Udało mi się wyskoczyć w niedzielę rano i wczoraj. W niedzielę lód miał 7-9 cm, wczoraj już 8-10 cm. U mnie, w centrum WLKP, mieliśmy od 25 do wczoraj naprawdę fajny mróz. Od 25 w dzień było już -5 i mniej, w nocy -12, kolejne dwa dni i noce to temperatury po -10 w dzień i -15 w nocy.
Powyższe, plus niewielka, szybko schładzająca się woda dawały nadzieję na nieco grubszy lód, jako że pokrywa była na całej żwirowni już od wtorku. Mam jednak wrażenie, że sam charakter zbiornika, czyli wspomniane wyrobisko pożwirowe powoduje, że woda w nim jest nieco cieplejsza, niż w dużych, ale wolniej schładzających się jeziorach. Zaobserwowałem to już w zeszłym roku, gdzie jeden dzień z temperaturą powyżej 3 stopni na plusie nie pozwolił wejść na lód, który rozpuszczał się od brzegu w wyniku przesiąkania dużej ilości roztopowej wody przez łatwo przepuszczalne osady wokół tych zbiorników.
W niedzielę miałem czas tylko od samego rana do 11.00, potem trzeba było wracać do świątecznych gości. Coś tam skubało, człowiek się wybawił z małymi okonkami, nowa wędka się spisała - zakupiłem sobie Mikado Steely Ice 55, bardzo fajnie pokazuje brania dzięki swojej konstrukcji. Niestety "normalne rybki" tzn takie, które nie znajdują się pod samym lodem już w chwili zacięcia (łowiłem na wodzie od 1 do 1,5 m) były tylko dwie, do tego jeden fajniejszy pasiak mi spadł. Do domu wracałem z lekkim niedosytem, ale z podładowanymi bateriami, z dużymi nadziejami na kolejny dzień.
Poniedziałek zacząłem od większej żwirowni, na której nie byłem w niedzielę. Lód fajny, wydawał się bezpieczny. Miejscami 8, ale przeważnie 9-10 cm, od góry 2 cm białego "śniegolodu" reszta to "szkło". Oczywiście pierzchnia, kolce lodowe oraz w moim przypadku kombinezon pływający i linka, którą uwiązuję się do jakiegoś drzewa nieodzowne na pierwszym lodzie. Polatałem w miejscach, które rok temu późną jesienią dały mi kilka fajnych garbusów, pierwsze trzy dziury, potem kolejne trzy, dalej pięć i kolejne pięć bez brania, jakby nie było tam ryb. Chwila zmiany z wędki w błystką na delikatniejszą z "łotewskim" żuczkiem daje dwa niezacięte skubnięcia. Po chwili pojawił się znajomy, który był też w niedzielę i podobnie jak ja miał duże nadzieje na kolejny dzień. Przyjechał z dwoma kolegami w momencie kiedy ja już miałem zwijać się na mniejszy zbiornik. Kiedy ich o tym poinformowałem, dowiedziałem się, że zrobili we trzech kilkadziesiąt otworów na "małej" i skończyło się na jednym mikrusie... No nieźle - pomyślałem i nie za bardzo wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Zaproponowali, żebym chwilę z nimi pochodził i sprawdził jeszcze jedno miejsce. Zgodziłem się, tym bardziej, że na dużej lód był bardziej nierówny, a w kilka osób jest bezpieczniej. Przejechaliśmy w inną część zbiornika gdzie zacząłem obławiać znany mi też z późnej jesieni garbik porośnięty moczarką schodzący od końca grobli wcinającej się w zbiornik. Bez efektów. Nawet skubnięcia. Blaszki, poziomki, cykadki, nic nie dawało brań... Postanowiłem sprawdzić jeszcze dwie znane mi w tej okolicy dziury, na krawędzi których jest trochę twardsze dno i zwijać się do domu. Trudno, nie biorą to nie biorą.
W pierwszej z tych dziur branie na blaszkę od razu po wpadnięciu przynęty daje okonia, który miał może 10 cm, po czym znów nastała cisza. Zgarnąłem cały majdan i powlokłem się do auta.
Odpaliłem silnik i na końcu drogi biegnącej wzdłuż zbiornika zatrzymałem się, spojrzałem na zegarek - było chwilę po jedenastej i pomyślałem, że po pierwsze - pogoda jest ładna, po drugie - nie wiadomo kiedy znów będzie lód (i ile wytrzyma ten), po trzecie - mam jeszcze cały, nie ruszony termos kawy i po czwarte, chyba najważniejsze - żona pracuje w domu "na zdalnej" ze świadomością, że wrócę najwcześniej o 14.00, a dzieci są u dziadków - to jest zbyt dużo czynników, które wprost sugerują pozostanie jeszcze nad wodą
.
Więc zamiast skręcić w lewo i wyjechać na główną drogę do domu, skręcam w prawo, objeżdżam zbiornik i kieruję się na "małą" gdzie łowiłem wczoraj. W ostatniej chwili decyduję się jednak nie zaczynać od wczorajszego miejsca przy cypelku, tylko odwiedzić inny kąt, który zeszłej zimy dał mi kilka fajnych ryb 30+. Generalnie cały zbiornik jest bardzo specyficzny, miejsc z głębokością w okolicach 3 metrów głębokości jest tylko kilka, a większość wody ma 1-2 m, do czego dochodzi jeszcze duża ilość roślinności. Czasem na trzy wywiercone/wykute dziury, da się łowić w jednej, bo w pozostałych zielsko stoi ścianą od dna, prawie do powierzchni.
Wspomniane przeze mnie miejsce do piaszczysty placek o powierzchni kilku metrów kwadratowych graniczący od strony wody z lekko głębszym dołkiem z dnem pokrytym cienką warstewką mułu. W zeszłym roku ryby siadały mi na krawędzi tego dołka i piaszczystego blacik, czy raczej krótkiego stoku. Wszystko działo się zwykle wg tego samego schematu. Dziury już miałem namierzone, brania były tylko w dwóch spośród wywierconych tam kilkunastu. Trzeba było cierpliwie grać błysteczką w obu dziurach na zmianę w oczekiwaniu na to jedno - dwa brania, czasem udało się wyholować rybę, czasem właziła w nieodległe zielsko i było po zabawie.
Spodziewałem się, że miejsce może być już spalone, bo wczoraj dawałem znajomemu namiary na tę miejscówkę.Teraz zacząłem od tej niewypitej kawy, powoli wyjąłem cały mandżur z bagażnika i wlazłem na taflę. Zatrzymałem się nawet na chwilę żeby sfotografować mini rzeźby lodowe jakie mróz wytworzył na powierzchni lodu, wyglądały trochę jak rozsypane pióra.
1.jpg 289,4 KB
38 Ilość pobrań
2.jpg 323,17 KB
38 Ilość pobrań
Jak tylko zacząłem się zbliżać do miejscówki, pysk zaczął mi się cieszyć, bo już widziałem, że minęli się względem moich namiarów o dobre 15 metrów na wodę. Obrałem sobie miejsce względem punktów topo na brzegach i zacząłem wiercić (sprawdziłem pierzchnią, że w tym miejscu lód miał 10+ i był bardziej równy). Wykonałem 6 otworów, w dwóch czterometrowych pasach (dziura - 2 metry - dziura - 2 metry - dziura) oddalonych od siebie o około 3 metry. Zacząłem od skrajnego otworu od strony otwartej wody i już wiedziałem, że udało mi się trafić we wspomniany lekko mulisty dołek. Pomachałem wędką 5 minut i bez brania przeszedłem do kolejnej dziury, zbliżając się do brzegu, oddalonego tu mniej więcej o 30-40 metrów. Zanim wpuściłem blaszką, pomyślałem, że może jeszcze będę w dołku, że piasek to trochę bliżej brzegu ale nie, okazało się, że jest płycej o jakieś pół metra. Zacząłem grę blaszką, tak jak nauczyłem się tego z "jutubów" - u mnie w rodzinie jestem pierwszym podlodowym wędkarzem, a pierwsze szlify zbierałem u ludzi łowiących tylko na mormyszki. Blaszka na dno, kilka stuknięć i poderwań żeby zrobić małe zamieszanie i podniesienie blaszki 20 cm nad dno. Płynny ruch wędki do góry, szybkie opuszczenie, odjazd błysteczki od przerębla, szczytówka pokazała, że ta wróciła pod przerębel, zatrzymała się i w tym momencie - puk - zacięcie i siedzi. Pierwsze wpuszczenie błystki do właściwej dziury i jest ryba. Jak to ładnie i prosto kiedyś określił kolega, który ma mnie odwiedzić w sylwestra na swoim pierwszym podlodowym wędkowaniu - "jak jest to jest, a jak nie ma to nie ma"
. Pierwszy moment holu to odejście od dziury na wcale nie tak lekko dokręconym hamulcu (do blaszki używam fluorocarbonu 0.16), później lekkie przymurowanie do dna i powolne przeciąganie liny, dwa - trzy obroty korbką i chwila przerwy na akrobacje na drugim końcu zestawu. Odczucie było na 40staka, ale zębatego. Zamiast telegraficznych, szybkich i krótkich trzepnięć głową, były takie wolniejsze dwa trzy bujnięcia jakie często serwują pistolety zatrzymując się, otwierając pysk i włączając "wsteczny", pewnie wszyscy dobrze wiecie o czym piszę. Holowałem więc powoli, bo w zeszłym roku już miałem tu szczupaka, a nie było mi w głowie tracić nową błystkę - "jagódkę" w grafitowym kolorze z brokatem i celownikiem na kotwiczce. Dzień wcześniej gdy pokazywałem nowe nabytki - wędkarski prezent od gwiazdora - wspomnianemu już kilkukrotnie znajomemu, powiedział o niej: "na tę łów, ta tu będzie dobra, zobaczysz". Miał nosa do tej przynęty. Wracając do przerębla - gdy zobaczyłem w nim głowę okonia nogi lekko mi się ugięły, ale sprawnym ruchem wyciągnąłem do z wody. Wiedziałem, że nie jest to żaden rekord, ale jednocześnie miałem świadomość, że na pewno to mój największy okoń spod lodu. Miarka pokazała uczciwe 35 cm.
3.jpg 42,98 KB
40 Ilość pobrań
Na chwilę obecną mamy mróz, jutro ma być zero... Dziś obowiązki rodzinne nie pozwoliły wybrać się na lód, jutro może dostanę godzinkę na koniec dnia i, jeśli da się jeszcze wejść (zapowiadają jakieś deszcze) to spróbuję uderzyć w czwartek. W sylwestra miałem tam wyskoczyć ze znajomym, który z rodziną przyjeżdża do nas na kilka dni (jak Kobiety z małymi dziećmi zostają w domu we dwie, to łatwiej nam się wyrwać na ryby razem
). Nie wiem, które z tych planów wypalą, które nie, ale wiem, że ten sezon podlodowy, nawet jeśli miałby już się kończyć, zaliczę do udanych. Nie tylko dlatego, że złowiłem ładną rybę, ale przede wszystkim, że złowiłem ją świadomie, w miejscu i sposób jaki przynosił tu efekty wcześniej. Cieszę się, że woda pozwala się poznawać i czasem odwdzięcza się za poświęcony czas.
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA" 
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 29 grudzień 2021 - 13:06