Miodowy miesiąc cz II
Costa del Findhorn
Ale trzeba, przyznac, ze “stokrotka” sie stara i nawet juz zlapala przypadkowego pstraga-samobojce. Kto wie, moze juz wkrotce polknie bakcla. Miesiac miodowy mial takze swoj epizod za granica. Jak co roku polecielismy na poczatku lipca do Polski i w szalonym tempie zrobilismy objazdowke po rodzinie i znajomych. Przy okazji odwiedzin pradziadkow, chlopcy zazyczyli sobie zasiadke na karpie, liny i inne mulaki jako przerywnik od lososiowatych. Pradziadek Marian ma stawek za gorka pod lasem, a w nim lowisko specjalne – nikt specjalnie tam nie lapie. Zaneta, dzikuny, splawikowki i do boju (nie pamietam kiedy ostatni raz lapalem mulaki). Karas, karpik i kilka linow stanowily jakze egzotyczny polow dla Zbikow.
Linek Maksia
Linek Benia
Kiedy chlopcy pod czujnym okiem Papy Brody cwiczyli refleks zbojecki na lapaniu babek na Przekopie Wisle (co za upadek niegdys tak rybnego lowiska!!!), ja moglem sie oddac temu co tygrysy lubia najbardziej. Sprzecik do bagaznika i strzala nad rzeke.
Zakret czapli
Ostatnio coraz czesciej siegam po Sunray Shadow. Mucha niezwykle prosta w budowie w porownaniu z wydumanymi konstrukcjami klasycznych much lososiowych. SS traktuje glownie jako “fishfinder”. Jesli nie jestem pewny czy w rzece jest ryba albo gdzie sie zatrzymala, to staram sie oblawiac szybko. SS idelnie do tego pasuje, rzut w poprzek rzeki i natymistowe sciaganie linki w tempie uzaleznionym od nurtu. Im wolniej plynie tym szybciej sciagam, a mucha idzie pod sama powierzchnia. Tak prezentowana przyneta wzgudza agresje u lososia. Jesli nie walnie, to chociaz pokaze sie na powierzchni. Wtedy zaczynam kombinowac ze zmiana muchy i techniki. Czasami to przynosi skutek, a czasami musze sie obejsc smakiem i szukac szansy w innym miejscu.
Kapitalna miejscowka
To z kolei przypomina mi o dniu wyjatkowym pod wzgledem ilosci bran, ktore niestety nie przelozyly sie na ilosc wyjetych ryb. W zasadzie to byl bardziej 24h maraton, z krotka przerwa na niespokojny sen w wedkarskiej chatce. Zaczalem we wtorek wieczorem i skonczylem o podobnej porze w srode. Jako przystawke serwowalem lososiom SS. Siedem bran, w tym tak spektakularnych jak wyskok i atak z gory! Jak to mozliwe, ze tylko pierwszy losiek dal sie poholowac z pol minuty i spadl. Reszta albo hybila albo walila w skrzydlo. Przesiadka na Kinermony Killer na podwojnym haku #10 i dwa letnie srebrniaki wziely tak jak trzeba.
Kinermony Killer
Byl to rowniez klasyczny przypadek “w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie”. Koledzy lapali ponizej i totalna studnia. Wieczorem zainteresowalem kolejna rybe SS, ale skonczylo sie tylko na wirkach na powierzchni. Wskaznik zadowolenia pokazal full'a na tarczy, dopadlo mnie tez zmeczenie i postanowilem zwijac sie do bazy. Jeszcze przed odjazdem przekazalem koledze gdzie i na co. Prawdopodobnie ta sama ryby lyknela SS kolegi godzine pozniej. Gdybym wiedzial, ze to metrowka, to pewnie bym tak latwo nie odpuscil. Z drugiej strony, az tak bardzo kumplowi nie zazdrszczam. Po dwoch wyskokach ryba postanowila wrocic do morza, a przy silowej probie zatrzymania rozgiela hak...
Letni srebrniaczek w doskonalej kondycji
I na dodatek prosto z morza
Wydawalo mi sie, ze to co najlepsze ma do zaoferowania Findhorn pod wzgledem krajobrazu, juz widzialem. Bardziej mylic sie nie moglem. Trafilem dwie dniowki na docinku tzw. “dead man's shoes”. Woda zawsze zajeta, a zeby tam lapac, trzeba czekac, az komus sie zemrze i zwolni miejsce, a kolejka sepow juz czeka.
Widok ze skarpy
Nie wiadomo czy robic zdjecia czy lapac. Probowalem polaczyc jedno z drugim i nie bylo latwo. Teren dosyc trudny, wymagajacy sporej sprawnosci fizycznej i determinacji.
Widok z dolu
Pierwszego dnia postanowilem zrobic caly odcinek. Zadanie ambitne, ale wykonalne. Do obiadu zrobilem dolna polowe i myslalem, ze mi nogi w d... wejda.
Dolna polowa
Gorna polowa
Rzeka przeciska sie kretym wawozem. W lesie jest sciezka, ktora, powiedzmy umownie, idzie wzdloz rzek, ale zeby oddac rzut trzeba zejsc na dol. Schodki to luksus, a najczesciej drabinki, liny itd...
Nie ma lekko
Wzdluz koryta tez sa zainstalowane liny. Ze zdjec mozecie sobie wyobrazic jak wyglada przemieszczenie sie po rzece. Nie ma mowy o klasycznym lososiowaniu, czyli rzut i krok w dol. Nieustanna gimnastyka i sciezka zdrowia, tak moge w skrocie to opisac.
Wyplyw z wawozu i zarazem koniec odcinka
Ghillie (opiekun wody) zasugerowal mi, aby gorna polowe zrobic w stylu hardcore, zaczac od poolu o nazwie Essimore i juz nie wracac na sciezke na gorze, tylko powoli przemieszczac sie w dol, bo inaczej omine kilka pooli, do ktorych nie ma dostepu z gory.
Calkiem zgrabny rzut
Ryby? Uwierzcie mi na slowo, ze byly tylko dodatkiem to calosci. Ciezko wyholowac, bo jak zdecyduja sie opuscic pool to nawet nie ma jak gonic. Mniejsze mozna przytrzymac i przy odrobinie szczescia wyholowac. Wtedy pojawia sie problem z podebraniem. Ja chodze bez podbieraka, bo cenie sobie komfort, ale w takim terenie wyjac rybe z wody, zrobic zdjecie i bezpiecznie wypuscic jest praktycznie niemozliwe.
Essimore pool
Ostatecznie sfotografowalem tylko jedna rybe. Srebniak pod 80cm z przywrami, czyli prosto z morza.
Sreberko
Przywry
Zreszta tez mialem sporo szczescia, bo losos poszedl przez przelew w dol rzeki, a bylo to jedno z niewielu miejsc, ktore pozwalalo na podazanie za ryba bez ryzyka utraty zdrowia.
Tu wziela
Tu ja wyjalem
Losos polakomil sie na Park Shrimp #10. Tego dnia ryby byly aktywne, korzystajac z podniesionej wody pchaly w gore rzeki i agresywnie reagowaly na wszystko co pojawilo sie w okolicy ich pyska. Niestety przez noc woda szybko opadla, co zmusilo mnie do rzezbienia.
Park Shrimp
Nastepnego dnia przyjechala ze mna zona.Mielismy wspolnie lapac, ale popatrzyla sie na rzeke, popukala w czolo i oswiadczyla, ze z najwiekszym trudem odmowi sobie tej przyjemnosci i zajmie sie aparatem. No to przynamjmniej mam kilka zdjec.
Tyle miejsca to luksus
Probowalem tez na lekko z jednareczna Echo 9ft #6, linka Royal Wulff Ambush, mucham powierzchniowymi (smuzakami). Swietna zabawa, kilka ryb zagotowalo wode, ale na tym sie skonczylo.
Z jednoreczna znad glowy
Z dwureczna w dosyc kombinowanej pozycji
Zona miala dosyc i poszla zbierac jagody (ale pierogi byly!) i lapac kleszcze, a ja udalem sie na sciezke zdrowia. Poniewaz po poludniu woda ucichla, postanowilem zejsc z mucha glebiej i pograc ryba przed nosem. Szybko tonacy przypon i Orjok na calowej dlugosci miedzianej tubie.
Terytorium kozic gorskich i wedkarzy ze sklonnociami sado-maso
Ale gdybym mogl tam wrocic, to chocby zaraz
Zestaw bardziej wiosenny niz letni, ale strategia okazala sie skueczna, no przynajmniej do czasu kiedy spory losos okolo 85cm postanowil plynac w dol. Udalo mi sie go przez jakis czas utrzymac przed przelewem, ale zaczal mocniej napierac i najzwyczajniej w swiecie wyrwal hak. Ktora to byla ryba? Zreszta, co za roznica.
Praktycznie kazda ryba usilowala splywac w dol, a zatrzymac jest niezwykle trudno
Wieczor zblizyl sie nieublaganie i dostalem haslo do odwrotu. Negocjacji nie bylo. Koniec.
Craigie pool
Dwa dni przerwy i znowu bylem nad woda. Zanim doturlalem sie na lowisko, kumpel juz zdazyl stracic pierwszego loska. Szybko wyrownalem jego osiagniecie. Srebrny grilse zerwal sie po pol minutowej znajomosci z Kinermony Killer. Nawet mi powieka nie zadrgala. Po sniadaniu wracam na ten sam pool. Ta sama mucha, to samo miejsce, podobna ryba ii ten sam final. Co jest? Poszedlem w gore odcinka, w miejsce trudno dostepne z tego brzegu. Nie wiem kiedy ostatnio ktos tam przede mna lowil, ale sciezki nie znalazlem. Postanowilem wytyczyc zatem nowa. Ostroznie schodzilem po lesnej skarpie, gdy nagle grunt pode mna sie obsunal, zaczalem zjezdzac na plecach w dol, a ostatnie dwa metry przelecialem. Tuz przed ladowaniem zahaczylem lewa noga o galaz drzewa i uslyszalem zlowieszcze chrupniecie w kolanie, a upadek dokonal ostatecznego dziela zniszczenia. Jakos sie pozbieralem. Spodnie rozerwane, ale za to wedka cala, wiec skoro juz sie znalazlem na dole, to oblowilem pool :-) Posykujac i klnac wydostalem sie na raty na gore. Spotkalem kumpla, on w tym czasie stracil kolejne dwa loski. Pokustykalem nad ostatni pool, bo kolano bolalo coraz bardziej i zerwalem trzecia rybe dnia. Tego bylo juz za wiele. Wrocilem do domu i od razu powedrowalem na stol do masazu (wiedzialem co robie, zeniac sie z fizjoterapeutka). Diagnoza: uszkodzone wiezadla poboczne i wiencowe. Tak mniej wiecej zakonczyl sie moj dwumiesieczny urlop. Pierwszy miesiac byl miodowy, a drugi? No coz, o rybach moge zapomniec, a kolano do powrotu do roboty sie zagoi.
- remek, Friko, tpe i 13 innych osób lubią to
Poranny posiłek powinien być obfity i taki właśnie jest po tej lekturze .
Zastrzyk energii z intelektualnym odkażeniem umysłu, po wszechobecnym bełkocie .
Świetnie piszesz, czytam wszystkie Twoje wpisy .
Ps. Foty równie dobre .