...rwa kulszowa - fotododatek
I kolejny wpis z serii fotododatków. Szczegóły jak zwykle w Sztuce Łowienia, a zdjęcia z krótkim opisem na blogu.
Zeszłoroczny wyjazd do Norwegii był pierwszą wycieczką najmłodszego Żbika do Norwegii. Najpierw ze starszakami przeprawiłem się na północ i tydzień połowiliśmy sami, a następnie doleciała do nas Żona z Tymkiem. Ja miałem pod górkę od samego początku, bo pojechałem z tytułową kontuzją. Higieniczny tryb życia nie wystarczył. Kichnąłem podczas skłonu do przodu i dupa blada. Ponad 2100km jazdy na proszkach, ale w Finnmark przeszedłem na inhalację swieżym powietrzem i kąpiele w górskich strumieniach.
A droga na północ wiodła przez mosty...
...tunele...
... i góry.
Część wędkarską zaczęliśmy z wysokiego C. Pogoda typowo łososiowa, ale tylko pierwszego dnia. Nic dziwnego, że łososie współpracowały.
Benio miał przywilej wyholować pierwszego łososia wyprawy. Poźniej lato przypomniało sobie, że to druga połowa lipca i temperatura poszła mocno do góry, a słońce swieciło 24 na 7. Łosoś okazał się być (po raz kolejny) rybą tysiąca rzutów.
Zatem Żbiki naparzały wodę, a ja cieszyłem oczy widokiem. Maksowi zawsze starczało motywacji na dłużej.
Nieskromnie stwierdzę, że ma chłopak talent.
Przerwa na kiełbachę.
Ponieważ byłem wielce niedysponowany podczas tej wyprawy, to głównie przesiadywałem na brzegu, grzebałem w pudełkach z muchami, podpowiadałem chłopakom i robiłem zdjęcia. Po przerwie na kiełbasę, łososie zwiabione zapachem podeszły do powierzchni i łykały tłuste bombery. Coś pięknego.
Żeby nie było, ja też kilka złowiłem, a straciłem dwa razy więcej, głównie na Sunray Shadow. Poniżej najświeższy srebrniak, prosto z przypływu, obklejony wszami.
Najwięcej ryb spośród nas złowił Benio. A ostatniego dnia na naszej tajnej/poufnej rzece dał koncert. Najpierw nakosił pstrążków różnej wielkości.
Poprawił łososiem na dwuręczną.
A na koniec uparł się, że musi jeszcze jednego, ale z powierzchni na bombera i ambitnie skąpał się po cyce
I tak zakończyła się część wędkarska. Odebraliśmy Żonę i Tymka z lotniska w Tromso i ruszyliśmy w kierunku Trondheim. Widoki takie jak u nas na Żuławach tylko lepsze
Rzeki też lepsze. Tak z dziesięć razy lepsze bym powiedział.
Kto by pomyslał, że w taką pogodę trafimy powyżej koła podbiegunowego. 30C w cieniu. Ale lodowce się trzymały.
Dzieci: Czy możemy się napić wody z górskiego strumienia?
Matka: Nie, bo nie wiadomo czy się nadaje.
Ojciec: Oczywiście, że możecie. Taka woda z lodowca, to samo zdrowie.
Przy okazji codziennych wycieczek udało się przymycić odrobinę wędkarskich klimatów. No bo jak tu nie spróbować w takich okolicznościach przyrody.
Były dorsze z pomostu, ale zdjęcia ryb gdzieś mi wsiorbało.
Wprawne oko łowcy powinno wypatrzeć ławicę makreli.
Bardzo szybko przemieszczały się wzdłuż brzegu i mocno się przy nich nagimnastykowaliśmy.
Powrót nad rzeki.
Skansen.
Poszła woda z roztopów i chłopcy sięgnęli po korby, ale bez brań.
Maks rzutem na taśmę wyjął wreszcie łososia, bo do tej pory wszystko mu spadało. No i na muchę oczywiście!
Im bardziej na południe, tym mniej wody w rzekach. Nawet wędek nie wyciągaliśmy. Gaula stanowiła obraz nędzy i rozpaczy. Całkowity zakaz wędkowania. A mił to być gwóźdź programu
Smuteczki na bok!
Kto by pomyślał, że Trondheim to takie interesujące miasto.
I jeszcze na kulturę się załapaliśmy pod katedrą. Jakiś koncert jazzowo-bluesowy.
Nastąpił nieunikniony czas powrotu do domu. Przez Szwecję.
Ostatnie ryby na wakacjach. Maksio skusił kilka lipionków na sucharka.
Tak było w 2019. W 2020 nic nie było, bo nas nie wpuścili. A jak będzie w 2021?
- Friko, mario, wujek i 17 innych osób lubią to