Dotychczas nie miałem okazji poświęcić wpisu na blogu jednej rybie.
A może po prostu nie miałem dotychczas takiej ryby ?
Jakieś tam ryby już złapałem w życiu.
Niektóre duże, bo takie pewnie ponad 90 kilogramowe sumy...
Ale rozmiar to nie wszystko
Z perspektywy czasu to chyba mój życiowy szczupak, gdy wynurzył się w 2015 przy łodzi, zrobił na mnie podobne wrażenie i rozdygotał mną skutecznie. Pomijam ryby łapane jako "pierwszy raz", aczkolwiek tamten szczupak właśnie był pierwszym razem (w kategorii 120 plus).
Ale to już 3 lata przeszły od tamtego szczupaka.
Dodatkowo wiem już, że żadna nie działa na mnie tak jak DUŻY PSTRĄG potokowy.
Nie lubię określenia "łowca okazów", ma jakieś złe konotacje z tymi wszystkimi "łowcami", ale niestety mentalnie jednak nie ma już dla mnie ratunku.
Łapanie ryb średnich (małych unikam) czy po prostu konkretnych jest miłym dodatkiem i przerywnikiem w szukaniu TYCH, których szukam. Tych, które mnie nakręcają.
Ponadto się starzeję, nieuchronnie nabieram dystansu, mniej impulsów może mnie wybić z równowagi, szczególnie w kierunku tym pozytywnym...
Ale na szczęście się to zdarza.
Nie przedstawię całego tła wydarzeń, które doprowadziły do tej przygody, bo to zagadnienie na oddzielny wpis, ale ograniczę się krótkiego opisu tego dnia.
Od rana przemierzam sobie solowo, aktywnie wrzucając muchy własnego pomysłu i autorstwa w poszukiwaniu pstrąga.
Kilka rybek udaje mi się złapać, nawet chyba 2 lub 3. Same małe. Łowi mi się dobrze. Mimo, że ewidentnie ryby niespecjalnie są aktywne.
Odwiedzam kolejne ulubione mety, bo jest to pierwszy dzień 3 dniowej solowej wycieczki, wiec korzystając z dobrych hydrowarunków na start wybieram najlepsze sektory, żeby potem nie żałować, jak woda się "zepsuje".
Docieram do odcinka, którego unikam. Odwiedzam go bowiem ...raz w roku, i to też nie w każdym sezonie. Przed nim po prostu jest sensowne wyjście z dżungli a dobrnąć do niego przez rozlewiska nie jest łatwo ...Ale jakoś mnie tam pcha tym razem.
Trudno dostępny, prosty odcinek, mało urozmaicone dno. Nigdy dotąd niczego sensownego tam nie miałem. Czyli "nuda" nad wodą i w wodzie, jeden brzeg podmokły, drugi z domami i szczekającymi psami. No nie jest to rewir, który lubię.
Smaku całej sytuacji dodaje fakt, że łowię od kilku godzin niedawno wykonaną muchą, którą to muchę uznaję arbitralnie, że jest TOP. Tak zaocznie, samemu. Ryby do niej owszem wychodzą jakieś, także nie odstrasza.
Niemniej jednak u mnie w głowie już robi, więc po prostu idę przez rzekę znanymi mi ścieżkami i rzucam, nie tracąc już czasu na zmienianie przynęty. Bo łowię dobrą .
To tak zwana wiara w przynętę w wersji ortodoks.
Podanie muchy pod drzewa po lewej. Defiladka. Podanie muchy na środek, gdzie lekkie wiry robi leżące z prawej strony zwalone drzewo. Szerokość rzeki to może 30 metrów. Mucha wychodzi z tych wirów i nagle ... no właśnie.
Jakby pod wodą biegł lis. Bo nie wydra. Za bardzo rude to jest. Pcha wodę i płynie na moją muchę. Trwa to może 3-4 sekundy. Płynie z nurtem i dogania moją przynetę. I trafia w nią !
Zawrotka ryby po zacięciu, kilka kroków moich w kierunku środka rzeki. Reszta dzieje się odruchowo. Hamulec. Ryba w rynnie powyżej mnie. Nerwowość niewskazana. Ryba do góry. W dół. Zero skoków. Kontroluję sytuację na tyle, że nie ma ryzyka by poszła poniżej mnie. Na szczęście miejsce "słabe". Równe dno, płynie średnio szybko, na środku bez drzew.
Trwa to, jak na pstrągi, długo, bo pewnie z 2 minuty.
Podbierak i jest w środku ten "lis".
Podbierak się wygina, a ja razem z nim.
Do brzegu. Pomiar. Chłonięcie rozmiaru...zdjęcie. Dwa.
Potem do wody i wypuszczanie.
Poszedł dobrze :
A potem, dopiero na spokojnie obejrzałem...
Tutaj we dwóch z Panem Edwinem :
I adekwatny muzyczny komentarz, do tego zajscia :
Pozdrawiam
- Friko, Xavi, tpe i 28 innych osób lubią to
wow - to w Hiszpani takei pstrągi?