, nie uświadczyłem tam nawet brania… Kolejne kilometry w górę wody, aż doszedłem do miejsca, gdzie byliśmy pierwszego dnia. Spotkałem Rysia siedzącego na brzegu, w skupieniu obserwującego wodę. Po krótkiej rozmowie i ujrzeniu kilku spławów na miejscówce „pod drutami” skierowałem się w jej stronę. Pierwsze położenie mrówki na wodzie i siedzi, grube 45cm niemiłosiernie sprawdza wytrzymałość mojego Scotta G o długości 8’8’’, w #3 klasie. Nauczony doświadczeniem dni poprzednich nie boję się o wytrzymałość wędki, po chwili ryba ląduje w rękach. Szybkie odhaczenie i macha mi swoją błękitną, kardynalską płetwą na pożegnanie.
Zbierające lipienie wytrącają mnie z refleksji. W następną godzinę łowię kilkadziesiąt ryb. Praktycznie każdy rzut kończy się wyholowanym lipieniem. Żaden nie jest mniejszy niż 40cm. Ja w amoku… 😉
Z amoku wytrącił mnie telefon od Darka. Zapytał czy biorą, bo u nich przestały się spławiać. Zameldowałem, że ryby cały czas zbierają. Szybkie wytłumaczenie gdzie jestem i po 30 minut instruuję Darka jak dojść na miejscówkę żeby nie popłynąć. Niesamowicie przejrzysta woda dawała zgubne wrażenie płytkiej, a każdego śmiałka podchodzącego do niej bez należytego szacunku karała zimną kąpielą.
Już po chwili Darek holuje pierwszą rybę. Łowimy jeszcze godzinę co chwilę wyjmując ryby. Czas mija błyskawicznie i o 18:00 zwijamy się z wody aby o 18:15 spotkać się przy aucie. Największy mój lipień tego dnia wynosi 49.5cm.
Powrót do domku, kolejny dzień pełen wrażeń. Tego dnia mrówka – różowa i czarna wiodła prym. Prosta, dwuminutowa mucha z pianki była wręcz zabójczo skuteczna. Po kilku lipieniach trzeba było albo wyciskać piankę, albo zmienić muchę bo nie pływała już za dobrze.
W domu dokręciliśmy pianek dla wszystkich, oczywiście również dla niekręcących uczestników wyprawy, bo nie było podziału, każdy miał połowić i wrócić zadowolony.
Dzień 5 - 3.06
W drodze nad wodę zajechaliśmy sprawdzić godziny otwarcia sklepu z artykułami metalowymi, w którym sprzedają licencje na rzeki łososiowe. Na szyldzie widniała 9:00. Rzuciłem hasło, żeby wszyscy przemyśleli wyjazd na łososie i do końca dnia się określili. Jutrzejszym planem były łososie.
Tymczasem pojechaliśmy ponownie na nasze miejsca. Ja wraz z Darkiem wybraliśmy miejscówkę z dnia poprzedniego – druty, Andrzej z Danielem wysiedli przy miejscu gdzie dzień wcześniej zaczęliśmy. Reszta grupy rozproszyła się, jedni pod wodospady, inni poniżej wodospadów.
Dochodząc nad wodę widać było spławy, dużo spławów. W podnieceniu wiązaliśmy muchy co chwilę wzrok zwracając w stronę zbiórek. Jeszcze tylko przejście na drugą stronę rzeki i łowimy!
Pierwsze rzuty dają ryby. Wymiarowo 38-45cm, od czasu do czasu trafia się coś większego ale nie przekraczającego 50cm. Ryby żerują okresowo, jednak my nawet jak nie widać spławów rzucamy suchą mrówką w ciemno, często prowokując ryby do zbiórki. Nie chce się przezbrajać wędki w nimfy, bo przyjechaliśmy tu po to aby się nałowić na suchara.
Około 10:30 otrzymuję wymownie brzmiącego sms-a od Daniela – „54.5 😉”. Piękna ryba, sam również stwierdziłem, że czas zapolować na 50+.
Udałem się niżej, brodząc na granicy wlewki. Upatrzyłem kilka obiecujących zbiórek. Niestety większość z nich była poza zasięgiem rzutu. Doszedłem do głębokiej, dość wolno płynącej wody. Zbiórki były rzadkie, lecz bardzo głośne, to zwiastowało, że ryby są słusznych rozmiarów. Kilka pustych rzutów, aż w końcu zaciąłem ładną rybę. Po początkowych odjazdach bardzo trudno oszacować jak duża jest ryba. Gdy przyprowadziłem ją bliżej zobaczyłem, że mam do czynienia z rybą ponad 50cm. Kilka odjazdów, które można było oglądać w tej krystalicznie czystej wodzie niczym futbol w 4k.
Powoli próbowałem podprowadzić rybę do podbieraka, niestety po 3 próbie ryba się odpięła i pomachała mi błękitną wstęgą na pożegnanie. W tym miejscu złowiłem jeszcze 2 ryby, żadna nie miała mniej niż 45cm, ale żadna też nie przekroczyła 50cm. Po kilkunastu minutach i braku reakcji ze strony ryb zdecydowałem się zmienić miejscówkę. Policzymy się wkrótce szepnąłem pod nosem wracając „pod druty”.
Reszta grupy również połowiła, Dawid złowił swojego rekordowego lipienia 47.5cm w 5 dniu łowienia tych ryb w życiu. Rysiu trafił ładnego – 48cm pstrąga na mokrego, zielonego palmera. Andrzejowi również nie udało się wygrać z rybami 50+, choć kilka potencjalnych 50-siątek na kiju miał. Daniel dołowił jeszcze jednego ~51cm.
Wracając do auta myślałem już o następnym dniu i o tajemniczych łososiach, które do tej pory widziałem jedynie na filmach.
Wieczorem grupa 5 śmiałków szykowała sprzęt na łososie. Były testy wytrzymałości żyłek, przegląd much i oglądanie rzeki na mapie.
Dzień 6 - 4.06
Po śniadaniu szybkie odwiezienie Rysia, Sylwii i Dawida nad rzekę aby równo o 9:00 zameldować się we wspomnianym wcześniej sklepie z akcesoriami metalowymi po licencje. Krótka rozmowa ze sprzedawcą i okazuje się, że oni pomagają w zakupie licencji przez internet, natomiast samodzielnie nie wypisują zezwoleń. Trochę to trwało zanim wykupili nam ogólnokrajowe zezwolenie na połów łososi. Miły Norweg stwierdził, że nie będzie nas zatrzymywał na miejscu, on wypisze listę osób, przybije pieczątkę w porozumieniu ze strażnikiem, a my o 10:30 możemy ruszać po srebro! Dniówki na zone 6 sprzedawane są na 24h, ale obowiązują od godziny 18 dnia poprzedniego, do 18 dnia następnego. Nie wiedzieliśmy o tym wcześniej przez co czasu pozostało niewiele. Podczas rozmowy ze strażnikiem w sklepie zapytałem o ryby – powiedział, że wg licznika umieszczonego w dole rzeki w ostatnim czasie weszło 1200 łososi. Warunki są dobre, jedynie woda jeszcze dość zimna.
Po dotarciu nad wodę, w skupieniu przebraliśmy się w ubrania i zawiązaliśmy zestawy. Pamiątkowa fotka zrobiona przez napotkanego Norwega i szybko do wody! Daniel, Darek i Jacek obrali sobie próbowali na wartkiej wodzie, ja z Andrzejem ruszyliśmy poniżej wyspy na miejsce, które upodobaliśmy sobie z GPS-a.
Spacer zajął nam 20 minut, po dotarciu na wodę naszym oczom ukazała się piękna, głęboka rynna. Andrzej szedł pierwszy, ja kilkanaście metrów za nim. Pierwsze rzuty nie wychodziły za dobrze, szybki nurt zabierał running, ponadto rzadkie używanie DH sprawiło, że nie mogłem wyczuć zestawu.
W miarę upływu czasu było co raz lepiej, rzuty się wydłużały. Andrzej po obłowieniu miejsca wyszedł i wrócił na początek rynny, ja skupiłem się na głębokim dole, gdzie nurt tak się układał, że głęboko wciągało linkę. W pewnym momencie odnotowałem branie, krzyknąłem „JEST”. Hol początkowo mocny po chwili lekko odpuścił, ryba walczyła ale nie w taki sposób jak na filmach. Pomyślałem, że to nieduży łosoś. Im bliżej brzegu tym bardziej coś mi nie pasowało. Ryba wypłynęła na płyciznę, okazało się, że to wielki lipień, który zapiął się za 3 groty kotwiczki nr 8 w red francisie.
Andrzej rzekł „los okrutnie z Ciebie zadrwił”, ja jednak się nie przejąłem, zmierzyłem rybę żyłką, bo miarka pozostała w kamizelce. Parę fotek i wracamy do łowienia. To miejsce nie obdarzyło nas już niczym więcej.
Skierowaliśmy się ścieżką przy rzece w dół, szukać trochę spokojniejszej wody. Po kilkuset metrach zauważyłem dwóch łowiących Norwegów. Stwierdziłem, że skoro oni tu łowią to zapewne jest to dobra miejscówka i warto byłoby się tam na chwilę zakotwiczyć. Tym razem ja szedłem pierwszy, Andrzej za mną. Obławialiśmy konsekwentnie metr po metrze. W międzyczasie doszli do nas Daniel, Darek i Jacek. Wraz z Darkiem zmierzyłem odcinek żyłki, którym określiłem długość lipienia. Miarka wskazywała 54,5cm.
Przesuwając się do przodu w pewnym momencie zobaczyłem dziwny ruch na powierzchni, pierwotnie nie będąc pewnym czy to spław czy może zawirowanie. Nie zdążyłem się nawet sekundę zastanowić gdy Andrzej krzyknął „Widziałeś to ?”. Wtedy byłem już pewien, że to był spław.
Nieco podniecony, ale świadomy że przeważnie spławiające się ryby nie biorą zacząłem „czesać” miejscówkę, w której pokazała się ryba. Po kilku minutach poczułem mocne walnięcie. Krzyknąłem „JEST”, ryba błyskawicznie odjechała kilkanaście metrów w dół, po czym ruszyła w górę. Nie nadążałem wybierać luzu kołowrotkiem, ale udało się skontrolować. Później ryba schodziła w dół, a ja tylko w duchu modliłem się aby te wszystkie węzły wytrzymały. Norweg, który zrobił sobie chwilę przerwy na brzegu ocenił rybę pierwotnie na 5-6kg, ale po chwili zreflektował się i powiedział, że ryba jest z przedziału 8-10 kg. Widziałem jej płetwę, była ogromna.
Adrenalina była ogromna, powoli schodziłem z rybą w dół, Darek robił fotki, a Daniel kamerował całą akcję. Niestety po 7 minutach holu mucha po prostu wyleciała rybie z pyska… Shit happens...
Do końca dnia nie było już żadnego kontaktu z rybą, Daniel i Darek przezbroili się na suchara. Połowili piękne lipienie, największy ok 50cm. Mi jeszcze przed snem drżały ręce…
Ryba zassała niebieskiego sunray shadow'a prowadzonego w swingu. Wielkie podziękowanie dla Krzyśka Kozłowskiego za ukręcenie mi tej muchy. Underwing z bucktaila, 4 paski niebieskiego flasha, na górę colubus monkey i 2 długie promienie pawia. W wodzie wyglądała pięknie, nie dziwię się że łosoś nie mógł przepuścić takiej okazji…
Dzień 7 – Wszystko co dobre, szybko się kończy…
To już ostatni dzień łowienia, niestety. Ten dzień postanowiliśmy spędzić w swoich miejscach, dzieląc się rzeką.
Tego dnia złowiliśmy piękne ryby, woda znacznie opadła dzięki czemu, w niektórych miejscach gdzie wcześniej nie było spławów tym razem można było połowić do bólu, bólu rąk oczywiście.
Z fajniejszych ryb udało mi się złowić lipienia 49cm, pstrąga 50cm i znacznie większego stracić. Darek miał tego dnia dzień spadów, przez 2h stracił circa 15 ryb. Dopiero później się odblokował i przerzucił z sukcesem ze 2 razy tyle 😉.
Wracając busem na kwaterę kręciła się łezka w oku, że to już koniec tej pięknej przygody…
Wieczorne mycie busa, pakowanie sprzętu i zgrubne wyczyszczenie domku.
Dzień 8 – Powrót.
Opuszczenie kwatery o 10, zalanie auta do pełna, ostatni rzut na goszczące nas okolice i w drogę!
Po drodze zatrzymaliśmy się na moście nad Malselvą. Rzut groszem przez lewe ramie i obietnica powrotu za rok!
Postanowiliśmy po drodze odwiedzić Narvik, a w szczególności miejsca pochówku naszych żołnierzy, którzy oddali życie na norweskiej ziemi.
Wjazd do sklepu po pamiątki, najbardziej pożądanym towarem była kuhsa, czyli tradycyjny skandynawski kubek rzeźbiony z jednego kawałka drewna.
Dalej droga na południe i po małych przygodach w czasie podróży udało się dotrzeć szczęśliwie na prom. Do domu dotarłem po ok 48h godzinach podróży.
Do dziś nie mogę się pozbierać z tego wyjazdu. Niewyobrażalne wręcz ilości dużych ryb łowione często w bardzo prosty sposób. Piękna, dzika i nienaruszona przyroda. Wspaniali kompanii, czego chcieć więcej ? No może wyciągniętego łososia w przyszłym roku 😉.
Parę dodatkowych zdjęć:
- remek, lukomat, Janusz Wałaszewski i 9 innych osób lubią to
10 Komentarze
Potwierdzam, kapitalny wyjazd. Świetna organizacja i przyjacielska, wędkarska opieka Kacpra... Choruje - zamykam oczy i widzę spławy lipieni, odjazd Kacpra łososia. Czystoscść rzek, wspaniali koledzy wciąż nie mogę się pozbierać łowię ponad 20 lat na muchę, a to była najpiękniejsza przygoda wędkarska. Dziekuje i pozdrawiam
Jak zwykle wspaniała opowieść rewelacyjnie oddająca panującą atmosferę.Panie i Panowie było pięknie,bardzo Wam dziękuję za wspaniałą wyprawę i oby nikogo nie zabrakło w przyszłym roku.
Gratuluję świetnej wyprawy! Wierzę i wiem, że przeżyliście chwile, które na długo pozostaną w pamięci, a zawarte znajomości będziecie pewnie pielęgnować latami... jeszcze raz brawo!
Gratulacje Kacper relacji, było świetnie i chce się tam wrócić.
Wow, widać że był klimat na wyjeździe i że były ryby - piękne te lipienie !
Tylko pozazdrościć takiego wypadu a lipasy mega ładne
Kacper, gratuluję tekstu bo to naprawdę trudne zadanie opisać to co Tam przeżyliśmy.
Ajjjjj, szkoda łososia!
Nie załapałem się teraz, ale to był ostatni raz
Kacper jak zwykle wysoki poziom relacji..
Coś pięknego !