50%
Po tygodniu w ramach treningu ruszylem jednak na kilka godzin. Na samym starcie trafilem malego kolorowego loska. Pomyslalem, ze moze jednak nie wszystko stracone, ale potem juz totalna studnia. Ani chlapniecia, a przeciez o tej porze roku w kazdym poolu cos powinno siedziec.
Ostatnie dwa dni wolnosci spedzilem zgodnie z planem na Findhorn. Woda drastycznie niska, atomowa lampa, ale troche ryb sie kreci. Tylko jak sie do nich dobrac. Poniewaz na narmalne rozmiary much nic nie reagowalo, to zjechalem do haczyka #12. Pomaranczowy Flamethrower papy Brody w tym sezonie byl najskuteczniejszym wzorem i ponownie nie zawiodl. Losiek maly, bo maly, ale jest.
Po godzinie znowu branie. Myslalem, ze to kolejny grilse, wiec troche silowo zaczalem go wyprowadzac z nurtu. Wtedy ryba oprzytomniala i po serii naglych zrywow uwolnila sie, a ja pod nosem dokonalem negatywnej oceny wlasnych umiejetnosci.
Slonce stalo wysoko i przyszla pora na przerwe. Wyciagnalem kuchenke polowa, podgrzalem obiad, wtrzachnalem go ze smakiem i odpoczalem na brzegu. W miedzy czasie pojawilo sie troche chmur na niebie i pomyslalem, ze wartobyloby cos jeszcze zlapac. Wrocilem na szczyt poolu, w ktorym z rana trafilem grilsa i kolejna ryba wziela w dokladnie tym samym miejscu. Tym razem wiedzialem, ze mam cos przyzwoitego. Gdy okolo 80cm losos oslabl wyprowadzilem go na plytkie, zeby podebrac, ale gdy byl juz blisko zrobil ostatni odjazd i mucha wystrzelila w powietrze…
Nic sie nie stalo, powtarzalem sobie w myslach, to tylko ryba, dzien sie jeszcze nie skonczyl. Podzialalo, a moze powoli sie zaczynam przyzwyczajac, bo ten sezon byl wyjatkowo bogaty w spiete ryby. Zmienilem miejsce, Flamethrowera wiazanego na podwojnym haku na wersje mini tubke, a w bonusie dorzucilem jej cone heada i na zakonczenie dnia trafilem siedemdziesiataka. A co najlepsze, to ze koledzy przyzerowali
Nastepnego dnia woda byla jeszcze nizsza, a slonce swiecilo mocniej na jeszcze bardziej bezchmurnym niebie. Nie dalem rady zerwac sie skoro swit i nad rzeke dotarlem po 8. Kumpel zdazyl juz wyjac grilsa i trotke. Do poludnia mialem tylko delikatne skubniecie. Kombinowalem, zmienialem muchy, przypony, ba nawet wedki zmienialem, a czas powolutku, ale rownomiernie uciekal. Woz albo przewoz, czyli jedenasto i pol stopowy Loop, skagit 510gr, szybko tonacy przypon, najbrzydsza mucha swiata – Red Francis na calowej miedzianej tubie, i oranie dna w poprzek rzeki. Albo cos ja lyknie albo wszystkie lososie w poolu spieprza do morza. Branie! Duzy samiec wsciekle miota sie w glebokiej rynnie. Linka pruje wode to w gore, to w dol, a ja wszystko widze w przeswietlonej wodzi. Klasa. Przydaloby sie jeszcze, zeby ktos przybyl na ratunek z podbierakiem, ale jak na zlosc nikogo nie ma w zasiegu wzroku. Trudno, trzeba sobie radzic samemu. Chywtem za ogon opanowuje rybe i wyciagam na plycizne. Losos nie daje za wygrana i szarpie glowa. 20lb przypon poprzecierany o kamienie podczas walki w koncu ustapil, ale zdazylem przytrzymac druga reka. Uff, ilo to sie czlowiek nameczyc musi dla jednego zdjecia 85cm lososia.
Wiecej nic juz czerwonej francy lyknac nie chcialo. Wymienilem ja na, uwaga niespodzianka, mini Flamethrowera z cone headem i kontynuowalem gleboka i agresywna prezentacje. Losos podobnych gabarytow na moich oczach zmaterializowal sie przed mucha nie wiadomo skad i z gracja wlasciwa gatunkowi wciagnal intruza do pyska. Ale zebym nie wpadl w samozachwyt, to po minucie szalenstwa porzucil moje towarzystwo. Cios za cios i 50% skutecznosc wyholowanych ryb utrzymana. Zaraza jakas czy co?
- tpe, mario, szpiegu i 5 innych osób lubią to
Luko nie narzekaj, o 85 cm na muchę mogę sobie pomarzyć...