Rodzinny urlop
Na Wyspach Kanaryjskich, bylem juz wczesniej, ale bez wedki. Tym razem do torby zapakowalem 9-stopowa szostke Echo, kolowrotek odporny na slona wode z duza iloscia podkladu (na wszelki wypadek) i Royal Wulff Ambush, kilka zylek, przyponow i pudelko z mieszanka roznych much. Ryby mialy byc zgodnie z umowa “tylko dodatkiem do urlopu, a nie celem samym w sobie”. Tak wiec musialem sie zadowolic dwiema godzinkami dziennie, pomiedzy podwieczorkiem a kolacja, w towarzystwie chlopcow oczywiscie, bo jak tata idzie na ryby to oni tez.
Lanzarota, to mala wulkaniczna wyspa, ktora mozna objechac samochodem w kilka godzin. Linia brzegowa jest bardzo urozmaicona mniejszymi i wiekszymi zatokami oraz piaszczystymi plazami na poludniowo-wschodnim brzegu, gdzie zreszta bylismy zakwaterowani. Od miejscowych wymaga sie licencji wedkarskiej, ale turysci maja taryfe ulgowo z ktorej skorzystalem i zaoszczedzilem sobie pol dnia lazenia po urzedach (licencji nie mozna zalatwic przez internet niestety). Wedkowac mozna wszedzie poza plazami i przystaniami/poratmi, czyli tam gdzie jest najwiecej ryb i najlatwiejszy dostep.
Nie jestem fanem wysokich temperature, ale Lanzarota w grudniu oferuje 20-24C, co bylo jak najbardziej do przyjecia. Do tego wiatr, praktycznie caly czas, ale majac do dyspozycji samochod zawsze mozna znalezc zatoke na zawietrznej stronie. Plywy maja olbrzymie znaczenie, wiec warto wiedziec kiedy jest przyplyw. Ja mialem najlepsze wyniki 2-4 godzin po przyplywie, pozniej ryby oddalaly sie od brzegu.
Co mozna zlapac? W zasadzie wszystko co w solance plywa, barakudy, basy, makrele i inne kolorowe dziwolagi. Mnie najbardziej interesowal “bonefish dla ubogich”, czyli mullet, a po polsku cefal. Wyczytalem, ze mozna go zlapac z powierzchni na imitacje chleba, a ze najbardziej lubie na suchara, wiec problem mialem z glowu. Najpierw polapie sobie mulletow, a jak mi sie znudza, to sprobuje jakas barakude – tak sobie pomyslalem.
Z realizacja planu juz tak latwo mi nie poszlo. Cefale okazaly sie wyjatkowo trudne do skuszenia na muche imitujaca kawalek chleba (niezatapialny siersciuch, bialy lub bialobrazowy). Wachaly, braly na nos, chlapaly i odplywaly. Dziesiatki pustych zaciec i tylko kilka wyjetych ryb. Masakra!
Najwieksze cefale plywaly w marinie (zakaz wedkowania). Chlopcy karmili je chlebem, a ja obserwowalem jak zeruja. Nie lykaly chleba od razu, tylko braly na nos, sprawdzaly czy sie rozpada i dopiero wtedy ostroznie wciagaly. Te najwieksze mialy spokojnie ponad 60cm. No coz, nikt nie mowil, ze bedzie lekko. Koniec koncem na barakudy juz czasu mi nie starczylo.
Za to chlopcy ilosciowo mnie przebili. W wodnych oczkach po odplywie mieli prawdziwe eldoradu. Metoda polowu malo szlachetna, ale skutecznosci nie mozna jej odmowic. Byli calkowicie pochlonieci polowaniem na krewetki, kraby i roznej masci i koloru rybki, dzieki czemu ja mialem czas na palenie glupa z muchowka.
- Friko, tpe, robert67 i 13 innych osób lubią to
Ciekawe, ciekawe, saltwatera zaznał
U mnie dzieciuchy ciągle bobrują po zalanych oczkach, co prawda w śpiochach, z racji pogody.
Przedostatnia ryba - Blaney - bardzo ciekawy stwór. Są dwa gatunki, drugi ma takie dziwne "brwi" na Milosza.
Inteligentne i potwornie agresywne, podczas karmienia potrafiły nieźle użreć, plus przy pierwszej okazji zagryzały współlokatorów. Teraz w akwarium mullety i spokój