Husaria atakuje!
No dobrze, może nie husaria tylko czterech kolegów z Wielkopolski i nie atakujących lecz eksplorujących, ale element łączący nas z najlepszą jazdą na świecie zaistniał
Organizatorem i dobrym duchem tegorocznej szkierowej wyprawy był z pewnością Włodek, mój przyjaciel i sąsiad z pod poznańskiej wioski, miłośnik i znawca jeździectwa.
Otóż Włodek, nasz hetman wielki koronny Chodkiewicz, pogromca Szwedów pod Kircholmem, zaproponował by w tym roku wyruszyć na podbój południowo-wschodniej Szwecji (Arkosund) ciągnąc za Landem posiadaną od lat ...końską przyczepę.
Nie rumaki jednak się w niej znajdowały, lecz nasz bagaż, silnik, niezliczone wędkarskie i kuchenne graty które komfortowo przewieźliśmy konstatując - "następnym razem więcej"
Pomysł o tyle dziwny co skuteczny bowiem prowadzenie opisanego zestawu nasz organizator opanował do perfekcji, a zdziwieni przedstawiciele służb granicznych obu państw na wyjaśnienia reagowali sympatycznymi uśmiechami.
- od lewej Włodek, ja, Przemek i Zbyszek podczas pakowania i dalej już w trasie.
Krótki rejs promem, kilkaset kilometrów w Szwecji, tam także chwilkę promem - i wieczorem byliśmy już nad szkierową zatoką w zgrabnie położonym domku z tarasem - . Jak widzicie każdy z nas prezentuje swoją ofertę dla szkierowych zębaczy
Przełom września i października okazał się ciepły i dość wietrzny, jednak pełnia znacznie ograniczała brania w pierwszych dniach połowów -
Widoki porażały urodą, a ryby coraz chętniej łupały w nasze przynęty. -Zbyszek, doświadczony spinningista złowił kilka pięknych szczupaków w tym najdłuższą rybę wyjazdu - 95 cm zębacza.
Dzięki odpowiednim narzędziom dość ostrożnie biorące drapieżniki odpływały po uwolnieniu - ,a raptem parę, świetnie przyrządzonych przez Przemka, spałaszowaliśmy na śniadanie.
Tak właśnie, na śniadanie, a nie zwyczajową kolację bowiem krótki pobyt w lodówce polepsza smak potrawy.
Parę słów o przynętach.
Oczywiście trudno odmówić słuszności zasadzie"duża przynęta - duża ryba", ale...mam tu swoje od lat prezentowane przemyślenia skłaniające do używania średniej wielkości szczupakowych błystek i much.
Łowy dużą przynętą nie są gwarancją zwabienia okazu, choć być może zwiększają takie prawdopodobieństwo, mnie jednak castowanie olbrzymim jerkiem lub śmiganie wielką muchą po kilku dniach zwyczajnie męczą.
Przebojem wyjazdu okazała się 15 gramowa, matowa srebrna wahadłówka pozwalająca na dostatecznie dalekie rzuty, lecz nie grzęznąca w roślinnych dywanach i pozwalająca na dość płytkie, szybkie prowadzenie.
Skuteczność blaszki zweryfikowaliśmy doświadczalnie, bowiem obdarowany nią Włodek wyraźnie polepszył w ostatnim dniu wyjazdu swe połowy.
Skuteczność srebrnych wahadłówek skłoniła wieczorem Przemka do uwiązania srebrnej (a jakże) muchy, która w kolejnych dniach przyniosła nam kilka fajnych brań.
Nazwa "Alga fly" odnosząca się do kultowej znanej wszystkim błystki zagości chyba w naszym prywatnym słowniku.
Nieźle sprawdzały się także wcześniejsze, błyskotliwe biało-srebrno-niebieskie wzory, oraz białe futrzane zonkery.
- tu całkowicie syntetyczna, lekka lecz dość duża mucha w opisanych kolorach.
Mieliśmy do dyspozycji dwie łódki wyposażone w 15 konne silniki.Zapobiegliwość Przemka i załadowanie do husarskiej przyczepy Suzuki 15 KM wyrównało szanse, bowiem pierwotnie nasza łódka była słabiej wyposażona.
Każdy z nas co najmniej jeden dzień spędził na łódce z kimś z pozostałej trójki co było i miłe i pouczające.
Włodek i Zbyszek posługiwali się spinningami, a ja wraz z Przemkiem muszkowaliśmy i castowaliśmy w zależności od nastroju, pogody i intensywności brań.
Zamienialiśmy się zestawami, przypasowywaliśmy linki do kijów i odwrotnie.Przeciążaliśmy nasze 9 stopowe ósemki głowicami, docinaliśmy przypony i zakładaliśmy różne tipy. Świetny poligon uzupełnił wcześniejsze ćwiczenia na trawie i muszę przyznać, że z przyjemnością obserwowałem skutecznego i rzucającego z klasą Przemka.
Parę komplementów trafiło nam się także od niemieckich wędkarzy obserwujących nasze zmagania z wiatrem i falą.
Im księżyc był mniej widoczny, im bliżej było do przykrego dnia wyjazdu tym ryby lepiej reagowały na przynętę i także na moim podwórku zaświeciło słońce, a Najwyższy obdarzył mnie dwoma fajnymi rybami (90 i 89 cm) -
W dniu wyjazdu - o zgrozo- pogoda była wspaniała. Odpinaniu silników kotwic i sond, porządkowaniu łodzi i hangaru towarzyszył plusk zaganianej drobnicy i widok szczupakowych porannych ataków.
Cóż, tak bywa
Czy przyjedziemy tu jeszcze? Naprawdę nie wiem, bo czeka jeszcze tyle wspaniałych miejsc...
Jednak w rankingu łowisk na szkierach które dotychczas odwiedziliśmy opisane powyżej plasuje się wysoko.
A wyprawa... z wieczornymi rozmowami przy muchowym imadle Przemka, pysznej "dereniówce" Zbyszka, dzięki kulinarnym popisom Włodka, możliwości wyspania i umycia się w godnych warunkach i łowienia tyloma wędziskami i metodami ile przyjdzie tylko do głowy była naprawdę udana.
W znanej Wam atmosferze powrotu będącej mieszanką znużenia, rozleniwienia i oczekiwania trywialnych zdarzeń codzienności, w mej świadomości błąkał się mglisty...Plan Marszala...
O tym jednak wkrótce.
- remek, HighRider, Friko i 21 innych osób lubią to
No pysznie!