Rozmowa z Misako Ishimura, Panią Kapitan drużyny japońskiej. W planie miał to być wywiad, lecz przeistoczył się w długą i pasjonującą rozmowę, stąd zdecydowałem się porzucić konwencję „pytanie – odpowiedź”, i przedstawić to jako luźną wypowiedź Pani Kapitan. Spotkanie to było dla mnie niesłychanym przeżyciem. Mimo tak dużych różnic – zarówno kulturowych, jak i z racji wieku, z zaskoczeniem zobaczyłem bratnią duszę, tak podobnie myślącą i odczuwającą. Piękny przykład tego, że muszkarstwo jest – używając słów Pani Misako – drogą życia, płaszczyzną zrozumienia i budowania przyjaźni i sympatii. Zapraszam do lektury, ukazującej jak nietypowe podejście do naszego hobby posiadali niektórzy z zawodników na MMŚ.
Flyfishing jako droga życia, kontemplacji, poznania własnej natury
Łowienie na muchę jest dla mnie sposobem na życie. Poświęcam się mu w całości, podporządkowuję mu większość swoich wyjazdów, większość wolnego czasu. Zarówno samo łowienie, jak i kręcenie much, stały się dla mnie sposobem na odmienienie życia, sposobem poszukiwania mojej natury oraz kontaktu z przyrodą. Ten kontakt jest dla mnie najważniejszy, właśnie dzięki harmonii i nauce obserwacji, będącymi najważniejszymi – moim zdaniem – częściami muszkarstwa, udało mi się przezwyciężyć wiele kulturowych uprzedzeń, nawiązać kontakt z naturą, poczuć rytm, którym tętni natura. Gdy stoję w wodzie z delikatną muchówką, obserwując układ prądów i czując podmuchy wiatru myślę, że przekraczam barierę naszych fizycznych ograniczeń, mogę stać się jednością z nurtem rzeki, jego chłodną wodą, powiewami wiatru, niosącymi w zapachach informacje o odległych wydarzeniach niezwykłej ważności – kwitnących kwiatach i drzewach, palącym się gdzieś daleko ogniu, wszystkich tych niesłychanych spektaklach, które tak często umykają nam w pogoni codziennego życia. Właśnie wejście do wody jest dla mnie okazją do zatrzymania się na chwilę i jasnego spojrzenia na to skąd pochodzę, gdzie się znajduję i dokąd chcę zmierzać. Dzięki temu jestem w stanie odrzucić nakładane nam kalki społecznych zachowań i dostrzec w czystym, słonecznym świetle swoją istotę, moje prawdziwe pragnienia, to czego od życia oczekuję Ja – Misuko, a nie czego od życia powinna oczekiwać pani w moim wieku, czego oczekiwałoby ode mnie społeczeństwo. Dlatego potrafię w czasie trwania takich zawodów (Muchowych Mistrzostw Świata) przerwać łowienie, by poobserwować migrujące w górę rzeki kiełże lub posiedzieć na brzegu i cieszyć się tym, jak woda chłodzi w letnim skwarze, porozmawiać z małym dzieckiem, które z zainteresowaniem mi się przygląda. To właśnie dzieci lubię najbardziej. Nie da się ukryć, że to one są przyszłością, to od nich zależy, czy będziemy się rozwijać, czy też zdegenerujemy się. Dlatego uważam za najważniejszą pracę z dziećmi, poświęcanie im jak najwięcej czasu, ukazywanie piękna natury oraz tego, o czym współczesny człowiek coraz częściej zapomina – że czy chcemy czy nie, jesteśmy częścią natury, to my jesteśmy od niej zależni i to my powinniśmy się do niej dostosować, a nie gwałtem zmuszać naturę do dostosowania się do naszych planów.
To od tego, czy uda się nam zafascynować młodych ludzi zależy, czy nasze hobby będzie się rozwijać, czy będziemy mieć czyste rzeki, czy też będziemy nadal topić się w ściekach bezradnie oglądając zagładę wód – zapominając o tym, że to one są nośnikiem życia, że bez nich nie byłoby życia na naszej planecie. Dlatego uważam, że zatruwanie wody jest okropną zbrodnią, nie możemy pozwalać na zagładę tego żywiołu.
Co do samych zawodów – przyznam się, że nie znoszę startów w zawodach, atmosfery wyścigu, bezrefleksyjnego łowienia rybek na czas. Pytanie oczywiście: po co w takim razie przyjeżdżam? Uważam, że takie mistrzostwa są doskonałą okazją do poznania nowych ludzi i interesujących spotkań – sam popatrz na nas, ile już czasu rozmawiamy w hotelowym holu. Takim zawodom zawsze towarzyszą sympozja, wykłady, wiele możliwości wymiany spostrzeżeń i poglądów. Na takich zawodach ryby łowię głównie dla publiczności, cieszy mnie ich radość, gdy złowię jakąś, ale też olbrzymią przyjemność sprawiło mi złowienie na tych zawodach lipienia. Do tej pory udało mi się to tylko raz – w Czechach, ale tamta ryba nie mogła się kolorystycznie równać sanowemu lipieniowi. Złowienie tej ryby było dla mnie przeżyciem czysto estetycznym, nie wiem, czy do tej pory złowiłam tak pięknie wybarwioną rybę. W takich momentach wydaje się, że czas zastyga na krótko, ilość obserwacji w tak krótkim czasie jest olbrzymia – kształt ryby, jej kolor, woda, wiatr, wszystko to zapada we mnie bardzo głęboko, to jest właśnie moment najczystszej komunikacji z naturą.
Co do muszkarstwa w Japonii – jest bardzo wiele różnic w stosunku do Europy. Z jednej strony ma historyczne korzenie w naszej kulturze. Z drugiej zaś, od pewnego czasu widzę spory rozkwit tej dziedziny łowienia, szczególnie wśród ludzi młodych i w średnim wieku. Wędkarstwo było zawsze bardzo popularne w Japonii, ale teraz zwiększa się z roku na rok popularność muszkarstwa, jako łowienia bardzo zrelaksowanego, bez zbędnych ciśnień i parć na wynik. Stąd jego olbrzymia popularność wśród pracowników biurowych, zwykle pracujących w bardzo sztucznym, nienaturalnym środowisku miejskim, w bardzo stresujących zawodach. Jest to dla nich sposób na „zresetowanie się”, odnowienie zapasów energii, a wręcz sposób na zachowanie zdrowia psychicznego. Bardzo często jest to też sport rodzinny, sposób na tworzenie więzi, wspólne spędzanie wolnego czasu. Sama doskonale pamiętam wyjazdy wędkarskie z moim ojcem. Na co dzień był bardzo sztywnym, skrywającym uczucia i emocje człowiekiem, bardzo słabo go znałam. Otwierał się jedynie na wyjazdach. Opowiadał o swojej młodości w czasie wojny, spędzonej z powodu nalotów amerykańskich na miasta na prowincji, gdzie jako ewakuowane z Osaki dziecko spędzał czas na rybach. Dzięki naszym wspólnym wyjazdom mogłam poznać choć trochę tego skrytego i samotnego człowieka. Myślę, że nasze wspólne przebywanie poza ścisłym reżimem życia rodzinnego sprawiało mu wiele przyjemności – mógł w pełni być sobą.
Moja przygoda z muchą zaczęła się, gdy byłam dzieckiem – złowiłam swojego pierwszego pstrąga-źródlaka i piękno tej ryby spowodowało, że zupełnie przepadłam w muszkarstwie. Później wyjechałam do USA, gdzie mieszkam obecnie razem z mężem, który jest flytierem. Instruktorką rzutów była moja dobra znajoma – Joanne Wulff, to od niej nauczyłam się właściwego moim zdaniem podejścia do muszkarstwa, nauczyłam się ekspresji mojej osoby zarówno w rzutach, jak i we flytyingu. Razem z mężem wiążemy muchy, ale na ogół pozwalamy sobie na zupełną improwizację, jak to określamy - „jazz flytying”. Zresztą – nie uważasz, że flyfishing jest bardzo podobny do muzyki jazzowej? Z jednej strony określone reguły, z drugiej zaś pełna improwizacja. Szkoda jedynie, że w pogoni za wynikiem zapominamy o sztuce ekspresji samego siebie, tracimy z oczu ważną część muszkarstwa skupiając się jedynie na wyniku – złowionej rybie. To zupełnie, jakby w całym życiu liczyła się jedynie śmierć, całą resztę odrzucamy, pomijamy.
Co do poruszonego wątku tradycji i historii łowienia na muchę w Japonii – ciężko opisać dokładnie ten temat w tak krótkiej rozmowie, prawidłowe przedstawienie zajęłoby nam pewnie kilka dni. W skrócie to było tak. Po czasie wielu konfliktów walczących rodów, zapanował szogun i nastała era Edo, czas względnego spokoju. I pojawił się problem – co zrobić z dość sporą ilością samurajów, kiedyś potrzebnych przy każdym rodzie do obrony przed innymi, teraz nudzących się niemiłosiernie, powodujących sprzeczki i draki. Dodatkowo tracących na znaczeniu, a nadal świetnie wyszkolonych i zorganizowanych. Szogun poczuł się bardzo zagrożony przez nich, więc... wysłał ich na ryby. Każdego dnia, każdy z samurajów musiał rankiem isć na piechotę na ryby, łowić je przez cały dzień i wracać na noc do zamku. Brzmi łatwo, ale trzeba pamiętać, że zamki znajdowały się na wzgórzach, w dość sporej odległości od wody, więc chcąc nie chcąc, każdy z rycerzy musiał codziennie przebyć dość sporą odległość na piechotę, co bardzo dobrze wpływało na ich kondycję. Również cierpliwość i wytrwałość przechodziły na rybach mocną próbę. Tu od razu zaznaczę – w Europie bardzo popularny jest pogląd, że te łowy nazywały się TENKARA. Nic bardziej mylnego. Tenkara to był sposób łowienia – zdobywania pożywienia. Pojawił się razem z rozpowszechnieniem pielgrzymek w wysokie rejony górskie, uważane za święte miejsca. Zaczęły powstawać schroniska dla podróżnych, w których zatrzymywali się coraz bogatsi i bardziej wymagający pielgrzymi. Im nie wystarczało proste jedzenie – stąd też pojawiło się zapotrzebowanie na ryby z górskich strumieni i pojawiła się metoda łowienia na szybkich rzekach, na bardzo „niestaranne”, obfite muchy, nazywane Kebari. Nie posiadały one nazw własnych, jak mówiłam były dość niestaranne, gdyż na szybko płynącej wodzie nie miało to aż takiego znaczenia, bardziej liczyła się ich sylwetka i kształt, ryby nie miały czasu by wybrzydzać. Przypominało to łowienie na nimfę, a wędka okazała się bardzo selektywnym narzędziem połowu, umożliwiającym trwanie dobrej populacji ryb, w przeciwieństwie np. do trucizn, które wpływały na wszystkie ryby. Ale jako, że łowiono na szybkiej wodzie, dopracowanie much nie miało takiego znaczenia, pamiętajmy też, że łowili w ten sposób prości ludzie – wieśniacy z okolicznych wsi. Zwykle posługiwali się dość długą wędką z bambusa wyciętą po drodze nad wodę i linką plecioną z końskiego włosia.
Wracając do samurajów – oni łowili rybę AYU, w wolno płynących rzekach. Ta metoda nazywała się Ayuzuri, bądź też Dobzuri, choć ze względu na to, że powstała w rejonie Kaga, nazywana była też Kaga Bakuru. Ten sposób łowienia wymagał wiele skupienia i koncentracji, ale również doskonalenia techniki, widzimy więc, jak mądra była decyzja o wysłaniu wojowników do tego zajęcia. Łowienie było zupełnie inne – muchy były bardzo dopracowane, gdyż ryby miały sporo czasu, by im się przyjrzeć; każdy samuraj starał się rozwinąć własny styl kręcenia much. Dość szybko liczba rozpoznawalnych twórców wzrosła do ponad 500, powodując wydanie edyktu, na mocy którego, aby uzyskać prawa do wiązania komercyjnego i sprzedaży much na AYU, trzeba było terminować przynajmniej 5 lat! Ośrodkami produkującymi muchy stały się Kaga i Banshu.
Wtedy też powstał japoński rodbuilding, którego bogata tradycja jest kontynuowana do dzisiaj. Samuraje byli perfekcjonistami, ale też gadżeciarzami, uwielbiali piękne przedmioty – stąd gotowi byli wiele zapłacić za swe miecze. Dość szybko zaczęli poszukiwać kogoś mogącego zaoferować coś więcej niż bambusowy kij wycięty z nadrzecznych zarośli. O dziwo, pierwsi swe usługi zaoferowali rzemieślnicy trudniący się wyrobem fletów, stąd też dość charakterystyczny, bardzo ornamentowy styl japońskiego wzornictwa w rodbuildingu. Dość szybko na rynku pojawili się również producenci strzał, też posiadający odpowiednie metody do wydrążenia długich bambusowych prętów.
Właśnie, jak wyglądał taki zestaw? Składał się z długiej, około 12-16-stopowej jednoczęściowej wędki (z jednego kawałka bambusa). Była ona wydrążona w środku, by zmniejszyć wagę oraz w późniejszych czasach bogato zdobiona przy rękojeści. Do tego jedwabna linka i bardzo drobne muchy, bo AYU ma malutki pyszczek, jest dość małą rybą. Tak więc widzimy, że były spore różnice w sprzęcie pomiędzy TENKARA a AYUZURI. Technika łowienia przypominała coś między łowieniem na mokrą muchę a na emergery, była bardzo wymagająca jeśli chodzi o operowanie tak długim wędziskiem i wyjątkowo mądre i ostrożne ryby.
Chciałabym jeszcze dodać kilka ciekawostek. Często łowiono AYU na żywca (jednak samuraje łowili tylko na muchy), wykorzystując jego terytorialność. Po złowieniu pierwszego AYU wpuszczano go do wody w uprzęży z haczykami sterczącymi na zewnątrz, przepuszczano go na stanowiskach innych ryb, które atakując i przeganiając intruza, często nadziewały się na haki.
Kolejna ciekawostka związana jest z Cesarzem. Był on bogiem, najdoskonalszą istotą na świecie, więc spożywać mógł jedynie szlachetne, doskonałe pokarmy, a za takie uważany był również AYU. Ale AYU złowiony na hak był poraniony, więc doskonały nie był. Dlatego w prefekturze Giffu, w rodzinie Uszi rozpoczęto połowy AYU używając tresowanych kormoranów, z pętlami z łodyg ryżowych na szyjach. Kormorany łowiły ryby, ale nie będąc w stanie ich przełknąć oddawały je rybakowi, te które nie były w żaden sposób zranione i uszkodzone wędrowały na cesarski stół. Rodzina Uszi miała wyłączność w zaopatrywaniu cesarskiego dworu, tradycja przechodziła z ojca na najstarszego syna i jest kultywowana do dzisiaj, choć ryby nie są już łowione dla Cesarza, a dla turystów.
Tradycja produkowania much, wędek, ale też i kołowrotków jest w Japonii podtrzymywana, wielu wędkarzy łowi wyłącznie na swój sprzęt, produkcję zaczynając od wybrania ziemi i gatunku bambusa na blank, przez hodowlę rośliny, zebranie w odpowiednim momencie, wybór odpowiedniej łodygi a później jej obróbkę. Sami też zaplatają plecionki z jedwabiu, niektórzy nawet sami wykuwają haki! Także widzimy, że jest sporo różnic między europejskim a japońskim podejściem do wędkarstwa.
Chciałabym skorzystać z okazji i serdecznie pozdrowić czytelników „Sztuki Łowienia”. Mam nadzieję, że będziecie w sobie rozwijać tę pasję i znajdziecie chwilę, by zatrzymać się w biegu, przyjrzeć otoczeniu, posłuchać szmeru wody, szeptu wiatru i... własnych pragnień.
Wywiad przeprowadził Kuba Standera (standerus), 2010
Jeśli chcesz skomentować ten artykuł zapraszam na forum
<script type="text/javascript">
</script>
<script type="text/javascript"
src="http://pagead2.googlesyndication.com/pagead/show_ads.js">
</script>
Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł