

Wakacyjne łososie cz. 2
Zwinęliśmy mandżur i przeskoczyliśmy w nowe "stare" miejsce.
Fotka z drogi
Spanie w namiocie i polowe warunki są fajne, ale powrót do cywilizacji też się miło wspomina. Tymek uparł się na zajęcie góry w piętrowym łóżku. W nocy chyba znowu stoczył morderczą walkę z dużą rybą.
Szpagaty pod dachem
Kiedy chłopcy jeszcze sobie smacznie spali, ja wykorzystałem wczesny poranek na maksa. Pierwsze śliwki robaczywki i łosiek mi spadł. Słońce się podniosło i ryby przykleiły się do dna. Kompletnie przestały reagować na to co działo się przy powierzchni. Zmieniłem przypon na tonący, mucha dostała kask i dzięki tym zabiegom zestaw zanurkował głębiej.
Zwycięska mucha
Udało mi się skusić do brania dwa łososie. Nie powalały rozmiarami, ale ryba to ryba.
Mniejszy numer jeden
Nieco większy numer dwa
W ciągu dnia, łowienie utrudniało mocne słońce i wysokie temperatury, ale pomimo wszystko próbowaliśmy swoich sił w ocienionych miejscach.
Pod skałą
W kanionie
Ze smutkiem stwierdziliśmy, że "kiedyś to było" i z roku na rok w Finnmark jest coraz mniej łososia. Statystyki połowów nie kłamią. Nie wiem, co się zadziało. Czy to wynik inwazji gorbuszy? Czy to tylko zmienność związana z cyklicznością? A może trend spadkowy, który będzie kontynuował? Obecnie łowi się około 30% tego co w poprzednim dziesięcioleciu i jest to co najmniej niepokojące zjawisko?
Kąpiel w Morzy Barentsa
Podobnie jak w poprzednim roku, dopadły nas poważne upały co zmusiło do zmiany planów. Przestawiliśmy się na morskie łowy w ciągu dnia z brzegu jak i z pływadełek. Dorszowatym upały nie przeszkadzały.
Tymek kosił drobnicę z brzegu
Grubszych ryb trzeba było szukać na głębszej wodzie
Parę ryb zabraliśmy do zjedzenia
Fish & chips
Pieczony łosoś w asyście ziemniaczków od prababci i ogórków od babci
Podczas morskich eskapad zdarzyła się sytuacja wyjątkowo nietypowa. Miałem nie łowić, ale dałem się namówić na kilka rzutów i niespodzianka. Na końcu zawisło coś bardzo ciężkiego i prawie wyrwało mi kij z ręki. Musiałem uciekać pływadełkiem na plażę, bo walka na otwartej wodzie skazywała mnie na przegraną w najlepszym przypadku, a w najgorszym utratę sprzętu lub wywrotkę. Niby tylko 200m do brzegu, ale nogi paliły mnie ze zmęczenia. Dalej nie mogę uwierzyć, że udało mi się wyholować 120cm halibuta na lekki zestaw dorszowy.
Duża ta flundra
Zębiska też niczego sobie
Halibut szybko odzyskał siły witalne i majestatycznie odpłynął do swojego królestwa. Ja natomiast byłem wyrąbany jak koń po westernie i ledwo dałem radę wychylić jedno małe piwko. Nie pamiętam kiedy zasnąłem. Wracając jednak do łososi...
Nie ma to jak muchowanie
Przeczesaliśmy kilka pooli. Ben na mokro, Maks na smurzaka, a Tymek na mokrego suchara. Potem dał się przekonać do speyowych łowów.
Zgrabne pętle Tymek zaczął budować jak na siedmiolatka
Żeby nie robić niepotrzebnie tłumu zająłem się mniej atrakcyjną na pozór wodą i trafiłem na zgrabnego potoka.
Kropek
W tym czasie moje Żbiki osaczyły stado grilsów, którym zasmakowały bombery. Chyba z pięć razy łośki zbierały muchę z powierzchni, ale starszaki nie potrafili go skutecznie zaciąć. Widać, że nie ćwiczyli zbójeckiego refleksu na uklejkach. Poczułem się zobowiązany do ochrony rodzinnego honoru. Rzut, branie, zacięcie w tempo, hol, fotka i do wody z nim.
Tymek podczepił się pod sukces
Ja złowiłem, on wypuszczał
Pojedyncze ryby w ciągu dnia tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że trzeba zaatakować późną porą. Wraz z rodziną Pieślaków zrobiliśmy nocny desant na górny odcinek, bo wyjazd powoli zbliżał się do końca, a nie wszyscy jeszcze zaliczyli po łososiu.
Wodospady nocą
Komary tak rąbały, że ciężko było odejść od ogniska. Łososie długo nie chciały docenić naszego poświęcenia. W końcu Maks coś zapiął tuż po godzinie pierwszej.
Piękna walka do samego końca
Najlepszy łosoś wyjazdu
Ryba klasa, niewiele brakowało do dziewięciu dyszek. To zdarzenie wszystkich postawiło na nogi. Kije i linki poszły w ruch, ale nie przełożyło się to na wyniki. Tymek w końcu zasnął w hamaku, starszaki wróciły do ogniska, a ja stwierdziłem, że wykorzystam ten moment na oddanie samotnych kilku rzutów. Okazało się to bardzo dobrym pomysłem, bo musiałem akurat trafić na okno podwyższonej aktywności ryby.
Na małą czarną spod powierzchni
Na bombera
Fajnie byłoby zapunktować czymś grubszym, ale grilsy też cieszyły. Zostały nam dwa dni łowienia, a dokładniej dwa poranki, bo w ciągu dnia była totalna kaplica. Ponieważ Ben dalej nie wyjął łośka podczas tego wyjazdu, to ustaliliśmy, że w 100% poświęcam mu przedostatni poranek. Nie ma takiej opcji, żeby chłopak wrócił do domu na tarczy.
Słońce wzeszło tuż po zachodzie
Benio obłowił starannie rynnę w ujściu strumyka i zaliczył atomowe branie zakończone efektownym wyskokiem i rozgięciem małej kotwiczki. Ehh, a było tak blisko. Ale to jeszcze nie koniec, gramy dalej. Słonko wyszło na dobre i kilkaset metrów niżej w bardzo obiecującym poolu kolejne branie.
Tak to mniej więcej wyglądało
No i kolejna niespodzianka, bo zamiast łososia mamy dorodnego potokowca
Jeszcze szybka zmiana z dwuręcznego na jednoręcznego kija i próba skuszenia łośka na bombera. Pierwsze branie nie zacięte. Drugie spóźnione o całe wiek. Nie wytrzymałem: !@#$%^&* Benek ogarnij się chłopie! Benek się ogarnął i zaciął trzecie branie, ale chyba tylko dzięki mojej komendzie: Tnijjjj!!!!!!!!!!!!!!!
Fotka z holu
Łosiek wypiął się metr od podbieraka. Jęk zawodu Benka, i kilka ciepłych słów z mojej strony w kierunku odpływającej ryby. Tego było już za wiele, niby prawie się udało, ale nie do końca. Zdecydowaliśmy zakończyć łowy na ten dzień i wrócić w pełnym składzie ostatniego poranka. Nastawiłem budzik na 3, ale coś nie pyknęło, bo obudziłem się o 6. Lekka konsternacja co robimy. Dobra kto chce zostać, to zostaje i śpi dalej, a kto idzie na ryby, ten ma 5 minut na to żeby znaleźć się w samochodzie. Wszyscy pojechali. Finał finałów, ostanie godziny nad łososiową rzeką w północnej Norwegii. Przypomniałem chłopakom, że koniec jest dopiero wtedy kiedy na scenę wychodzi gruba sopranistka i śpiewa ostatnią część ("it ain't over till the fat lady sings"). Dopiero wtedy opada kurtyna. No i podziałało. Najbardziej na mnie.
Fajna rybka na zakończenie
Maks poprawił po mnie i zaciął duuużo lepszą, ale przypon strzelił w niewyjaśnionych okolicznościach. I kiedy już gruba sopranistka kończyła swoją ostatnią część, Benio złowił srebrniaczka na bombera, a Maks podebrał, bo ja w tym czasie z Tymkiem byliśmy na drugim brzegu. Nie-wia-ry-go-dne zakończenie, jak w filmach kung-fu z czasów dzieciństwa. Już ninja leżał na łopatkach, już prawie go zabili, a on wstał i wszystkich rozpykał. Szacun.
Ryba w przysłowiowym ostatnim rzucie
Pożegnalna fotka znad rzeki
Ty był naprawdę udany wyjazd i długo będziemy go wspominać. W drodze powrotnej postanowiliśmy zrobić dodatkowy dzień w Sztokholmie, bo tyle razy przejeżdżaliśmy przez to miasto, a nigdy nie poświęciliśmy czasu na zwiedzanie. W końcu nie samymi rybami człowiek żyje.
Eee, jednak ryby lepsze
- Friko, mario, Sławek Oppeln Bronikowski i 10 innych osób lubią to