Powodz cz. II
Gdy tylko woda troche opadla, wedkarze opuscili puby i zabrali sie za wlascie zadanie. Ian, gospodarz dcinka Altyre, zwrocil sie do mnie z prosba, aby pomoc mu w biznesie. Przez kolejne trzy dni goscil dwoch niemcow, ktorzy mieli malo pojecia o lososiach i jeszcze mniej o dwurecznych wedkach, a cala operacje dodatkowo utrudniala zmieniona rzeka. Zgodzilem sie wcielic w role przewodniko-instruktora na dwa dni, tym bardziej, ze w gre wchodzila mozliwosc lowienia po godzinach pracy, kiedy juz klienci zwina sie na zasluzony odpoczynek.
Ian wzial pod opieke 80-cio letniego senior, a ja juniora, obchodzacego niedawno pol wieku. Nie ukrywam, ze poczatki byly trudne. Swistaly linki, strzelaly przypony, haki tracily groty na nadbrzeznych kamieniach. Na domiar zlego, senior spartolil jedyne branie do poludnia, za wczesnie unoszac wedke, a w zasadzie zacinajac, w wyniku czego losos nie zapial sie.
Z czasem rzuty zaczely niemcom wychodzic, moze nie za pieknie, ale muchy ladowaly w wodzi na w miare wyprostowanej lince, wiec byla szansa, ze jakis tepy losos da sie oszukac. I tak tez sie stalo, senior wyczekal cierpliwie branie i na znak od Iana podniosl wedke. Po kwadransie szamotaniny, ryba wreszcie wyladowala w podbieraku. Prawo frajera sugerowane przez mojego tate, ktore dotknelo rowniez Gordona w poprzednim wpisie? Moze i tak, ale ja przyjmuje wersje, ze ghillie wykonal swoje zadanie
Po sukcesie, nie pozostalo nic innego jak pozegnac gosci, ktorzy ztyrani niemilosiernie ruszyli na kolacje. Rozlozylem szybko sprzet i po chwili juz mieszalem wode. W zasadzie ograniczony bylem do jednego poola, ktory wczesniej cwiczylismy caly dzien, gdyz woda ustepowala bardzo niechetnie. Wymeczylem jedna trotke pod 50cm i zaliczylem branie, ale ryba, prawdopodobnie grilse, szybko wyplula muche i bylo po zabawie.
Ze wzgledu na domowe obowiazki odpuscilem drugi dzien i powrocilem w sobotnie zakonczenie. Woda znacznie opadla i dopuscila nas do pozostalych pooli, a co najwazniejsze pojawilo sie wiecej lososi w rzece. Jedyny problem to zmeczenie jakie dopadlo niemcow. Mieli powazne klopoty z rzucaniem i czesto bylo tak, ze przejmowalismy od nich na moment wedki, aby wykonac rzut. Bardzo jednak zalezalo im na kolejnej rybie, chyba nawet za bardzo, bo znowu zmarnowali po braniu, a moj podopieczny doslownie sekundy po moim przypomnieniu, zeby nie zacinac.
Wieczor nalezal do mnie. Po kilku delikatnych skubnieciach zszedlem stopniowo do coraz mniejszych much i Flamethrower na mini tubie zalatwil sprawe, dajac dwie trotki i malego loska.
W niedziele przeszla kolejna powodz, nieco tylko mniejsza i znowy namieszala w uksztaltowaniu dna. Na szczescie odcinek Iana ostatecznie zyskal, oczywiscie poza balaganem na brzegu. Po tygodniu, w ramach rewanzu za okazana pomoc zostalem zaproszony na calodniowe wedkowanie. Dni poprzedzajace moja wizyte, okazaly sie niezwykle laskawe dla wedkarzy jak na ten sezon. Warunki byly idealne, wiec i moje oczekiwania, zazwyczaj trzymane na wodzy, tym razem galopowaly luzem. Po zejsciu nad rzeke zauwazylem majestatycznie splawiajacego sie lososia w swietle wschodzacego slonca. Ta ryba juz jest moja, pomyslalem. Drugi rzut w miejsce, branie, odjazd, napialem zestaw, kocial na powierzchni, kilka szarpniec i srebrny osiemdziesiatak juz nie jest moj. Pieknie, k… pieknie. Rzucam jeszcze raz w to samo miejsce. Delikatne branie, ale nic. Ponawiam rzut i przyspieszam muche sciagajac linke. Tym razem bez pudla, ryba pewnie siada, emocje jednak szybko gasna, bo to tylko kilowa trotka. Nawet nie siegam po aparat i odpinam ja w wodzie.
Pojawil sie Ian. Zmienilismy pool i na nowym miejscu puszczam go przodem. Ledwo zdazylem wejsc do wody i juz slysze charakterystyczny jazgot Hardy Perfect ponizej mnie. Kolega holuje, znaczy sie. Rybka okazuje sie wybarwiona samiczka pod 80cm, ktora powodz zgonila gdzies z gory rzeki. Musiala niezle oberwac, bo wygladala jak po wizycie w maglu. Zrezygnowalismy z fotek i czym predzej zwrocilismy jej wolnosc.
W poludnie wszystko ucichlo, ze wzgledu na przypiekajace slonce i bezchmurne niebo. Za to im bardziej slonce sklanialo sie ku zachodowi tym wiecej dzialo sie w wodzie. Najpierw kilka delikatnych skubniec, potem stracilem kolejnego grilsa. Ian usatysfakcjonowany zwinal zabawki i pojechal na kolacje, a ja obiecalem, ze jeszcze przed ostatnim gwizdkiem wpisze sie na liste strzelcow. I slowa dotrzymalem. Dwa srebrniutkie mlodziaki i podkolorowana samiczka, okolo 75cm, czyli hat-trick!
- Friko, tpe, robert67 i 6 innych osób lubią to
U mnie powodzi niestety nie ma...od maja. Ale woda podskoczyła parę cali i przypłynęły salmony. Jutro mam zaproszenie na prywatny odcinek rzeki, praktycznie bez presji wędkarskiej