3P
Pod tym tytułem ukazał się mój artykuł w ostatniej Sztuce Łowienia. Niniejszy wpis nie będzie jednak klasycznym fotododatkiem, jak niektóre moje poprzednie wpisy na blogu. Postanowiłem tu również zawrzeć zdarzenia, które do artykułu się nie załapały. Zacznę jednak od tła historycznego. Wyjazd odbył się w drugiej połowie sierpnia 2022. W Skandynawii to końcówka sezonu. Termin średnio optymalny, ale tak wyszło z mojego grafika w pracy i nie miałem wyboru. Od ostatniej wyprawy na łososie minęły 2 lata i starsze Żbiki były mocno wyposzczone w temacie muchowym, a najmłodszy, wtedy pięcioletni Tymek pierwszy raz pojechał bez mamy. Wskoczyliśmy na prom do Sztokholmu i już następnego dnia w strugach deszczu rozbiliśmy namiot.
Tradycyjne śniadanie mistrzów
Na dzień dobry zaczęliśmy wyjazd od chrztu bojowego - zimna noc w mokrym namiocie, co tłumaczy umiarkowane nastroje przy śniadaniu. Nad rzeką było już lepiej. Stan wody był optymalny i szanse na spotkanie z łososiowatymi całkiem realne. Benio mógł mieć prawdziwe wejście smoka. Dorodna troć pojawiła się znikąd i wściekle zaatakowała muchę. Po krótkim lecz emocjonujacym holu ryba oczywiście zerwała się.
Benio na drugim planie na chwilę przed braniem
Kiedy starsze Żbiki realizowały się z dwuręcznymi kijami, ja wprowadzałem Tymka w tajniki muchowania. Straszny z niego uparciuch, wszystko sam chce robić i absolutnie nie potrzebuje mojej pomocy. Po kilku splataniach pod rząd w końcu dał się przekonać, że bez asysty ojca jednak się nie obejdzie.
Tymek z lipieniem
Wreszcie i ja dostałem swoją szansę na kilka rzutów zestawem pstrągowo-trociowym, kiedy Tymek znudził się niełowieniem ryb. Dosłownie po kwadransie mam branie i nogi mi się ugięły jak łosoś przewalił się na płytkiej wodzie. Dobrze ponad metrowy samiec popłynął w górę poola i zaparkował we wlewie kilka metrów ode mnie.
Przeciąganie liny
Nie miałem na niego kompletnie żadnych argumentów. Rybka przesuwała się trochę w górę, trochę w dół i miała mnie w głębokim poważaniu. Po pół godzinie, stwierdziłem, że mogę tak tu stać do zmroku i sytuacja nie ulegnie zmianie. Poprosiłem chłopców, żeby zaczęli rzucać kamieniami we wlew, to może ryba w końcu się ruszy. Pomogło. Łosoś spłynał w dół rynny, ale przed wypłyceniem zawrócił do wlewu. Ten manewr powtórzyliśmy kilka razy, aż ryba przestała reagować na kamienie. Postawiłem na siłowe rozwiązanie. Wóz albo przewóz. No i nie udało się. Pękł przypon. Szkoda... Szkoda również szczytówki wędki, którą zgubiłem gdzieś w lesie wracając do samochodu.
Bankówka poniżej wodospadu
Łososi było zauważalnie mniej niż w poprzednich latach. Wszystkie nasze ulubione miejscówki świeciły pustkami. Pojedyncze trocie ratowały sytuację. Następnego dnia szczęście uśmiechnęło się do Maksa i wyjął mocno zasiedziałą już pięćdziesiątkę. Miejsce było trudne do zrobienia fotki, szczególnie że był sam. Muszę go pochwalić, że zachował się bardzo etycznie i bez zbędnych ceregieli uwolnił trotkę.
Kolory jesieni na dalekiej północy
Trzy dni w Szwecji szybko minęły i ruszyliśmy na północ, tak daleko jak się da dojechać, czyli nad Morze Barentsa. W Finnmark już było czuć jesień. Temperatury w ciągu dnia nie przekraczały 10C a w nocy blisko było do zera. Pożółkłe liście na drzewach również dawały jasny sygnał zmiany pór roku.
Tymek z dwuręcznym zestawem
Łososie też zmieniły kolor i kształt. Morskie srebro przeszło w przedtarłową szatę. Samcom wyrosły kufy a samicom brzuchy. Do tego dawno nie padało, więc poziomy wód były bardzo niskie i pomimo, że tu dla odmiany ryb było całkiem sporo, to kompletnie nie były zainteresowane naszymi muchami. Złowienie łososia w takich warunkach wymaga cierpliwości, uporu i wytrwałości (patience, persistence, perseverance - 3P).
Maks rzuca jak stary
Benio też szybko rozwinął skrzydła
Ryby wystawiły moje dzieci na poważną próbę cierpliwość. O ile Tymek cieszył się z każdego pstrążka i smolta, bo podkręcał licznik cukierków (ryba=cukierek), to starszaki powoli traciły nadzieje na sukces. W końcu nastąpiło przełamanie. W miejscu spławu wielkiego samczura, Benek ma branie.
Wreszcie akcja
W trakcie holu ryba gwałtownie kurczy się i do brzegu dopływa już jako grilse. Ale nie zmąca to nastroju chwili. Benio jest super bohaterem dnia.
Nie wszyscy jednakowo cieszą się z pierwszego łososia wyjazdu
Szczęście uśmiechnęło się też do Maksa. Podczas usilnych prób złowienia palli na nimfę wziął łosoś. Chciałoby się klasycznie na speya, ale emocje z holu na lekkim zestawie były podwójne.
Kołowrotek zagrał najmilszą melodię dla uszu wędkarza
Jest szczęście
Chciałem udowodnić dzieciakom, że palie tu są i da się je złowić. Byłem przekonany, że udało mi się, ale tym razem dla odmiany ryba zaczęła rosnąć podczas folu i przy brzegu taka niespodzianka.
Łosiek
Nie no, tak to nie będziemy się bawić. Wracamy do jedynie prawilnej metody na salmo salary.
Zakręt dosłownie wybrukowany łososiami
Długie wycieczki wzdłuż rzeki odbiły piętno na wędkarskich butach
Żbiki trzy
Mamy swoje ulubione miejsca które co roku darzą nam rybą. Na powyższym zdjęciu, za plecami chłopców znajduje się jedno z nich. Siadamy sobie na brzegu przy ognisku. Jeden łowi a reszta obserwuje i kontempluje (lub podjada lukrecjowe gumisie). Czasami coś się uwiesi.
Maksiu holuje
Zgrabny łosiek spod skały
Ostatnie dwa dni wyjazdu zintensyfikowaliśmy nasze wysiłki, żeby nałapać się na zapas, bo kolejna okazja dopiero za rok. Udało się skusić jeszcze kilka łososi do brania, ale prawie wszystkie spadły.
Maksymalna koncentracja przed podebranie
Tym razem się udało
Do trzech razy sztuka, bo dwa poprzednie tego dnia ze mną wygrały. Jeszcze tylko Maksio dokończył dzieła uszczuplenia sprzętu, bo pierdoła zgubił szczytówkę od kija (a było mówione, żeby uważać i nawet sam im pokazałem na początku wyjazdu jak nie należy robić) i można było ze spokojnym sumieniem wracać do domu.
Ekipa w komplecie
- Kuba Standera, peresada i Del Toro lubią to