Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

* * * * *

Mistrz Polski w Wędkarstwie Spinningowym Jacek Stępień dla jerkbait.pl


 

Jacku, na wstępie wielkie gratulacje. Oczekiwany przez Ciebie tytuł Mistrza Polski w tym roku pojawił się na Twoim koncie. Z relacji wiemy, że trzeba było wiele szczęścia a przede wszystkim wymagane było ogromne doświadczenie oraz umiejętność nieszablonowego myślenia. Właśnie takie podejście to cechy nowoczesnego wędkarza, za którego w Polsce przez wielu jesteś uważany. Przejdźmy zatem do pytań, które w imieniu użytkowników jerkbait.pl chciałbym Tobie zadać:

 

Jacku, jak wygląda Twoja zwykła, codzienna wyprawa wędkarska? Przyjemność czy kolejny dzień pracy?

Każdy wypad nad wodę to ogromna przyjemność. Ale nigdy nie wybieram się ot tak na ryby. Zawsze stawiam sobie jakiś cel. Np. dzisiaj będę łowił okonie w środku nurtu rzeki na takie lub takie przynęty. Jeśli nic nie złowię, to i tak wiele się nauczę. A jak mój pomysł wypali, jestem szczęśliwy. Najwięcej satysfakcji przynosi mi łowienie ryb w pełni zaplanowany sposób. Coś sobie wymyślę, coś podpatrzę, udoskonalę i biegnę nad wodę sprawdzić, czy działa. Jeśli uda mi się przewidzieć, jak zachowają się ryby, to jestem z siebie dumny. To samo dotyczy przynęt i technik łowienia – wszystko musi działać tak, jak tego chcę.

 

 

 

 

W jaki sposób pracujesz podczas kolejnych swoich wypraw? Na co zwracasz szczególną uwagę? Czy robisz jakieś notatki, opisy miejscówek?

Podczas wypadu nad wodę staram się myśleć, przewidywać. Jeśli coś przykuje moją uwagę, potrafię nawet na pół dnia odłożyć kij i obserwować. Czasem przyglądam się rybom, czasem ptakom i dzikom. Często rozmawiam ze spotkanymi wędkarzami. Stare wędkarskie wygi są uosobionymi kopalniami wiedzy o rybach. Do dzisiaj bardzo dużo się od nich uczę.

Od zawsze marzę o tym, by stworzyć coś w rodzaju notatnika. Niestety, brakuje mi konsekwencji. Dlatego wszelkie dane przechowuję na najtwardszym z dysków, czyli w głowie. Nie mam pamięci do dat, ważnych wydarzeń itp., ale w środku nocy powiem, za którym krzaczkiem złowiłem ładnego jazia i na co uderzył.

 

 

 

 

Tydzień przed zawodami. Ostatnie szlify, gorączkowe rozmyślania, czy błoga sielanka i pewność siebie?

Zawody to zupełnie inny temat. W tym wypadku nie liczą się moje upodobania. Jeśli najpewniejszy wynik dają szczupaki, to łowię szczupaki, jeśli bolenie, to bolenie. Łowisko i występujące w nim ryby narzucają wybór taktyki. Zawsze zaczynam od podjęcia decyzji, na jakie ryby się nastawiam. Ten element decyduje o wyborze łowisk, co z kolei determinuje wybór przynęty, zestawu i techniki łowienia. Każdy z tych elementów musi być starannie przemyślany. Jeśli podczas trwania tury zdecyduję się na zmianę sposobu łowienia, konsekwencje są najczęściej opłakane. Dlatego też najlepsi zawodnicy często wygrywają sektory i równie często wracają do wagi z zerem.

Uważam, że o sukcesie w zawodach decyduje trening. Jeśli mam możliwość wcześniejszego rozpracowania łowiska, to przed imprezą jestem zupełnie spokojny. Najgorzej, gdy nie mam takiej możliwości. Wówczas najczęściej kieruję się intuicją. Zwiedzam rzekę, łowię w różnych miejscach. Po 2-3 godzinach mam już jakiś obraz łowiska. I wtedy podejmuję decyzję. Przyznam szczerze, ten sposób przynosi mi największą frajdę. Tyle tylko, że w tym wypadku mam niewielkie szanse na sukces.    

 

W jaki sposób przygotowywałeś się do zawodów? Jak wybierałeś sprzęt, przynęty oraz jak ustalałeś taktykę połowów? Zawsze, bowiem (w moim przypadku) pojawia się pytanie „czy oby na pewno to a tamto nie będzie potrzebne”.

Tegoroczne Mistrzostwa Polski rozegrano na trzech zbiornikach zaporowych – Przeczyce, Dziećkowice i Goczałkowice. Znam i lubię każde z tych łowisk. Żyją w nich kapitalne okonie. A je lubię łowić najbardziej. Rozpracowywałem każdy akwen razem z Tomkiem Krzyszczykiem. Próbowaliśmy łowić różnymi sposobami i przynętami. Sprawdziliśmy mnóstwo rozwiązań. Wyciągnęliśmy wnioski – na każdym z trzech sektorów trzeba nastawić się na grube garbusy. Absolutnie nie miałem zamiaru łowić ich na trok boczny (nie lubię tej metody), ani na paprochy. Użyłem 5-cm ripperów (zielone z brokatem i czarnym grzbietem). Do tego plecionka 0,12 mm i sztywny kij (2,1 m) do 30 gramów. To był dobry wybór.

Co do taktyki – przed zawodami nie wiadomo, czy wybrana taktyka jest właściwa. Do końca nigdy nie można wszystkiego przewidzieć. Tym charakteryzuje się wędkarstwo. O taktykach wędkarskich można napisać wielkie dzieło naukowe. Postaram się w kilku słowach wyjaśnić jak ja rozumiem to zagadnienie. Od razu zaznaczam, że niewielu zawodników podchodzi do tego tematu w ten sam sposób.

Idealna taktyka pozwala na zabranie na turę tylko jednego wędziska i niewielkiego pudełeczka z kilkoma przynętami jednego rodzaju. Wędkarz poluje wyłącznie na wybrany gatunek, szuka wytypowanych łowisk i łowi ustaloną wcześniej techniką. Podczas tury nie może zmienić taktyki i w ogóle się nad tym nie zastanawia. Skoncentrowany łowi swoje. Oczywiście taką taktykę warto obrać wtedy, gdy solidnie rozpracuje się łowisko. Nie jest to sposób na wygranie imprezy, ale najczęściej zapewnia uplasowanie się w ścisłej czołówce w danych zawodach. Jest to istotne z punktu widzenia zawodnika, który bierze udział w całym cyklu zawodów. W takim wypadku wyniki pojedynczych imprez mają mniejsze znacznie – liczy się wysoka średnia wszystkich lokat. Pewnie zwróciliście już uwagę, że najbardziej uznani zawodnicy niezmiernie rzadko wygrywają zawody, ale często plasują się w czołówce. I o to im właśnie chodzi. Dodam jeszcze, że taktyka idealna znacząco ogranicza wpływ tzw. szczęścia lub przypadku na wynik. Szczęścia nie można przewidzieć, nie ma się nie wpływu. A skoro tak, to staram się przynajmniej umniejszyć jego rolę. Obierając taktykę idealną, ograniczam ten czynnik. Np. polując na bolenie, raczej nie myślę o braniach sandaczy, szczupaków bądź okoni. W ogóle nie liczę na inne ryby. I o to chodzi – nie mogę liczyć na coś, czego nie potrafię przewidzieć, zaplanować. Lepiej całkowicie skoncentrować się na wybranym gatunku i perfekcyjnie wykorzystać jeden rodzaj łowisk oraz czas trwania tury.      

Taktyka na wygranie pojedynczych zawodów powinna uwzględniać czynnik szczęścia. W tym wypadku szczęściu warto pomóc, stosując np. bardziej uniwersalne przynęty, łowiąc w kilku typach łowisk, nastawiając się ryby różnych rozmiarów. Tutaj uplasowanie się w czołówce nic tak naprawdę nie daje, więc warto zaryzykować. Tyle tylko, że próby łowienia rozmaitych gatunków ryb różnymi przynętami i technikami, w wielu łowiskach, często przynoszą kiepskie wyniki. Chyba, że szczęście dopisze.

W tegorocznych Mistrzostwach Polski zastosowałem taktykę idealną, wypracowaną podczas szeregu treningów. Miałem szczęście, bowiem w taktyce tej mogłem założyć stosowanie przynęt 5-cm i łowienie techniką opadu. A to dobry sposób także na złowienie sandacza bądź szczupaka. Przyznam, że nagiąłem trochę moją taktykę (polegającą na łowieniu dużych okoni). Otóż uwzględniłem możliwość brania szczupaka i przez całe zawody nie ściągałem metalowego przyponu. Takie drobne ustępstwo.

Tak w dużym uproszczeniu rozumiem pojęcia taktyki. Oczywiście taktyka idealna może zakładać łowienie tylko dużych ryb (np. sandaczy, boleni lub szczupaków). Wówczas jest to również taktyka na wygranie zawodów.

Jeszcze kilka zdań o przynętach. Otóż w tej kwestii jestem minimalistą – przez lata wyselekcjonowałem kilka przynęt, które sprawdzają się niemal we wszystkich polskich łowiskach. Mam kilka pewniaków na okonie, kilka na sandacze i szczupaki, kilka na klenie i jazie, bodajże dwa na bolenie. Mam też wabiki do zadań specjalnych – np. na wzdręgi, leszcze, płocie, krąpie, kiełbie. Nie eksperymentuję zbytnio z kolorystyką – używam sprawdzonych rozwiązań. Jeśli moja taktyka zakłada łowienie okoni w zbiornikach zaporowych, od razu wiem, na co będę je łowił. Moim zdaniem, najważniejsze jest znalezienie ryb i właściwe podanie im przynęty. Natomiast to, czy zaprezentuję im wobler, błystkę, czy gumę ma drugorzędne znaczenie. Ważne, by czuć przynętę i mieć nad nią pełną kontrolę.

 

Co zwykle czujesz podczas tak ważnych zawodów jak Mistrzostwa Polski? Trema, strach czy stoicki spokój?

Zawsze trochę się denerwuję. Ale przez lata nauczyłem się nad tym panować. Przyznam, że do dzisiaj nie mogę zasnąć przed wyprawą na nieznane łowisko, przed ważnymi zawodami, czy też przed sprawdzeniem nowego rozwiązania. Ja po prostu żyję wędkarstwem.

 

Ogłoszenie wyników. Robert Taszarek przekazuje wiadomość – jesteś Mistrzem Polski – Twoja pierwsza myśl?

Nareszcie, jednak i mi się udało!

 

Jacku, poproszę o kilka wskazówek dla tych, którzy chcieliby łowić skuteczniej? Jakimi cechami lub przesłankami powinien kierować się wędkarz, który szuka sukcesu w połowie ryb drapieżnych?

Łowię ryby od 30 lat. Nikt nie uczył mnie tej sztuki – do wszystkiego dochodziłem sam. Podpatrywałem innych wędkarzy, czytałem wszystkie książki i gazety (robię to do dzisiaj). Ale przede wszystkim bardzo często bywałem nad wodą. Każda wyprawa niesie nowe doświadczenia. Tak samo jak każda podjęta próba zrealizowania swojego pomysłu. Jeśli chce się łowić skutecznie we wszelkich warunkach, nie można cały czas stosować tych samych rozwiązań. Nie można zarzucać wędki i stwierdzać, że dzisiaj nic nie bierze. Warto spróbować inaczej. Pomyśleć, rozejrzeć się wokoło, zagadnąć innego wędkarza. I odwiedzać różne łowiska, łowić różne ryby, na różne przynęty i różnymi technikami.

 

Który gatunek ryby jest Tobie szczególnie bliski i dlaczego?

Najbardziej lubię łowić okonie toniowe. Każdego roku spędzam mnóstwo czasu na głębokich jeziorach i tropię te ryby. To niezwykle trudna sztuka i każdy ponadkilogramowy garbus daje mi mnóstwo satysfakcji. Tym bardziej że w wypadku tych ryb trudno o jakieś reguły. Najczęściej penetruję najgłębsze tonie jeziora. Nie na trolling, tylko łowię w dryfie z opadu. Powiedzmy – kilka skoków na 15 metrach, kilka na 10, kilka na 5 pięciu i pod łodzią. I tak do pierwszego brania. Kiedy mam już jakiś punkt zaczepienia, zawężam obszar poszukiwań, aż do wypracowania sposobu na konkretną wodę. Dodam jeszcze, że toniowe łowiska mam tylko dla siebie, bowiem nieczęsto ktoś w nich próbuje łowić. Co najwyżej trollingowy co jakiś czas przecinają głębiny. A jestem pewien, że żyją w nich kapitalne okazy. Tylko komu chce się szukać igły w stogu siana? 

 

 

 

Nawiązując jednak do Twojego ulubionego gatunku ryb - okonia, jakie miejsca zwykle obławiasz, gdzie go szukasz łowiąc w toni? Przecież to szukanie igły w stogu siana. Wielu spotykanych przeze mnie wędkarzy stosuje cienką żyłkę, niekiedy nawet fluorocarbon by stać się całkowicie niewidocznym pod wodą - Ty plecionkę. Czy nie wpływa to na liczbę brań?

Rozpoczynam zawsze od najbardziej stromych stoków przybrzeżnych, gdzie dno schodzi do najgłębszych toni jeziora. Rozmawiałem kiedyś z rybakami, którzy powiedzieli mi, że to najpewniejsze miejsca na okonia toniowego. Przypuśćmy, że stok schodzi na głębokość 30 metrów – okonie (te duże) mogą stać przy nim na głębokości np. 5-20 metrów, zawieszone nieruchomo w toni. Wcale nie muszą przesuwać się za sielawami. Mogą po prostu na nie czekać na ich szlaku. Mogą też pilnować narybku płoci, który również często robi wypady na otwartą wodę (przede wszystkim wieczorem, ale niekiedy i za dnia). Wielkie okonie wychodzą również czasem na rozmaite blaty i stoki górek. Największe sztuki zawsze czyhają nieco głębiej i wcale nie są samotnikami. Podpływają z toni pod stok na głębokości np. 15 metrów i czekają na okazję. W ubiegłym roku tylko raz namierzyłem potężne garbusy na płytszym 8-9-metrowym blacie. Złowiłem kilkanaście „mniejszych” 35-40-cm sztuk i jednego 47-cm staruszka. Po chwili dopłynął do mnie Andrzej Lipiński i zaciął potężnego garbusa. Sądząc po uderzeniach ryby na wędzisku, myślę, że był to ponad 2-kg okaz. Niestety, po kilkunastu sekundach ryba się spięła.

Szukanie okoni toniowych rzeczywiście przypomina szukanie igły w stogu siana. Ale i radość ze znaleziska jest największa. Co do plecionki – absolutnie nie ma ona wpływu na brania okoni, nawet w superprzejrzystych jeziorach. Tak samo jak długi, miękki przypon metalowy. Sprawdziłem to wiele razy. Przecież po kilku dnia bezskutecznego szukania garbusów wiele razy zastanawiałem się, czy oby na pewno linka nie odstrasza ryb. Jednak gdy w końcu udało mi się namierzyć okonie, miałem branie za braniem. Dlatego koncentruję się wyłącznie na znalezieniu łowiska.

 

 

 

Gdybyś miał pojechać na krajową wyprawę biorąc ze sobą jedną wędkę i jedną przynętę co byś wybrał?

Wędzisko o akcji szczytowej,  długości 2,7 metra i ciężarze wyrzutowym do 30 gramów. Do tego plecionka 0,12-0,15 mm i 5-cm twister Mannsa w kolorze motor oil z brokatem.

 

Polskie łowisko, do którego powracasz najczęściej? To, które jest Tobie szczególnie bliskie?

Jezioro Głębokie położone koło Międzyrzecza. To niesamowicie trudna, ale i piekielnie rybna woda. Niewielu ją rozgryzie.

 

Pamiętasz rybę życia, która wygrała z Tobą walkę, a której bardzo chciałeś zrobić zdjęcie?

Pojechałem kiedyś na Zalew Złotnicki z Andrzejem Lipińskim. W pewnym momencie zaciąłem cos dużego. Od razu wiedziałem, że mam rybę życia. Oczywiście Andrzej natychmiast mnie wyśmiał, że zapiąłem za kapotę karpia. Na początku ryba spokojnie dała się podholować do łodzi. Tyle że nie stanęła, tylko popłynęła sobie dalej. W żaden sposób nie można było jej zatrzymać. Andrzej zamiast podnosić kotwicę, szykował aparat. W końcu jednak wyjął cumę. Zaczęła się jazda. Przez kilkanaście minut nie udało mi się nawet wpłynąć na zachowanie suma (bo to był on). Kijek do 30 gramów, plecionka 0,15 mm, mocny haczyk na nic się zdały. Wreszcie ryba stanęła (bo miała na to ochotę, przynajmniej ja jej nie zatrzymałem). Napłynęliśmy nad nią łodzią. Napierałem ile sił i nic, nie podniosłem jej nawet na centymetr. W końcu Andrzej podpuścił mnie: - Dawaj jeszcze mocniej, zobaczmy ją przynajmniej. I dałem się skusić. Naprężyłem wędzisko do granic możliwość. Musiało to zaboleć mojego suma, bo nagle gwałtownie targnął łbem. Upadłem na kolana. Gdy wstałem, jeszcze był na kiju. Po chwili nastąpiło drugie, jeszcze gwałtowniejsze targnięcie. Tym razem sum przetarł plecionkę. Ponoć miałem głupią minę. Później miejscowy wędkarz powiedział nam, że do tej wody wpuszcza się tylko duże, kilkukilogramowego karpie, bo mniejsze sztuki są po prostu wyjadane przez sumy...

 

Przygoda, do której wracasz najczęściej w swoich myślach, opowiadaniach.

Przygoda z boleniami. Otóż dwa lata temu postanowiłem przyłożyć się do boleni. Chciałem łowić je systematycznie. Zacząłem od opracowania przynęty. Obdzwoniłem wszystkich kolegów, którzy mogli mi w tym temacie pomóc. Pytałem, wyciągałem informacje, czytałem stare roczniki gazet. W końcu opracowałem wabik. Zrobiłem 10 sztuk, ale żadna nie spełniała moich oczekiwać. Naniosłem poprawki i z kolejnych 10 przynęt 4 jako tako nadawały się do łowienia.

Pobiegłem nad rzekę. Celowo wybrałem jedno z najtrudniejszych łowisk boleni. W ciągu 4 godzin złowiłem 4 sztuki. Miałem też dwa brania. Od tamtej pory łowię te ryby niezwykle systematycznie. Słowami nie sposób opisać, ile daje mi to radości...

 

 

 

Jacku, pamiętasz swoje początki, dzień, w którym rozpocząłeś przygodę ze spinningiem i swoją pierwszą rybę?

Łowię od dziecka. Jednak spinningiem zająłem się 15 lat temu. Pierwszą złowioną rybą był okoń. Skusił na Meppsa Long nr 1. Później polowałem na klenie i szczupaki. Tak się zaczęło.

 

Czy masz swojego wędkarskiego guru, którego podpatrujesz, z którego bierzesz przykład, którego rady są dla Ciebie niezwykle ważne?

W świat spinningu wprowadzał mnie znakomity wrocławski wędkarz – Dariusz Wołoszyn. To on cierpliwie rozrysowywał mi rzeczne stanowiska ryb. Jeśli chodzi o podpatrywanie innych wędkarzy, to robię to niezwykle chętnie do dzisiaj.  Lubię patrzyć na skutecznych łowców. Zawsze wiele się uczę, udoskonalam swoje techniki. Na zawodach najwyższego szczebla mam ku temu szczególną sposobność, z której korzystam.

Największym szacunkiem darzę Maćka Jagiełę i Marka Szymańskiego. To wędkarze z niezwykłą intuicją wędkarską, wychowani tak jak ja nad dużą rzeką. Ich styl łowienia odpowiada mi najbardziej.  

 

Kolega zabiera Ciebie na nieznane łowisko. Wychodzisz z samochodu, widzisz po raz pierwszy wodę. W jaki sposób pozyskujesz informacje, które pozwalają Tobie łowić skuteczniej?

Przede wszystkim szukam miejsca, które wyróżnia się na tle krajobrazu. Jeśli cały brzeg jeziora porastają trzciny, a tylko w jednym miejscu brzeg wchodzi do wody łagodną plażą, to zacznę właśnie od tej plaży. Jeśli brzeg kanału wyłożony jest kamieniami, a w jednym miejscu dno pokryte jest mułem, zacznę od mułu. Jeśli w szeregu wysokich, długich rzecznych ostróg wypatrzę główkę wyraźnie krótszą, niższą lub bardziej zniszczoną, na pewno pobiegnę właśnie na nią. Jeśli cała woda przy brzegu jest nasłoneczniona, będę szukał choćby centymetra zacienionego. Nazwałem ten sposób wyszukiwania łowisk metoda kontrastu. Ona naprawdę działa. Zresztą spróbujcie sami.

 

 

 

Czy przynęty w Twoich zbiorach są podzielone wg ustalonych kryteriów? Jakie to kryteria? Czym kierujesz się przy wyborze nowej przynęty?

Jak już wspomniałem, nie mam zbyt wielu przynęt. Wypracowałem sobie po kilka typów wabików na każdy gatunek ryb. Jednak absolutnie nie jest to jakiś sztywny podział, bowiem największy nacisk kładę na kontrolę nad przynętą i sposób jej prezentacji. Jeśli w jakimś łowisku przynęta powiedzmy szczupakowa jest odpowiedniejsza na okonie, bo np. łatwiej sprowadzić ją na odpowiednią głębokość czy zaprezentować rybom, to nie zawaham się jej użyć. Najważniejsze to posłużyć się przynętą w pełni zaplanowany sposób.   

 

 

 

Ostatnio zaczynam dochodzić do podobnych wniosków -  im więcej przynęt tym większy mętlik w głowie, tym trudniej się zdecydować. Widzę, że czas na porządki w moim pudle. Ponieważ moim ulubionym gatunkiem ryb jest szczupak powiedz mi proszę jaka przynęta w Twoim zbiorze jest numerem jeden na tą rybę i dlaczego.

Jeśli chodzi o toń jeziora sielawowego, to największe, białe kopyto Relaksa. Jest to zarazem świetna przynęta na garbusy toniowe. Poprosiłem kiedyś starego rybaka, aby wskazał w moim pudle przynętę dobrą na duże szczupaki i okonie. Rybak krzywił się, stroił dziwne miny, ale w końcu sięgnął po właśnie takie kopyto. Nie powiedział ani słowa, tylko podał mi ją do ręki. Oczywiście sprawdziłem to wielokrotnie i rybak miał rację. Jednak nie zmienia to mojego podejścia do tematu wabików – mają one drugorzędne znaczenie. Jeśli znajdziemy rybę, właściwie podamy jej przynętę, to po prostu będziemy mieli branie. I na kopyto, i na twister, i na blachę...

 

 

 

Jak organizujesz się na zawodach wędkarskich? Na co warto zwrócić uwagę? Co jest ważne, a nad czym w ogóle nie warto się zastanawiać?

Na zawodach najważniejsze jest wypracowanie odpowiedniej taktyki łowienia i konsekwencja. Jeśli wędkarz się podpali, bo na przykład zauważył, że ktoś złowił szczupaka, i zaczyna nerwowo zmieniać metody połowu, to praktycznie przekreśla swoje szanse na sukces. Ale zawsze warto obserwować innych wędkarzy. Czasami i ja zmieniam taktykę. Jednak najpierw uważnie patrzę, na czym polega skuteczność innego wędkarza, analizuję, czy mam odpowiedni sprzęt i przynęty. Dopiero wtedy zaczynam działać. Czasem wygląda to komicznie, jak odkładam kij, siadam za innym wędkarzem i obserwuję, jak łowi. Ale to przecież żaden wstyd się uczyć...

 

Ryzykujesz czy konsekwentnie realizujesz taktykę, którą ustaliłeś przed zawodami?

Niestety, znany jestem z żelaznej konsekwencji. Czasami to dobrze, a czasami źle. Dlatego dość często zdarza mi się kończyć turę bez ryby. Szczególnie, gdy moja taktyka zakłada łowienie ryb dużych.

 

Jakie masz zdanie na temat jerkowania? Czy uważasz, że może ono być jedną z technik skutecznego zawodnika?

Zagadnienie dżerkowania traktuję bardzo szeroko. Otóż dla mnie każda technika łowienia polegająca wprawianiu przynęty w ruch przy użyciu wędziska jest dżerkowaniem. Tak więc dżerkuję woblerami (nie tylko bezsterowymi), gumami, błystkami wahadłowymi, kogutami. Uważam, że wędkarz, który potrafi dżerkować i rozumie, jak ważna jest praca przynęty i sposób jej prezentacji, może być niezwykle skutecznym łowcą. To wyższa szkoła jazdy, której nigdy nie zgłębią zwolennicy np. bezmyślnego bocznego troka.   

 

 

 

Doczepię się do tego bocznego troka. W naszym wywiadzie dwukrotnie podkreślasz, że nie lubisz tej metody. Przez wielu uważana jest ona przecież za najskuteczniejszą jeśli chodzi o okonia. Dlaczego nie przypadła ona Tobie do gustu?

Boczny trok nie jest najskuteczniejszą metodą na okonie. W ogóle nie ma najskuteczniejszej metody na okonie. Przecież o tym, jak łowić okonie, decyduje mnóstwo czynników, że wspomnę tylko o rodzaju łowiska i np. warunkach atmosferycznych. Najczęściej łowię okonie z opadu, ale nie zawsze jest to najlepszy sposób. Czasami i ja sięgam po trok. Nie lubię tej metody, bo zabija w wędkarzu dociekliwość, wyłącza myślenie. Wystarczy zarzucić zestaw, poczekać, aż opadnie na dno, i wlepiając wzrok w szczytówkę, zwijać żyłkę. Ryba uwiesi się sama. Właśnie tak najczęściej łowi wielu wędkarzy. A gdzie granie przynętą, praca wędziskiem, poznawanie ukształtowania dna? Jak tu się cieszyć z brania, jak widać je tylko po ugiętej szczytóweczce? Najsmutniejsze jest to, że obecnie wielu młodych spinningistów zaczyna właśnie od troka i łowi nim we wszelkich łowiskach. To ślepa uliczka. Warto znać tę metodę, ale trzeba też poznawać inne. Trzeba wyrobić w sobie pewien dryg, umiejętność czytania wody, dociekliwość.

A jako ciekawostkę powiem, że przy mnie jeszcze żaden zawodnik nie dołożył mi trokiem, choć łowiłem metodą opadu... Nawet w łowiskach o głębokości kilkunastu metrów.

 

Czy podczas zawodów wędkarskich spotkałeś się z zawodnikami, którzy skutecznie używali zestawów castingowych z kołowrotkami o ruchomej szpuli?

Na zawodach najwyższego szczebla w Polsce i zagranicą nie widziałem nigdy zawodników łowiących multiplikatorami. W przypadku imprez zagranicznych były to zawody na rzekach. Co wędzisk catingowych, to rozumiem, że mówisz o kijach krótkich, bardzo sztywnych. Uwielbiam takie wędziska i takimi najczęściej łowię z łodzi. Moje kije na sandacze i szczupaki nie mają w ogóle akcji. Mogę nimi w każdej chwili łowić np. 10-cm Sliderami. Tylko takie pały pozwalają mi całkowicie kontrolować ruch wabika. Jeśli chcę go poderwać na 20 cm, to kij nie może się przygiąć i „zabrać” mi kilka centymetrów skoku. Poza tym skok ten musi nastąpić natychmiast, a nie pochwali. Ponadto stosuję niezwykle siłowy hol ryby. Uwielbiam bryzgi wody, niesamowitą siłę walczącej ryby. Bardziej miękkie zestawy tłumią te doznania.

 

Jaki prezent wędkarski chciałbyś w tym roku znaleźć pod choinkę? Ten, który sprawiłby Tobie najwięcej radości?

Umowa sponsorska, która zobowiązywałaby mnie do łowienia ryb codziennie, 7 razy w tygodniu, przez cały rok. Gdybym pokazał taki papier żonie, w końcu nie byłoby wymówek: Tylko ryby i ryby...

 

Czego życzyć Tobie w przyszłości? Kolejnego tytułu Mistrza Polski, Mistrza Świata, a może jakiejś rekordowej ryby?

Mam już 5 medali Mistrzostw Świata – drużynowo 2 złote i 2 srebrne, indywidualnie srebrny. Do zdobycia pozostał mi już tylko tytuł indywidualnego Mistrza Świata. Ale nie o nim marzę najbardziej. Otóż być może już w przyszłym roku zabiorę się za brzany. Podobno jest ich w Odrze całkiem sporo. Chciałbym, aby i w tym przypadku mi się powiodło. I to jest moje marzenie oraz cel na przyszły rok.  

 

Bardzo dziękuję za czas, który poświęciłeś by udzielić odpowiedzi na powyższe pytania. Jednocześnie chciałbym życzyć w imieniu nas wszystkich, użytkowników jerkbait.pl, powodzenia w kolejnych Twoich startach i realizacji swoich życiowych planów.

 

Wywiad z Jackiem Stępniem przeprowadził Remek, 2005 

 

 

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum.
  • Tomek88 lubi to


0 Komentarze