Słowo na start.
Spoglądam właśnie przez okno i widząc uginające się pod siłą wiatru nagie gałęzie czuję żal, że nie spaceruję teraz wydeptanymi nad rzeką ścieżkami i nie cieszę się świszczącą przy uchu linką, pętlami kładącymi się na wodzie, widokiem błyskającej fleszami szczupakowej muchy przedzierającej się pomiędzy porastającymi ciemne dno roślinami. Tak, taki był plan na dziś. No nic, może jutro się uda.
Tymczasem dopijając ciepłą jeszcze kawę postanowiłem zmarnotrawić ten czas na "wystukanie" na klawiszach zlepków pewnie mało komu potrzebnych wierszy. Podobne okazje na pewno jeszcze się w najbliższym czasie nadarzą.. Może opiszę jakąś świeżą wyprawę z wędką w dłoni; może pochwalę się jakąś fajniejszą zdobyczą, o jaką ciężko w tym ponurym czasie w bezrybiu moich wód; pewnie wspomnę czasem jakieś miłe, rozpalające poszarzałą wyobraźnię chwile..
Pisząc ten tekst myślami jestem właśnie z mocniejszą muchówką w dłoni i dużym streamerem na końcu zestawu.. Jakoś tak już jest, że gdy rok zbliża się do końca i widać to na każdym kroku pod postacią nagich drzew i dywanów liści tracących swój różnoraki koloryt, gnijących nękanymi trudnymi pogodowymi warunkami, moje pragnienia ciągną mnie tropem wielkich drapieżników, które właśnie teraz stają się tym najsilniejszym marzeniem. Nic nie dzieje się bez przyczyny; biegając cały sezon za pstrągami, kleniami i lipieniami budzę się nagle w tym "gnijącym" czasie, w tej ponurej martwocie mnie otaczającej z zazdrością wobec tych, którzy pozują do zdjęć z pięknymi szczupakami i sandaczami. Z nadzieją, że mnie też kiedyś będzie dane nawiązać walkę z takim potworem na końcu zestawu.
Ze szczupakiem raz mi się nawet udało. Co prawda 90 cm dla prawdziwego "fachmana" od tego gatunku to zapewne rozgrzewka, dla mnie to wciąż silne i niezwykle pobudzające zmysły wspomnienie. Nigdy przedtem nie poczułem tak wielkiego cielska na wędce ani nie holowałem wcześniej ryby takiego rozmiaru. To była cudowna chwila, z której wspomnieniem budzę się każdego dnia, kiedy ruszam z nadzieją przeżycia podobnej przygody.
A podobna przygoda już się nie przytrafiła. Były 70 tki, 60 tki i drobniejsze przypadki. Mimo kilku wyjazdów na zero wciąż się mobilizuję, aby nie poddać się grzebaniem w pustce za tą jedną, upragnioną rybą. I pewnie to by wystarczyło, gdyby nie słuchy o rybach od 60 cm wzwyż, a nawet o 105 cm okazie, które poddawszy się "urokowi" dogorywającego żywca zaskwierczały na oleju "prawdziwych łowców". Dobrze, że na ostatnim wypadzie za streamerem wypłynął mi piękny, gruby "ubot", bo inaczej to bym się już chyba totalnie załamał i odpuścił.
W międzyczasie na pewno odwiedzę królową polskich rzek w poszukiwaniu muchowego, dużego sandacza. Po dobrym początku i pierwszym miarowym sandałku na następnym wyjeździe poznałem, jak trudne to będzie zadanie. Mimo wszystko wewnętrzny głos podpowiada mi, że może się udać i na pewno będę próbował. Szkoda tylko, że do tej Wisły tak daleko..
- remek, Friko, joker i 11 innych osób lubią to
Ładnie napisane. Bardzo ładnie.