Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

[Artykuł] Szkierowy Debiut - “Konkurs Xx-Lecie Fishing Center”


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
Brak odpowiedzi do tego tematu

#1 OFFLINE   remek

remek

    Administrator

  • Administratorzy
  • 26625 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Remek

Napisano 01 październik 2012 - 20:12

Wstęp

Jako młody chłopak, zarażony wędkowaniem przez wujka, spędzałem całe dnie nad jeziorem, łowiąc płotki. Wakacje, wtedy istniało dla mnie takie pojęcie, były wymarzonym czasem, by doskonalić swój warsztat. Spinning był jedynie dodatkiem, który w czasie posuchy uatrakcyjniał czas spędzony nad wodą. Jednym słowem - nie był traktowany poważnie. Mijały lata, a ja ciągle mieszałem we wiadrze, próbując przymilić się tłustym leszczom. Wszystko zmieniło się, kiedy znajomy zabrał mnie na wędkowanie z łodzi. Wtedy każdy z nas złapał po kilka szczupaków. Niby nic takiego, ale dla mnie to był przełom. Od tego czasu nabrałem wiary w to, że można złowić kilka zębaczy dziennie i że niekoniecznie musi być to przypadek. Tak się zaczęła moja przygoda ze spinningiem.

Coraz częściej zacząłem doceniać piękno zębatych stworzeń - ba do tej pory pory uważam je za najpiękniejsze ryby pływające w naszych wodach. Ich bezwzględność w pobieraniu pokarmu była motorem napędowym mojej pasji. Tak w zasadzie, to rozwijałem ją sam, czytając, trenując i analizując to, co zobaczyłem nad wodą. W ciągu kilku lat udało mi się zarazić tą pasją paru znajomych. Poznawaliśmy nowe jeziora, wydawało się początkowo, że bardzo dzikie, jednak po trzech, czterech wypadach było wiadomo, że jest tam jak wszędzie - mówiąc grzecznie - kiepsko. Dużo łowiliśmy pistoletów, trafiały się dni z paroma (dosłownie) siedemdziesiątkami a nawet osiemdziesiątkami. No ale to były przeważnie wielkie święta, dwa, maksymalnie trzy takie dni w roku. To mało, stanowczo za mało. Czułem niedosyt i jednocześnie bezsilność. Tak powstał pomysł wypadu do Szwecji. Uznałem, że warto spróbować sił w nowych miejscach by w ten sposób sprawdzić swoje umiejętności, a zdobyte tam doświadczenia przywieźć do kraju. Rok temu wybraliśmy niewielkie jezioro z brunatną wodą - ale okazało się ono niewypałem, choć w porównaniu z naszymi krajowymi wodami i tak było niezłe. Tak zapłaciliśmy frycowe. Postanowiliśmy spróbować raz jeszcze. Plan był taki, że spróbujemy szczęścia na trochę większej wodzie. Szkiery były czymś, czego początkowo się bałem. Wydawało mi się, że to bardzo niebezpieczna woda, z masą ukrytych kamlotów, które tylko czekają na zabłąkaną śrubę... Do tego wielkie fale... Jak ja się bałem dużej wody - później okazało się, że zupełnie niepotrzebnie.




Piękne (niekoniecznie rybne) szwedzkie jezioro



Droga na Północ

Trzy miesiące przez wyjazdem odczuwałem lekkie napięcie. Nie wiedziałem czego się spodziewać (patrz zima 2009/2010) i jak się przygotować. O metrze nie marzyłem, pełnią szczęścia będzie to jak kilka siedemdziesiątaków będę mógł wypuścić do wody. Tak naprawdę, to chciałem nauczyć się posługiwania multiplikatorem i wędką z pazurem. Zimą gromadziłem przynęty, niektóre popularne i lubiane - jak Slider, w którego nie wierzyłem zupełnie, były też wynalazki z dalszych zakątków świata. Trochę też majstrowałem w piwnicy - chciałem stworzyć coś, czego nie można było kupić.



Jeden z efektów zimowej pracy - Glider na płytkie zatoki


Tydzień przed wyprawą napięcie było już spore. Najlepszym dowodem na to był krzyk mojej Żony w środku nocy, kiedy to pozwoliłem sobie w jednym ze snów mocniej zaciąć szczupaka... Zamiast holu był krzyk, bo wędką były włosy Małżonki... Dobra koniec bajek - zostały tylko dwa dni! Kuba właśnie podesłał listę zakupów - jak zwykle wszystko świetnie przemyślane. Pozostało jeszcze wypożyczenie trumny na wędki i lżejsze produkty i gotowe. Piątek, w południe spotykamy się w Poznaniu, krótkie przepakowanie i ekipa gotowa - ruszamy.



Ekipa gotowa do drogi


Kuba z Panem Waldkiem czuwają nad bezpieczeństwem podróży, a my z Piciem przeglądamy prasę wędkarską, nakręcając pozytywnie towarzystwo. Przed promem posilamy się w przydrożnym barze, po czym ustawiamy się w kolejce. Czas mija szybko - w końcu odpływamy. Na promie dyskutujemy o tegorocznej zimie i o tym co zastaniemy na miejscu. Czy trafimy w dobry czas czy już będzie po imprezie - wszak to prawie połowa czerwca. Poruszamy temat przynęt i ich prowadzenia tak, by wkręcić nieco Pana Waldka, gdyż on tak naprawdę przygodę ze spinningiem zaczął bardzo niedawno.



Dyskusje przy kawie


Dość szybko kończymy rozmowę - bo jutro długa droga przez nami. Szwedzki poranek przywitał nas słonecznie. Czuje się podekscytowany, choć gdzieś tam w myślach krążą obawy przed tym, co zastaniemy na miejscu. Podróż po szwedzkich drogach to sama przyjemność. Sto kilometrów przed celem naszej podróży robimy mały odpoczynek nad rzeką. Tam nie wytrzymałem i postanowiłem zadzwonić do kolegi z forum, który właśnie wracał ze szkierów. Dowiadujemy się, że sporo połowili, ale średnich szczupaków, wspomina, że ostatniego dnia ruszyły się grube mamy i że chyba uda nam się trafić w bardzo dobry okres. Niepewność mija - uśmiechy pojawiają się na twarzach. W końcu skręcamy z głównej trasy i wjeżdżamy w jakąś bajkową okolicę. Wszystko tam wydaje się takie zadbane, jedziemy praktycznie przez jeden idealnie przystrzyżony trawnik, dookoła rosną jakieś małe drzewa i krzewy, a pośród nich domki w dwóch dominujących kolorach. Kręta i niezwykle malownicza droga dobiega do końca - jesteśmy u celu. Czekamy na gospodarza, który ma nas przetransportować na wyspę.

 

Do dzieła


Po godzinie jesteśmy już w długo wyczekiwanym miejscu. Jak tu pięknie pomyślałem - wiosna na całego!



Mieszkaliśmy w naprawdę pięknej okolicy


Jedno było pewne, że nawet jak nie będzie ryb, to odpoczniemy sobie w spokoju w bajkowej okolicy. Po krótkim szkoleniu dotyczącym segregacji śmieci i obsługi silników spalinowych bierzemy się do dzieła. Pogoda piękna, choć wietrzna - miałem trochę stracha, bo nigdy nie pływałem na takiej fali. Jak się później okazało duże łodzie dawały radę i bezpiecznie dopłynęliśmy na Dwójkę - rozległy płytki blat. Kuba pływał z Panem Waldkiem, a ja z Piciem. No tak zapomniałem wcześniej napisać - od jednego z forumowych kolegów dostałem mapę z miejscówkami, za co raz jeszcze pięknie dziękuje. Zaznaczone były na niej miejsca, które sprawdziły mu się najbardziej podczas zeszłorocznego wyjazdu. Dzięki niej nie pływaliśmy po omacku. Słoneczna pogoda nie pasowała rybom szczególnie, a może złych przynęt używałem - nie wiem. Skinner - mój krajowy killer i kopyto 6 - tak czesałem wodę na zmianę. Jakiś spory okoń odprowadził moją przynętę do łodzi i to wszystko. Po chwili Kuba melduje o rybie - "Dobrze ponad siedemdziesiąt centymetrów" - mówi - no w końcu coś się ruszyło. Pan Waldek nadrabia trzema mniejszymi. Super! Tylko my z Piciem nie wiemy co czynić. Po chwili Piciu wyjmuje okonka - takiego trzydziestka, a chwilę później zagryza mu przyjemy szczupak, skusił się na Dorado Lake - to Picia ulubieniec.



Pierwszy szczupak Picia


Postanowiliśmy bardziej skupić się na szukaniu miejscówek niż łowieniu po to by jutro mieć większe wyobrażenie o miejscach, które będziemy odwiedzać. Płyniemy na Jedynkę, dużą bardzo płytką zatokę odgrodzoną od dużej wody wyspą. Tam nie odnotowaliśmy brań. Dlatego ustawiliśmy łódź nieco dalej, w miejscu, gdzie zaczynała schodzić na głębszą wodę. Odłożyłem ciężką artylerię i chwyciłem za spinning z lekką srebrną wahadłówką. Pierwszy rzut pod same trzciny - siedzi - ale mały. Wyjąłem go, bo to mój pierwszy szkierowy szczupak - chciałem się grzecznie z nim przywitać.



Mój pierwszy był dużo mniejszy


Drugi rzut - siedzi podobnej wielkości ryba. Nie no jak - szczupaki występują raczej pojedynczo - pomyślałem. Trzeci rzut w to samo miejsce - jest trzeci no może taki sześćdziesiątak. Na tym koniec. Dzień się powoli kończy, spływamy do przystani. Wniosków po czterech godzinach wędkowania mamy niewiele. Choć teraz bogatszy o zdobyte doświadczenia, powiedziałbym - hej chłopaki, przegapiliśmy najważniejszą sprawę - trzy szczupaki z jednego miejsca - one tutaj występują w grupach. Nazajutrz planujemy wyruszyć około ósmej - jesteśmy mocno zmęczeni i chcemy się porządnie wyspać.
Niedzielny ranek zapowiadał się upalnie. Bezchmurne niebo, cisza na wodzie. Pięknie...



Niedzielny poranek



Wszystko było jasne - dziś popływamy raczej rekreacyjnie. Kuba koło południa trafia na pięknego szczupaka +80, a pozostali mogą jedynie pochwalić się krępymi siedemdziesiątkami.



Pomarańcz sprawdzał się w mętnych zatokach



Nieco później na Trójce Kuba zapina coś większego, podpływamy trochę bliżej, by uwiecznić walkę z rybą.



Tam są - spróbujcie, to może i wam weźmie



Jak się okazało był to tak zwany leszcz szkierowy (opisany już wcześniej w mediach) - ryba podobna do naszego leszcza, posiadająca jednak bardzo agresywną płetwę grzbietową. Miał 65cm, był też kolejny, nieco większy. To zdarzenie spowodowało, że postanowiliśmy opuścić tę miejscówkę...



Wracaj do kolegów



Jako że był to słoneczny dzień, postanowiliśmy szukać szczęścia na Jedynce - skalistej ścianie wpadającej do wody na około dwadzieścia metrów. To podobno dobre miejsce w taką pogodę. Było tam mnóstwo śledzi i prawdopodobnie wielkie szczupaki, ale jakoś nie miałem przekonania do łowienia tam. I jedynym stworzeniem które zainteresowało się moim sześciocalowym kopytem była foka. Wyszła za nim pod samą łódź, po czym spojrzała na nas z politowaniem i odpłynęła.. Uff, jak dobrze że nie zagryzła... Nie dałbym rady...



Tu mieszkały grube... foki...



Postanowiliśmy poszukać bezpieczniejszego miejsca. Szczupaki brały słabo. Każdy z nas do końca dnia miał po trzy, cztery ryby. Jak na cały dzień pływania z przerwą na obiad to raczej średnio. Dzień niby kiepski ale, Piciu zapamięta go chyba na długo. Wszystko przez popołudniowego pasiaka, który łapczywie zassał kolorowego Meppsa na Dwójce. Początkowo myśleliśmy, że to przyjemny szczupak, ale krótkie i raptowne potrząsania szczytówką podczas holu zdradziły że będzie to ryba w paski. Oj, było trochę nerwów z nią przy łodzi. Ryba była bardzo delikatnie zapięta i hasała jak kuna na lewo i prawo. Na szczęście udało się. To było kawał pięknej ryby - zrobiła na nas duże wrażenie. Piciu jak zwykle wymiótł. W zeszłym roku złapał okonia 45cm, ten był jeszcze większy - ma do nich rękę i tyle.



Okoń Picia tuż po podebraniu



Poniedziałek postanowiliśmy rozpocząć troszkę wcześniej. Miał to być dzień pochmurny i deszczowy. Nikt tego głośno nie mówił, ale przeczuwaliśmy, że taka zmiana może pozytywnie wpłynąć na żerowanie szczupaków. Z tego co pamiętam o trzeciej nad ranem grzaliśmy już silniki. Dzień wcześniej ustaliliśmy, że odwiedzimy nowe, nietknięte miejsca - tak też się stało. W zatoce panował bajkowy klimat wszystko przez przepiękny wschód słońca, który dobrą godzinę malował na niebie jaskrawe pejzaże.



Poniedziałkowy poranek



Gdy tylko dotarliśmy do upatrzonej zatoki, obadaliśmy ją echem. Wydawała się niezła. Dość szeroki blat o delikatnym spadzie z 2 na 4 metry, w pobliżu duża wyspa, brzeg gęsto porośnięty trzciną. Zaczęliśmy od klasycznego opadu. Piciu prezentował Kopyto 3" z niebieskim grzbietem, ja Shakera 4,5" z niebieskim brokatem. Jak się okazało, trafiliśmy w gusta pasiaków. Ot takie trzydziestaki. Frajdy było naprawdę sporo, tym bardziej że naprzemiennie z okoniami zagryzały szczupaki - takie nie za duże 60+. Było super, bo brań naprawdę mieliśmy sporo. Chłopcy dryfujący 100 metrów dalej nie mieli pobić, być może dlatego, że kusili ryby innymi dużymi wabiami. Uczta trwała może ze dwie godziny, a jej koniec oznajmił piękny czterdziestak w paski. Shaker pokazał klasę, w ten sposób nabrałem do niego zaufania. Szkoda, że miałem tylko dwie sztuki... Gdy tylko okoń wrócił do swoich kolegów, brania ustały.



Poranny pasiak



Zmiana przynęt kompletnie nie przynosiła efektów. Zaczęło padać. Pokręciliśmy się trochę po okolicy ale bez większych sukcesów.



Tu nie ma szczupaków, więc dlaczego mi przeszkadzacie?



Po południu zaczęło mocniej wiać i to dokładnie w kierunku zatoki, gdzie byliśmy o poranku. Przypomniała mi się też rada gospodarza, który szczególnie polecał miejsca nawietrzne. Bez wahania ruszyliśmy na poranną stołówkę. Kuba z Panem Waldkiem ćwiczyli Slidera, my uparcie gumy. Dryfujemy jakieś 200 metrów od siebie, raz po raz spoglądając na kolegów z sąsiedniej łodzi. Kuba siłuje się z trzciną, nie to chyba nie trzcina - poznaje to po niespokojnych ruchach Pana Waldka. Podpływamy bliżej, by przyjrzeć się sytuacji.



Nie, to zdecydowanie nie trzcina



Faktycznie coś jest na rzeczy - Kuba zapiał coś grubszego. Ryba wygląda na bardzo silną, robi długie odjazdy, które nie tak łatwo powstrzymać. W końcu się poddaje, Pan Waldek pomaga Kubie w podebraniu. Jest piękna, ma dziewięćdziesiąt dwa centymetry. Kuba szczęśliwy - pobił swój dotychczasowy rekord. O to waśnie chodzi!



Kuba i jego zębacz



Postanowiliśmy zostać w tej zatoce na dłużej, gdyż było widać, że tętni życiem. Średnio co 15 minut mieliśmy branie. Szczupaki nie były zbyt duże, lecz mimo to dawały mi wielką frajdę. Szlifowałem wtedy prowadzenie 6 calowych rybek FIN-S, ale na 25 funtowej jerkówce nie było to komfortowe. Chyba po dziesiątym nieskutecznym zacięciu zrezygnowałem z tej przynęty. Nieźle prowokowała szczupaki, ale nie przynosiła ryb. Po powrocie dowiedziałem się, że zacięcia były zbyt słabe - powinny być takie, aby w chwili zacięcia łódka stawała dęba. Dobra nauka na przyszłość. Postanowiłem spróbować Slidera 10S RR i po którymś rzucie widzę, jak duży krokodyl odprowadza mi go pod burtę łodzi po czym raptownie zawraca. Co za widok! Zamarłem na chwilę. Z pewnością byłaby to ryba życia. To był dzień, w którym nabrałem wiary w tę przynętę i w łowisko. Uwierzyłem, że mieszkają tu grube lochy, ale nie potrafimy ich skusić. Będzie trzeba skupić się na cięższej artylerii. Ten dzień skończymy wcześniej, gdyż mocny deszcz przemoczył nas srogo. Trochę jestem zły na siebie, bo tego dnia osiem szczupaków straciłem podczas holu, a niektóre całkiem spore. Nie wiedziałem, czy to wina wędki, kotwic czy może umiejętności. Trochę przeklinałem zestaw z jerkówką i Sliderem, całe szczęście w kolejnych dniach potrafiłem nad nim lepiej zapanować. Przypuszczam, że i tutaj przyczyną niepowodzeń było kiepskie zacięcie. Stojąc wysoko na burcie łodzi, zacinałem jakby pod siebie, co prawdopodobnie zbyt słabo przestawiało twardą przynętę w paszczach szczupaków.

Kolejny dzień był zwykły pod względem wielkości szczupaków. Taka szkierowa średnia, prawie wszystkie ryby były miedzy 60 a 70 cm, a było ich naprawdę dużo. Piciu i ja złowiliśmy po 13 szczupaków. Kuba z Panem Waldkiem trochę mniej. Brań było sporo ale była to dłubanina. Po jednym, dwa szczupaki z każdego miejsca. Nie wiem, może zbyt dużo kombinowaliśmy z przynętami zamiast skupić się na ich starannym prowadzeniu. Dzień był dość słoneczny, niezbyt wietrzny.



Hmm. Co by tu założyć...


Jak tam chłopaki - na co biorą?



W środę postanowiliśmy skupić się na Trójce. Wiedzieliśmy, że jest tam dużo szczupaków i że może duża selektywna przynęta skusi choć jedną fajną rybę. Tak też się stało. Piciu co prawda stracił jednego olbrzyma przy łodzi, ale chwilę później podobnej wielkości ryba zagryza mu dziesiątkę Fatso RR. Kawał ryby - Piciu pobija swój rekord - dziewięćdziesiąt pięć centymetrów to już coś.



Podobny mi spadł, ale ten też może być



Tego dnia złapałem kilkanaście szczupaków powyżej 65cm, ale jakoś nie mogłem skusić tego jedynego - wyjątkowego. Nie ma co narzekać, taki wynik u nas w kraju jest marzeniem. Tutaj natomiast był to dzień powszedni. Tego dnia nie wydziwiałem, dwoma Sliderami o rożnych pływalnościach obsługiwałem wszystkie miejscówki.



Brały mi tylko takie...


 

Wizyta w kole gospodyń wiejskich


Kolejny pochmurny dzień z silnym wiatrem zwiastował aktywność większych ryb. Trójka okazała się zupełnym niewypałem. Wczoraj była świetna, bo dobrze w nią wiało, dziś wiatr zmienił kierunek i praktycznie była to studnia. Trzeba szukać ryb, zmieniać miejsca. Plan mieliśmy taki, że zatrzymujemy się w ciekawszych miejscach, każdy robi pięć, sześć rzutów swoim killerem, jak jest branie, to zostajemy, jak nie to szukamy dalej. Popłynęliśmy naprawdę daleko, w miejsca nieznane, między wysepki, gdzie 30-metrowa głębia przechodzi w płytki 2-metrowy blat. Tu wiatr idealnie wieje w brzeg. Woda tam jest bardzo przejrzysta, na dnie masa roślinności. Tu na bank musi coś być. Rzucamy dryfkotwy i fala spokojnie spycha nas w stronę brzegu. Trzeci rzut branie, siedemdziesiątak. Szósty rzut, branie - spadł, dziesiąty, siedzi następny. Trwało to tak przez dobrą godzinę. Amok!


Pierwszy wyrwany ze stołówki



Zrezygnowaliśmy całkowicie z robienia zdjęć. Ryby były odhaczane w wodzie. Wszystko, po to by maksymalnie wykorzystać czas świetnych brań. Brały każdemu i były przyzwoitych rozmiarów. Slider królował, ale był zagryzany raz, w przypadku nieskutecznego zacięcia szczupak rezygnował z ponownego ataku. Wtedy zmieniałem przynętę na Bull Dawg Spring w naturalnym kolorze. Ten to dopiero drażnił szczupaki. Uderzały w niego po trzy, cztery razy, aż do skutku. Po prostu go zasysały jak coś bardzo smakowitego. Po kolejnym wyjętym szczupaku zmieniałem przynętę na Slidera i tak w kółko, by prezentować dwie bardzo dobre przynęty naprzemiennie. Fala znosi nas na skraj miejscówki. Rzucam przynętę pod same trzciny. Dwa drapnięcia szczytówką i siedzi - krzyczę do Pana Wadka - mam lochę. Odpływa w prawo jak parowóz, jakieś 4 metry i się wypina... Muszę na chwilę usiąść... Brania ustają... Płyniemy dalej szukać podobnego miejsca. W tym czasie Kuba z Piciem meldują przez radio, że jedną wyspę wcześniej pływa gruba pani, właśnie odprowadziła Kubie Sildera pod samą burtę. Płyniemy tam! Nie myślałem, że dziś może jeszcze spotkać nas coś piękniejszego. Jesteśmy na miejscu. Wieje bardzo mocno. Woda rozpryskuje się o skały. Pod nami 11 metrów, szybko dryfujemy w stronę brzegu. Trochę głęboko jak na Slidera, a co tam, spróbujemy. Trzeci rzut - Pan Waldek zacina coś większego, no jest przyjemna ryba - 86 cm.



Slider rządzi też na głębszej wodzie



Kolejne napłynięcie mam 84cm - jest dobrze pomyślałem.



Pięć minut później...



Czy jest ich tu więcej? Próbujemy raz jeszcze napłynąć. Trach! - oj tu czuje, że mam gablotę. Mój 25lb Batson szczerze ukłonił się przed rybą, jednak 20 funtowa plecionka nie dała jej większych szans. Przy drugiej próbie podebrania ryba ląduje w łodzi, a my w trzcinach... Radość ogromna. Mam swojego szczupaka - równe 95cm. Slider jest wielki, brania były na głębokiej wodzie, może 6 - 7 metrów, a przynęta schodziła na półtora metra maksymalnie. Jak on to robił, do dziś nie wiem.



95 cm - mój nowy rekord



Nie no więcej takich ryb tu być nie może, zjadłyby się nawzajem - żartuje. A co tam próbujemy raz jeszcze. Odpływamy 100 metrów od brzegu, rzucamy dryfkotwę i jazda. Mam, krzyknął Pan Waldek, tym razem łowił na tonącą siódemkę z błękitnym grzbietem, ryba silna kręci się dokoła łodzi. Podbieram ją za pierwszym razem. Piękna pani, trochę ponad 90 cm. Mamy dziś farta. Zrobiło się ciszej, ryby gdzieś zniknęły.



To miejsce jest wspaniałe



Płyniemy dalej przegryzając kabanosy i analizując ten niesamowity dzień. Zrobiło się trochę zimo, postanawiamy, że kończymy łowienie i płyniemy na ciepły obiad. Ach co mi tam - myślę - jest taka mała, niepozorna zatoka naprzeciw przystani z uskokiem na dwadzieścia metrów, skręcimy tam jeszcze na dziesięć minut. Dryfkotwa nie była potrzebna, gdyż było już bardzo spokojnie. Bull Dawg ląduje przy samych trzcinach, prowadzę go bardzo wolno, pozwalając zejść mu trochę głębiej.



Stołówka



Poczułem delikatne przytrzymanie, odruchowo zacinam, kij się wygina w pałąk, Curado szybko oddaje plecionkę i... cisza, czuje luz... Nie ma ryby - niestety. To musiał być potwór... Spróbuje raz jeszcze, może ciągle jest głodny. I nie myliłem się. Drugi rzut w to samo miejsce - usiadł. Tym razem pewnie. Była to ryba, która przez kilkanaście sekund robiła z moim zestawem co chciała. Co za moc, nigdy czegoś takiego nie czułem. Pływała dość głęboko, jednak po chwili zmusiłem ją do wyjścia na powierzchnię. Jak zobaczyłem tą ogromną paszczę, to kolana mi zagrały. Jest większa od tej sprzed godziny, paszcze ma jak wiadro! Pan Waldek przy trzecim podciągnięciu zapina rybę chwytakiem. Odkładam wędkę na bok, przejmuję chwytak i delikatnie chwytam rybę pod brzuch, wciągając ją na łódź. Jest moja! Wilgotną szmatką zakrywam jej oczy, by w miłej atmosferze odpiąć przynętę. 106 cm piękna. Jestem szczęśliwy.



Marzenia czasem się spełniają!


Wracaj na obiad



Ten dzień był wyjątkowy i odbił się mocno na naszej psychice. Kuba z Piciem nad ranem dnia kolejnego przez sen prowadzą jakieś dialogi. Sytuacja dosyć nerwowa, bo chyba jednemu z nich zszedł duży szczupak. Tę rozmowę pamiętam, jakby to było jeszcze dziś. A było to mniej więcej tak: "Kuba: Kurcze zszedł!!! Piciu: Na co wziął? Kuba: Na Slaidera..." Budzę ich, a oni nie pamiętają o sprawie - jest nieźle, pomyślałem. Dużo wrażeń robi swoje.
W piątek było bardzo zimno i wiał silny północny wiatr. Był to dzień raczej słaby.



Jeden z ostatnich słonowodnych głodomorów


 

Zakończenie


Co tu dużo pisać - było niesamowicie. Z wielką przykrością opuszczaliśmy to miejsce. Moim zdaniem wyjazd był bardzo udany, tym bardziej, że nasza dotychczasowa wiedza o szkierach ograniczała się do tego, że mieszkają tam szczupaki, a woda w której żyją jest lekko słona... Co prawda nie każdego dnia każdy z nas złowił metrówkę, ale myślę, że to, czego się nauczyliśmy da efekty w przyszłości. Do dziś nie potrafię odpowiedzieć sobie, czy był to najlepszy wiosenny czas do wędkowania na szkierach. A jeśli nie był - to czym musi być wizyta tam w najlepszym okresie?



Za godzinę już nas tu nie będzie...



Woda w płytkich metrowych zatokach w słoneczne dni miała około 17 stopni i tam po prostu dużych ryb nie było. Pływając na głębokiej wodzie, widzieliśmy dużo śledzi przy skałach. Myślę, że nasz błąd polegał na tym, że ignorowaliśmy takie miejsca. Czuje, że gdzieś tam w okolicy czaiły się prawdziwe bestie. Miejscówki te były dość trudne do obłowienia, szczególnie podczas silnego wiatru, więc po godzinie bezskutecznego rzucania wracaliśmy do płytszych zatoczek, by zaliczyć choć jedno branie.



W takich miejscach warto zatrzymać się choć na chwilę



W płytkich miejscach dominowały ryby średnie, a te duże pojawiały się w nich w chwili, kiedy porządnie wiało do wnętrza zatoki. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że duże szczupaki, które złowiliśmy lub które straciliśmy po krótkiej walce wybierały raczej miejsca, gdzie zatoka kończyła się gwałtownym spadem dna na kilkanaście metrów. Wyglądało to tak, że w porze obiadowej wpadały one na płyciznę na dwie, trzy godziny, by najeść się do syta po czym znikały w głębinie. Jeśli chodzi o rodzaj przynęt, to dla mnie absolutnym hitem był Slider 10, który w tonącej wersji potrafił skusić ryby nawet na siedmiometrowej wodzie. Wersja pływająca sprawdzała się w płytszych zatokach. W przezroczystej wodzie skuteczne były kolory naturalne. Pomarańczowy glider z doklejonym ogonkiem był rewelacyjny w mętnych, bardzo płytkich zatokach. Kiedy szczupaki były wyjątkowo anemiczne, wystarczyło po podciągnięciu zatrzymać tę przynętę na dwie trzy sekundy, po czym następowało gwałtowne uderzenie, które wyglądało tak, jakby ktoś wrzucił cegłę do wody - wspaniały widok.



Rzadkie trzciny są warte dokładnego obłowienia



Nie wiem, może ten falujący ogon twistera nie dawał im spokoju... Jeśli chodzi o gumowe wynalazki, to muszę pochwalić 4,5" Shakera i Bull Dawga. Ten drugi jest niezwykle uniwersalną przynętą, którą można zaprezentować w bardzo naturalny sposób. Smak samej gumy nie jest szczególnie zachęcający, ale niezaprzeczalnym jest fakt, że szczupaki, które nie trafiały w przynętę nie rezygnowały z niej zaraz po pierwszym nieudanym ataku, tylko próbowały ją zagryzać aż do momentu poprawnego zacięcia. Odnośnie pogody i taktyki, to mogę jedynie potwierdzić, że wiatr i pochmurna pogoda są sprzymierzeńcem wędkarzy. Moim zdaniem, jeśli nic się nie dzieje nawet w potencjalnie dobrym miejscu, a warunki pogodowe są sprzyjające, to należy zmienić je na kolejne podobne. Prędzej czy później trafimy na czynną stołówkę, a wizyta w niej zrekompensuje nam kilka godzin bezowocnego pływania.



Nie tylko poranki były piękne



Nasza szwedzka przygoda jest wspaniałym dowodem na to, że trzeba dbać o łowiska i że idea złów i wypuść w znaczny sposób przyczynia się do tego, by pozostawały one atrakcyjne przez wiele lat. Tam w ciągu tygodnia złapałem więcej szczupaków niż u nas przez cały rok... To daje do myślenia. Nie chce się rozpisywać się o tym, co jest tego przyczyną, bo to nie jest odpowiednie miejsce. Mam jedynie nadzieje, że kiedyś to się zmieni i że nasze duże jeziora będą wędkarsko tak atrakcyjne jak wody u naszych północnych sąsiadów.



Do zobaczenia za rok...



Chciałbym podziękować Chłopakom za to, że z nadzieją wstawiali ze mną wcześniej od słońca i za to, że silny deszcz i wiatr nie były dla nich przeszkodą w poszukiwaniu przygód. Wierzę, że jeszcze nie raz dane nam będzie spotkać się i spędzić czas na poszukiwaniu ryby życia.

Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum


<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>

 



Click here to view the artykuł




Użytkownicy przeglądający ten temat: 0

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych