Ale o co chodzi ?
Wędkarskie rozmowy z „niewędkarzami”, a już szczególnie z „niewędkarkami”, to dla mnie zagadnienie pełne ambiwalencji.
Z jednej strony bowiem, unikam takich rozmów. W „towarzystwie” pytania o moje wędkarstwo staram się zbywać hasełkami i raczej mało interesującymi odpowiedziami. Jak ognia unikam rozmów o stopień zaangażowania w ten proceder i inne takie. Z założenia nie opowiadam historii znad wody.
Generalnie więc ten temat zbywam. Sytuacja, gdy na jakiejś imprezie gospodarz z dumą przedstawia mi kogoś i informuje : „on też łowi ryby”, to dla mnie niepotrzebny stres. Na szczęście sytuacja życiowa sprawiła, że mogę wówczas wygłosić formułkę, o tym, że owszem wędkuję, ale za granicą. A kiedyś to łowiłem sumy…i najczęściej udaje się rozmowę, nawet tą krótką, zakotwiczyć w tematyce DUŻYCH sumów. Nic tak nie fascynuje „niewędkarzy” (obojga płci) jak sumy. Są duże. Nikt może sobie wyobrazić jak takie coś się da wyciągnąć. Przecież wiadomo, że nie na wędkę itd. Itp.
Fotka poniżej – czyli ryba przyciągająca uwagę J
Bywa jednak tak, stąd ta ambiwalencja, że udaje się rozmówcy wślizgnąć pod moją zbroję obojętności i ciekawa rozmowa się wywiązuje. Ostatnią deską ratunku jest zwykle sprzedanie kilku ciekawostek o rybach lub innych mieszkańcach rzeki lub jej okolic. Raz na czas jakiś jednak sprawy zabrną dalej. I wtedy bywa dopiero inspirująco. To właśnie drugi biegun tej sytuacji o niejasnym potencjale. Otóż miałem niedawno okazję odbyć rozmowę, która skłoniła mnie do kilku refleksji, w tym tej tytułowej.
Zabrnęliśmy w rozmowie do sytuacji, że znam osobę posiadającą staw. Niewielki, prywatny. Na własnej działce. Takie bardzo duże akwarium w wersji „outdoor”. I ta osoba jest wędkarzem. Ryby w stawie posiada rozmaite. Łowi drapieżniki, reszta rodziny czasami siada ze spławikiem. Ryby, jak to ryby, rosną. Zdarzają się już kilku kilogramowe szczupaki, niezłe okonie. „Niewędkarz”, z którym rozmawiałem skomentował to : „dla Ciebie (czyli dla mnie – Guza), to pewnie marzenie”.
A dla mnie nie jest to marzenie. Nawet w ogóle chyba bym nie chciał być posiadaczem takiego stawu z rybami. A już łowienie w takim stawie ? Trąca nudą na kilometr. Tak to mniej więcej skomentowałem. Wzbudzając głębokie zaskoczenie u rozmówcy. Potem nastąpił rychły koniec dialogu.
Potem, już samodzielnie, temat ten przepracowałem w głowie tak w miarę do końca. Tak, wydaje mi się. O ile akwarium w wersji „indoor” jest fajne, to takie na zewnątrz to już chyba nie dla mnie. Łowienie własnych ryb ? Łowienie tego, co samemu się wpuściło ? chyba tylko po to by sprawdzić jak podrośli moi podopieczni. A może dla doskonalenia technik samego wędkowania ? prowadzenia przynęt ? testów sprzętu ? No nie, też jakoś mnie to nie wciąga…
I teraz to pytanie tytułowe, ale o co chodzi w tym wszystkim? Dlaczego nie taki staw i nie swoje ryby? Dlaczego nie prywatne jezioro czy inny zbiornik wodny na wyłączność? Chodzi o rywalizację? No nie, z nikim się nie ścigam jak chodzi o moje wędkowanie i łowione ryby. Więc może chodzi o nowe wody? odkrywanie wciąż czegoś nowego? To też wątpliwe w moim przypadku. Łowienie sumów zaczynałem na tym samym zbiorniku, na którym odbyłem WSZYSTKIE wyprawy ukierunkowane na tego drapieżnika. Mając dostępne alternatywy równie bogate w wąsate rybska.
Na zdjęciu poniżej moje sumowe rewiry . Fotka archiwalna, z wielkiej powodzi, która nawiedziła tamte rejony X lat wstecz.
Także nie gonię za nowymi wodami skacząc z kwiatka na kwiatek. Przy spacerach za pstrągiem jest inaczej. Ale to wiadomo. To łowienie ekstensywne. Potrzeba kilometrów, przestrzeni.
Już dawno doszedłem do wniosku, że największą wędkarską przyjemnością jest dla mnie łowienie ryb na „mojej wodzie”. Moim sprzętem i najchętniej po mojemu. Tak jak sam sobie to rozpracowałem. Mojej wodzie rozumianej jako woda, która sam znalazłem, a już na pewno sam rozpracowałem, wgryzłem się nią i sam przebyłem drogę od początkowych seryjnych porażek po łapanie okazów. Tak było na sumach. Mniej więcej podobnie było na pstrągach. Stąd moja daleko idąca, a z wiekiem postępująca, rezerwa wobec dalekich wypraw. Jakoś przygoda, polegająca na złapaniu jednej, dwóch, pięciu czy stu ryb w warunkach przypadkowych, zastanych nad nową, raz odwiedzoną, wodą nie jest wystarczającym impulsem do dalekich wypraw w nieznane. Zaliczanie gatunków też nie jest sportem dla mnie.
Zatem sytuacja kompletnie nielogiczna. Nie podoba mi się własna woda. Nie podobają mi się zamorskie wyprawy. A więc co ?
Podobają mi się wody w zasięgu. Wody, które mogę odwiedzać. Rozgryzać. Łowiska, to zrozumiałe, mające potencjał , innymi słowy takie z perspektywą na „fajne łowienie”. Latka lecą, włosów siwych przybywa. Na szczęście inspirujące wody udaje się znajdować. Ogień nie wygasa.
Fotka poniżej – woda z potencjałem. Miejsce, które już nie istnieje. Zdjęcie wykonane w 2003 roku. Kilka lat później przyszedł na tą opaskę główny nurt rzeki i te stare przelewy rozsypał po okolicy.
Przyznaję, mam poczucie bycia, w pewnym stopniu, życiowym farciarzem. Jestem osobą mobilną, o sporej motoryce. Często po prostu mi się chcę. Jak mam wstać na pstrągi (a najczęściej jeżdżę samemu) to śpię niespokojnie, budząc się regularnie. Boję się, że zaśpię J Tylko złowienie naprawdę wyjątkowej RYBY sprawia, że składam sprzęt wcześniej niż to konieczne. Mogę spokojnie usiąść na brzegu i kontemplować. Wszystkie inne sytuacje to jest „napierdalanie do oporu”. Tak to u mnie działa.
Zawsze jest kilka pomysłów do zrealizowania, które się odwleka z braku czasu. To chyba zdrowa sytuacja. Gdybym miał czas sprawdzić wszystkie wody i pomysły JUŻ, to chyba by mi tych wód i pomysłów w pewnym momencie zabrakło. Ograniczona dostępność, przez deficyt czasu, to wspaniały środek utrzymujący ogień wewnętrzny.
Podsumowując ten wywód, napiszę, że w tym wszystkim to chyba chodzi o równowagę. Jakiś taki balans między pięknem otaczającej przyrody, szansą na rybę, widmem porażki i deficytowym dobrem jakim jest czas na wędkowanie. Łowienie w pustej wodzie, łowienie nieswoim sprzętem, łowienie w prywatnym stawie, łowienie tak jak ktoś zaleca czy karze, łowienie na końcu świata, łowienie przy okazji jakiegoś wyjazdu i inne takie łowienia to nie są w ogóle moje łowienia. Tak to już jest. I chyba tak już u mnie będzie. Ale jeśli się zmieni, to napiszę o tym na blogu.
W tym miejscu dziękuję tym, którzy dobrnęli do końca tego wpisu. Równocześnie obiecuję nie zanudzać takimi tekstami zbyt często. Następny już z pewnością będzie zawierał elementy z pola walki – czyli ryby, sprzęt i inne takie .
Zdjęcie poniżej : rzeka, na którą poważny atak odwlekam w czasie już od kilku sezonów. Może w końcu w tym roku ?
Pozdrawiam
- remek, Friko, tpe i 30 innych osób lubią to