Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Festival Muchowy Vision


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 30 wrzesień 2012 - 11:22

Kolejny Festiwal Muchowy Vision odbył się ... Bla bla bla. Tak wyglądałaby zapewne relacja z wielu imprez „cyklicznych” ale mimo, ze były poprzednie imprezy z tego cyklu, ta edycja rozmachem, rozmiarem, jakością i przygotowaniami przyćmiła te poprzednie tak ze warto by było chyba przy niej wyzerować licznik.

Więc, może zacznę jeszcze raz?


JA PIERDZIU!!!

Nie przypuszczałem, że coś takiego jest możliwe w naszym słynącym z wyrafinowania kraju. Gdyby jakiś czas temu, ktoś mi powiedział, że będzie możliwe spotkanie nad Sanem, gdzie będą pokazy rzutowe, sponsorzy, ponad 100 osób, telewizja, zorganizowany transport na kwatery i... kapela jazzowa złożona z muszkarzy, to niechybnie odesłałbym takiego żartownisia w cholerę, tudzież na konkurs opowiadań s.f.
A jednak udało się.
Pewnego wrześniowego dnia nad San zjechali się muszkarze z całej Polski (z przewagą południowej). Spotkali się, by świętować zakończenie sezonu, razem się uczyć, miło spędzić czas przy kufelku i pogadać o sprawach ważnych i o tym, że Maryna piękny zad ma. Udało się zebrać w jednym miejscu zawodników, freaków, muszkarzy od urodzenia i poprzedniego wcielenia co najmniej, jak i tych, którzy łowią od niedawna lub też dopiero, jak nasz fotograf Dawid, dopiero zamierzają zacząć przygodę z muchówką.

Pozwolę sobie w opowieści o festiwalu prowadzić skrajnie subiektywną narrację, mieszać fakty, osoby i miejsca, ubarwiać, koloryzować i opowiadać sprośne anegdoty – raz, bo mam na to ochotę, dwa; bo są miejsca, gdzie jednak festiwal... „był silniejszy od rzeczywistości”, czyli w krótkich słowach autorowi udało się razem z kolegami odmienić postrzeganie, że tak oględnie to ujmę :).

Dołączona grafika
Michael Moore :)




Przyjechaliśmy na imprezę dzień wcześniej, w czwartek. Pod jedyną knajpą w Zwierzyniu było już sporo uczestników. Niektórzy, zważywszy na późną porę, pokazywali że grawitacja to dla nich nic i można stać pod kątem 60 stopni od podłoża, opierając jedynie stopy na matce ziemi, a czoło o słupki werandy. Choć, jak na zawodowców przystało, postawa, która wpędziłaby w kompleksy Michaela Jacksona, nie przeszkadzała im w prowadzeniu narracji – o tyle żwawej, co momentami niezbyt na bieżąco z rzeczywistością Roku Pańskiego 2011, a bardziej przypominającą ożywioną gestykulacją pierwsze spotkanie Kolumba z Indianami :).

Część kolegów z Wrocławia przyjechała od razu po wrocławskim koncercie „Jazz and Fly Fishing” razem z niektórymi „członkami” zespołu i uskuteczniała połowy i brzegowe dreptactwo prawie od rana, przez co niestety chłopięta z kapeli nienawykłe do polskiej gościnności zwinęły się na kwaterę raźnym krokiem tropicieli węży. Cóż, przyjeżdżając na imprezę po 21 trudno liczyć na więcej :).Organizatorzy mimo skrajnie trudnych warunków klęski urodzaju chmielu i żyta szybko uporali się z rozdzieleniem nas po kwaterach, rozdaniem materiałów, etc., za co wielki plus.

Razem z naszym nowym redaktorem „Sztuki Łowienia” Igorem Glindą lądujemy na kwaterze z ludźmi z zespołu, co okazało się bardzo udanym pomysłem. Jako że dopiero powstałem po sześciu tygodniach leżenia po operacji i ledwo kuśtykałem o kulach, zwinąłem się z Igorem z imprezy dość szybko na kwaterę. Tam okazało się, że ekipa skandynawska jedynie wycofała się na z góry upatrzone pozycje, stawiając dla odwrotu zasłonę dymną zmęczenia po koncercie i w najlepsze jeszcze siedzą i gadają.


Miło było poznać wreszcie w realu trzech z czterech członków zespołu: Håvarda – gitarzystę z Norwegii o ujmujących manierach i wspaniałym akcencie, perkusistę ze Szwecji Frederika – ksywa „Frishki Mami” (to wypisała mu na licencji Pani, starając się fonetycznie ogarnąć jego imię i nazwisko) i Tapaniego – cichego (jak te pozory potrafią zmylić) basistę z Finlandii. Oczywiście okazało się, że śpimy na pięterku i wystarczy wskoczyć po wąskich, krętych schodkach, co dla człowieka w pierwszym dniu o kulach jest zupełnie lajcikowym wyzwaniem. Naturalnie Fredrik i Tapani od razu zaoferowali się, że mnie wniosą, jednak po szybkim zmierzeniu się spojrzeniami doszliśmy do wniosku, że jeden waży z 15 kilo, drugi może z 8, a ja ze 150 i odpuszczamy temat. Po tak miłym łamaczu lodów rozmowa kręciła się już szparko, napędzana wiśniówką z piekła rodem, tak że ani się obejrzeliśmy, a była trzecia i czas na kimę.
Rano wyrwały nas ze snu godnego misia w styczniu na Syberii radosne krzątania Pana, który przyniósł śniadanie. Może nie do łóżek, ale wielki plus dla organizatora za rozwiązanie tego w tak zmyślny sposób, bez drałowania przez wszystkich w jedno miejsce. Piątek będący dniem „przedfestiwalowym” obfitował w powitania dojeżdżających, coraz to nowych kolegów, wesołe historie (głównie za sprawą Karola Zacharczyka i opowieści o łowieniu w Bośni pięknych ryb) i oglądanie sprzętu.


Dołączona grafika
Karol 'wiele aparatów' Zacharczyk




Wszyscy spotykali się wokół wiaty Vision nad Sanem na powitanie i przygotowanie nad wodę. Ha! Byli nawet herosi, którzy ruszyli łowić, podczas gdy wielu delektowało się moczeniem butów jedynie.

Dołączona grafika
Człowiek Osa ma dobre muchy




Co pewien czas przemykał ktoś z miejsca na miejsce, ewentualnie do kibelka, zmyślnie wybudowanego za wiatą przez organizatorów. Pojawiła się ekipa sponsorska wypasionym Jeepem, przemknęli jazzmani, zajęci filmowaniem i zbieraniem materiałów do swoich filmów. Tu ciekawa historia – cały czas opowiadali, że potrzebują jednego ujęcia ze spora rybą, do kamery.

Dołączona grafika
Chłopaki mają styl


Dołączona grafika
Jazzmani kręcą i zacieszają




Więc zaczęliśmy im wkręcać, że przecież głowatek tu co niemiara i w ogóle to strach łowić na streamera, bo potrafi taka capnąć i z wędki zostaje dolnik, usmażony hamulec, a ryba heeeen za czwartym zakrętem przeżuwa właśnie resztki naszej wędki.

Dołączona grafika
Igor i Frishki Mami dyskutują o muchach



Na początku info zostało przyjęte entuzjastycznie, jednak w miarę jak dzień mijał, chyba zaczęli się orientować, że z tymi głowatkami to takiego miodu chyba nie ma ;).

Dołączona grafika
To był mistrzowski Shadow Cast



Na co Igor zaproponował, że zaprowadzi ich, całkiem niedaleko, na słynną banię głowacicową i w ogóle będzie super, i jest szansa, że ich wędki zaznają trochę akcji wreszcie.

Dołączona grafika
Igor Raji



Więc drałują z całym swoim kramem filmowym (dwa Canony 60d, mikrofony, wzmacniacz i inne ćmoje boje) na tę nieszczęsną banię głowacicową. I co? Oczywiście, zanim zdążyli się rozłożyć ze sprzętem, wierzchem przewala się piękna głowatka, małe rybki w panice uciekają. Zaskoczenie na twarzach zupełne. Za chwilę drugi atak. Oczywiście, nim rozłożono sprzęt, było już po wszystkim :).

Dołączona grafika
Idę tam gdzie głowatki widzę



I tak mijał nam czas do wieczora, kiedy miało miejsce oficjalne rozpoczęcie imprezy w Remizie Koła Gospodyń Wiejskich czy jakoś tak. Ognisko przed wejściem, w środku bigos i szwedzki stół w polskim wydaniu. Ciekawie było oglądać pierwsze próby z ogórkami kiszonymi :D. Trafiłem do stołu z kolegami z Flytiers, udało się ciekawie porozmawiać o wędkach i łowieniu. Dobrze wiedzieć, że nie jesteśmy jedyną ostoją sprzętomaniactwa i rodbuildingu. Impreza robiła się coraz weselsza, coraz ciekawsza. Wspaniałe jedzenie! Następny dzień był tym „najważniejszym”, miały się wszak odbyć koncerty, pokaz, konkurs na najprzystojniejszego lipienia i inne takie.

Poranek wita nas dziwnym pogłosem, okazuje się, że jakiś drań każdemu pod powieki garść piachu wrzucił. Zczołgujemy się na śniadanie po schodkach dla kozic, przy każdym kroku wybitnie odczuwając, jak bardzo umiar jest pożądany w życiu :). Dzień rozkręca się leniwie, jednak dość szybko nadchodzi czas pokazów rzutowych. Pojawia się nad wodą Antti Guttorm i zaczyna wywijać pętle i pętliska.

Dołączona grafika
Antti w akcji



Tu ciężko, by język był równie giętki, co wygibasy podczas pokazów. Dość powiedzieć, że były podstawy podstaw w rzutach typu Spey. Od najbardziej elementarnego switch castu, za to z pełnym omówieniem jak wykonać i podstawowych błędów po coraz trudniejsze wariacje – od takich podstaw jak zmiana kierunku linki po coraz bardziej skomplikowane sposoby rzucania. Snake, Snap-T, Snap-C, Perry Poke – doczekaliśmy czasów, gdy nad naszymi rzekami ktoś wykłada taką „czarną magię”. Czyżby miało się okazać, że nowoczesne muszkarstwo nie równa się nadupcaniu wody nimfami? Kto by pomyślał! :) Pokaz obejmował również omówienie rożnych wędzisk i całych zestawów – była więc full belly, głowica scandi i pokazanie underhandu, nawet pojawiły się zestawy skagitowy i switch, wzbudzając spore zainteresowanie.



Dołączona grafika
Łoo Panieeee, to był rzut ....




Odpowiednia pozycja, kotwiczenie tipa linki o wodę, różne pułapki czekające na nas w trakcie – wszystko to zostało omówione, na koniec okraszone mocnym akcentem: pojedynczy snake, podwójny, potrójny – tu już brwi ze zdumienia wszyscy mają na plecach – i na koniec poczwórny. Pełen wypas, ale z dystansem do tego i zaznaczeniem, że to głównie jest muskułu prężenie ;). Po pokazach przyszedł czas na trening i instruktaż w mniejszych grupach, wcześniej zapisanych kolegów.

Dołączona grafika
Antti, skagit i zestaw głośnomówiący




Pojawiła się kuchnia polowa, więc i uwaga większości, niebiorącej udziału w szkoleniu, odwrócona została dość skutecznie. Wielu rozpierzchło się po wodzie, mając nadzieję na złowienie „najprzystojniejszego lipienia”. Ok godz. 16 na scenie pojawia się pierwsza kapela Paradise of Pigs – trio polsko-szwajcarsko-amerykańskie, pod dowództwem Raja.


Dołączona grafika
Raj podczas występu




Zagrali kilka fajnych kawałków, ale niestety publiczność była mała – większość łowiła, uczyła się rzutów i pożywiała przy obficie zastawionych stołach. Muzycy też dość szybko się zawinęli, obiecując wrócić na scenę wieczorem.

Dołączona grafika
Apokaliptyczny Rolli





Po zakończonych kursach wreszcie pod wiatą zjawił się Antti, była szansa porozmawiać, podpytać, wyjaśnić wątpliwości, zarówno dotyczące techniki rzutu, jak i doboru sprzętu. Dzięki krótkiej rozmowie utwierdziłem się w pomyśle kija switchowego jako narzędzia na Wisłę, streamerowanie na rzekach i na morskie łowy.

Dołączona grafika
Antti i TVN24



Wreszcie „najdenszła wiekopomna chwila” i na scenę wkroczyły największe gwiazdy imprezy, zespół Jazz and Fly Fishing – najlepsi jazzmani wśród muszkarzy i najlepsi muszkarze wśród jazzmanów.

Dołączona grafika
Koncert 1



Bardzo fajne, energiczne wejście. Klimat koncertu – nieziemski, z jednej strony szumi San, z drugiej płynie muzyka, wszystko w otoczeniu ludzi o podobnie zwichrowanej psychice. Zagrali wiele kawałków z płyty „Slow Walking Water” – polecam każdemu, naprawdę dobra i ciekawa pozycja. Na festiwalu była szansa kupić ją razem z autografami autorów.


Dołączona grafika
Harvard



Jednak jak wszystko, co dobre, koncert też skończył się szybciej, niż każdy by sobie życzył. Muzycy zeszli ze sceny, a pod scenę wjechała... wielka, biała ciężarówa. Dopiero po chwili okazało się, że na pace tej ciężarówki będzie wyświetlany film z ekspedycji na Plateau Putorana. Wojtek Krasnopolski przywiózł świeży materiał (wyprawa była w lipcu). Prawdziwe adventure i przygoda, na wielką skalę. Totalnie dzikie rejony, wspaniałe tajmienie, niesłychane połączenie obrazów i muzyki rosyjskiego zespołu „Leningrad” – naprawdę doskonały film. Nie udało się mi tego potwierdzić, ale ponoć ma być przygotowany z wyprawy film dla Discovery Channel!

Po filmie nadszedł czas na jam session muzyków z Paradise of Pigs i Jazz and Fly Fishing. O ile muza była świetna, to warto by trochę ograniczyć przy następnej edycji festiwalu wstęp na scenę. Niby śpiewać każdy może, ale może czasem lepiej nie :D.

Po przejęciu wreszcie mikrofonów zagrano kilka ciekawych polsko-angielskich szlagierów, jak choćby „Pinokio miał drewniane jaja” czy „Moja ryba”. Tu wielkie brawa dla Raja, który mimo ograniczonej znajomości polskiego dawał z siebie wszystko :) razem z perkusistą „Frishki Mami”.

Dołączona grafika
jam session – Frederik śpiewa



Warto też wspomnieć o krótkim pojawieniu się na scenie Krzyśka Więcława z Vision, który wykonał na gitarce dzikie harce i pomknął dalej organizować i doglądać przebiegu spotkania.

Dołączona grafika
Organizator w akcji



Nadeszła dość chłodna noc, w miarę kursów busika pod scenę robiło się coraz luźniej. Wytoczono beczki z płonącymi polanami dla ogrzania niedobitków i trwały ciekawe rozmowy, oświetlane z jednej strony ogniem, z drugiej wielkim balonem sponsora – firmy Jeep. W końcu i mnie udało się załapać na busa i bardzo krótki ciąg dalszy na kwaterze – jazzmani ruszali na lotnisko już o 7 rano, więc tylko krótka pogaducha, próby umówienia się na ryby na następny sezon i... tyle!

Niedziela była zupełnie luźna, do łowienia, spania, nadrabiania zaległości towarzyskich i odpoczynku.


Dołączona grafika
Wieczny truchtem depcze kiełże



Podsumowując, impreza doskonała, organizatorzy praktycznie pod każdym względem byli przygotowani. Wiadomo, jak przy każdym „pierwszym razie” było sporo nerwów i zdarzały się jakieś drobne niedociągnięcia, ale... jak na rozmach imprezy, bardzo małą liczbę zaangażowanych osób – udało się świetnie.

Duże brawa dla organizatora, firmy Vision, za porwanie się na taką imprezę – ponad 120 osób! Sporo to musiało kosztować wyrzeczeń, a jeszcze więcej nakładów. Cieszy, że inwestują nie tylko w firmę, ale też i rozwój naszego muszkarstwa.

W ramach samochwały też muszę swój udział podkreślić – udało się mi namówić jazzmanów do przyjazdu do Polski na festiwal. I zupy zjadłem dwie porcje :). Również podkreślić muszę zaangażowanie Igora i Raja – szczególnie Raja za zorganizowanie, transport i użyczenie instrumentów na koncert we Wrocławiu.

Ja już odliczam czas do następnej edycji.
Tekst: Kuba Standera
Foto: Dawid Prowadzisz „dawid_”


Click here to view the artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych