Na odwyku
W czerwcu wpadlem w trzytygodniowy ciag. Nie to, zebym jakos mocno balowal, ale co dziennie po trochu. A to z rana wyrwalem sie, kiedy jeszcze cala rodzina smacznie chrapala w lozku, lub wieczorem kiedy kladli sie spac. No i oczywiscie w ciagu dnia, ale to juz na legalu, kiedy dzieci w szkole a zona w tak zwanej pracy. Przytrafilo mi sie tez kilka calodniowych maratonow ze zjazdem do bazy po ciemniaku, co ostatecznie rozsierdzilo moja pierwsza zone, bo nie nawidzi jak jezdze w takim stanie samochodem. Powiedziala, ze musze z tym skonczyc, bo zmarnuje sobie zycie i dzieciom zreszta tez.
Pojechalismy na tygodniowe wakacje, zeby zmienic klimat, pooddychac innmy powietrzem , a przy okazji trzymac mnie z dala od pokus. Wiadomo, ze czego oczy nie widza, tego sercu nie zal.
Po powrocie do domu, ledwo zdazylem zaaklimatyzowac sie do noramlnych dla mnie 60 do 65 stopni w skali Fahrenheita, a juz jechalem na lotnisko w celu wylotu w miejsce izolacji i ciezkich robot. Mam tydzien za soba, a w kalendarzu zostalo jeszcze trzynascie pol do skreslenia. Jakos dotrwam do konca, ale watpie zeby ten miesiac odwyku cos zmienil. Ba, jestem wrecz o tym przekony, ze 7 sierpnia, wczesnym rankiem, z pognieciona twarza od poduszki i polprzytomnym wzrokiem, wymkne sie cichaczem z domu. Z wedka pod pacha. Nad rzeke.
- pitt, tpe, robert67 i 12 innych osób lubią to
Jak nie pojechałem wystarczająco często .. to rodzina wciąż wychodziła na spacer . A to jest dobre dla zdrowia