Wróciliśmy !
16 dni za granicą Europy.
Przeszło 60 godzin spędzonych na pokładach różnych maszyn latających umożliwiło nam zobaczenie rzeczy, których na naszym kontynencie nie ma.
Na szczęście wszystko przebiegło sprawnie i przyjemnie. Tak jak chciałoby się spędzać urlop.
Rodzinny, niewędkarski wyjazd do Chile postawił mnie przed kolejną szansą zweryfikowania tezy zawartej w tych wpisach na moim blogu :
http://jerkbait.pl/b...le-o-co-chodzi/
http://jerkbait.pl/b...-u-mnie-chodzi/
A więc urlop, a do tego wędka ? Hmmm
Perspektywa powędkowania w wodach południowego Pacyfiku wydała się wystarczającym alibi do wyłamania się z głoszonej postawy niełączenia wakacji rodzinnych z wędkowaniem. Iluzoryczne wręcz szanse ponownego odwiedzenia Wyspy Wielkanocnej zdecydowały o zabraniu travelka w 5 częściach. Do tego kołowrotek i pudełko przynęt.
Po drodze były inne mega atrakcje - Atacama, Patagonia z Torres del Paine, Ziemia Ognista... wędka czekała jednak na swoje 5 minut w tubie w plecaku.
Isla de Pascua to był nasz przedostatni przystanek na zaplanowanej trasie. Mąż prowadzącej hotel okazał się Rapa Nui wędkującym i dysponującym wolnym przedpołudniem dnia następnego. Więc na ryby się umówiliśmy na po śniadaniu.
Wulkaniczne skały z których zbudowana jest cała wyspa - skaliste cyple, gruzowiska głazów i skalne półki to idealne miejsce do przemieszczania się w klapkach japonkach, o ile jest się Rapa Nui
Zastrzegam, nie wywaliłem się, ale jak po kilku minutach dotarłem na szczyt skalistego cypla, a pod nogami mieliśmy 10 metrów wody, to wiedziałem, że moje wyobrażenie i zabrane dalekosiężne pociski do ciskania z brzegu mogą niekoniecznie na takim basenie dać radę.
Marzył mi się głęboko nurkujący wobler o stabilnej i wyraźnej pracy, albo wirówka z korpusem z ołowiu A ja miałem kilka przynęt powierzchniowych, pociski typu Salmo Wave i pływające Slidery...
Miejscowy łowił na chlebek a zamiast wędki miał rurę kanalizacyjną z drewnianą przetyczką - poniżej krótki filmik.
Złowił kilka ryb po czym zarządził odwrót, bo przypływ tego dnia był mizerny. Ja obroniłem się mikro beloną pacyficzną i niezliczonymi braniami nieznanych mi ryb . Brań nie do zacięcia.
Pozostało mi przyjść samemu następnego dnia o tej samej porze i trafić lepszy przypływ. Trafiłem. Złowiłem pierwsze dwie ryby, potem trzecią ...i poszedłem do domu.
Przypływ był mocniejszy. Ryby tak ładowały w wabik, że co któraś się zaczepiała skutecznie.
A jak widać na foto pyski tych stworzeń tego nie ułatwiały.
Ustanowiłem PB w gatunku Aulostomus chinensis - 75 cm
i złapałem dwa egzemplarze podobnego gatunku, ale niestety nazwy nie znam. Ryby miały ok 80 cm długości.
Ale sobie zaliczam
Po kilku skutecznych wyholowaniach spakowałem zabawki i wróciłem na kwaterę. Jednak większą atrakcją były dla mnie poraz kolejny oglądane takie widoki, niż wrzucanie wabika w fale i wyciąganie nieznanych mi ryb.
Dla porównania :
I teraz konkluzja i refleksja. To nie dla mnie. Takie przygodne wędkowanie. Brak elementu rozgryzienia tematu, wniknięcia w temat łowiska, jego mieszkańców.
Pomijam brak klimatu wyprawy wędkarskiej w kontekście kilku godzin czasu na tą aktywność. Ja jednak jak wędkuję to wędkuję. A nie spędzam czas nad wodą z wędką w ręku. To nie dla mnie.
Także tego wszystkiego mi brakowało. A to jednak, tak jak czułem i pisałem wcześniej, w moim wędkarstwie i wędkowaniu jest jednak bardzo ważne.
Traktuję to jako przygodę, oderwanie się od mojego wędkarstwa. Przeżycie czegoś niepowtarzalnego. Ale moje wędkarstwo to jednak nie takie pojedyncze, niepowtarzalne puzzle. To mozolnie budowana całość w ramach tego jak bardzo metodyczne, konsekwentne i zaplanowane wędkarstwo może być .
Wtedy jest progres, satysfakcja z wyników, wtedy to czuję i się w tym odnajduję.
Wartością samą w sobie było kilka godzin spędzonych sam na sam z Rapa Nui. Rozmowy z nim o Wyspie, o ich tradycjach, świecie, kulturze. To było COŚ.
Europejski sum pokazany w telefonie zrobił wrażenie. Ale duże sumy robią wrażenie niemal zawsze i wszędzie, o ile nie ogląda ich moja Żona. Dla niej są "wszystkie takie same, śmierdzące i obleśne" ( a kilka dniówek na Rio Ebro spędziła, więc wie co mówi ).
Cieszę się, że spróbowałem . I że sobie udowodniłem, że nie lubię takich MIX rozwiązań.
Oferowane w miejscowym porcie w Hanga Roa wycieczki na trolling za tuńczykiem z miejscowymi wogóle nie były przeze mnie brane pod uwagę. Akurat frajdę z samego holowania ryb, które nie chcą dać się wyciągnąć, zaspokajam we własnym zakresie, gdy najdzie mnie na pływanie za sumami
Wpis ten ma bardzo subiektywny charakter. Mam tego pełną świadomość. Ale w kontekście poczynionych wcześniej wpisów a ostatnio zaliczonej przygody, pozwoliłem sobie podzielić się z Czytelnikami moimi przemyśleniami w temacie.
A na koniec Mistrzowie - Pingwiny królewskie (Aptenodytes patagonicus), których spotkanie nad Cieśniną Magellana przedłożyłem ponad kilka godzin wędkowania za pstrągiem w jednej z rzek Ziemi Ognistej.
Ale to rzecz jasna kwestia osobistych wyborów. Ja z mojego jestem bardzo zadowolony
I jeden z przewodnich motywów muzycznych podczas jazdy po Patagonii (przejechaliśmy ponad 2000 km) :
- remek, Friko, tpe i 13 innych osób lubią to
Wow! Brawo! Szacun! Hemingway się chowa!!!