Poprzedni mój wpis – podsumowujący pokrótce moje aktywności wędkarskie w mijającym, 2018, roku, wywołał kilka interesujących komentarzy, zamieszczonych pod nim w ramach takiej bardziej rozmowy niźli dyskusji.
W nawiązaniu do myśli wyrażonych tamże, podjąłem pewnego rodzaju wysiłek intelektualny i chciałbym wrócić do przedstawionych tam tez.
Koncepcja jakoby wędkarstwo samo w sobie, bez względu na ryby i ich udział w tej aktywności, było celem samo w sobie, jawić się może jako coś dojrzałego, przemyślanego i nawet rozsądnego.
Nie jest moim celem dyskredytowanie takiego podejścia, ani tym bardziej krytyka osób takie podejście deklarujących. Pozwolę natomiast sobie na kilka słów komentarza takiego podejścia. Otóż moment, w którym ryba (zdobycz) przestaje być tym celem nadrzędnym, implikuje kilka nieuchronnych wniosków. I to jest właśnie „owoc” owego „wysiłku intelektualnego”.
Skoro nie jest celem złowienie ryby…
Można zatem jeździć na ryby, spędzać czas nad wodą w miejscach, sytuacjach gdzie tychże ryb nie ma. Lub szansa na nawiązanie interakcji z rybami jest minimalna. Skoro nie dążymy do interakcji i nie jest to naszym celem, to po co dobierać odwiedzane miejsca pod kątem możliwości spotkania z ryba? Kryterium może być np. odległość do pokonania na łowisko, widoki, atmosfera, ptactwo, możliwość spotkania / niespotkania tego czy owego nad wodą. Atrakcyjności żadnego z powyższych nie neguję, dla mnie okoliczności owe znaczenie mają niebagatelne, ale nadrzędnym jest szansa na spotkanie z RYBĄ.
Można również aktywność nad wodą realizować celem maksymalizacji doznań związanych z posiadanym sprzętem – zabawkami. Bez względu na wynikające z tejże aktywności szansy spotkania z rybą. Dla wielu Kolegów jestem sprzętomaniakiem i lubię nowinki techniczne. Upatruję bowiem w sprzęcie szansy na złowienie ryby. Na zwiększenie tejże szansy. Jeśli łowi mi się czymś dobrze, to dłużej łowię skuteczniej. Jeśli wędkuję mi się bardziej komfortowo, to wolniej się męczę, dłużej pozostaję skoncentrowany, gdy sprzęt mnie nie irytuje i pozwala w pełni skupić się na tym …by złowić RYBĘ.
Można łowić dowolnie, próbować, jak to nazwałem w komentarzu pod poprzednim wpisem. Brak celu nadrzędnego – spotkania ze zdobyczą daje pełną dowolność tego gdzie / kiedy i jak wędkujemy. Koncentrujemy się bowiem na samym wędkowaniu. Nie na wędkowaniu celem złowienia.
Można łowić o dowolnie wybranej porze roku, porze dnia, w warunkach komfortu termicznego, meteorologicznego czy też towarzyskiego lub tego komfortu braku. Brak celu nadrzędnego – dążenia do spotkania zdobyczy pozwala dowolnie określić hierarchię czynników, którymi się kierujemy przy wyborze gdzie i kiedy.
Cały powyższy wywód z jednej strony jest formą autorefleksji, z drugiej strony próbą zrozumienia, o co w tym wszystkim może chodzić ? Jeśli nie finalnie o rybę ?
Dla mnie okoliczności, warunki, sprzęt, towarzystwo są ważne i mało u mnie gotowości kompromisu w kwestii tego gdzie / jak / kiedy i z kim spędzam czas z wędką. Za bardzo ów czas cenię, by na bylejakość w imię kompromisów sobie pozwolić. Nie tracę jednak ostatecznego celu, absolutnego weryfikatora, jakim dla mnie jest spotkanie z rybą, na którą się w danej sytuacji nastawiam.
Kieruję się w moim wędkarstwie logiką, racjonalnością. Zapewne są podejścia inne. Dla mnie jednak wyciąganie wniosków, analiza sukcesów, porażek stanowią integralną część mojego „fishingu”. Prowadzi mnie to do takich czy innych wyborów… a finalnie do takich czy innych zdobyczy.
Hierarchia bowiem jest w moim wędkarstwie czymś nienegocjowalnym i niezastępowalnym. Łowię tak jak lubię, tam gdzie lubię … po to by złowić. Jak nie złowię to analizuję dlaczego nie złowiłem, tak by następnym razem spróbować złowić. By zwiększyć swoje szanse na sukces, który mierzę autorską, subiektywną, miarą łowionych przeze mnie ryb.
Wiele razy pisałem, czy w blogu, czy na forum, ścigam się wyłącznie sam ze sobą. Z nikim nie rywalizuję, nie porównuję się i Koledzy, z którymi spędzam czas nad wodą myślę, że tak właśnie to moje podejście odczuwają.
Finalnie, sam sobie określam wędkarskie cele i sam się przed sobą z nich rozliczam. Rozwój metod, poznawanie nowych łowisk, nauka techniki wędkarskiej czy samodzielnego wykonywania przynęt, wszystko to ma mnie prowadzić do osiągnięcia moich własnych, wędkarskich celów. Owe cele mają płetwy.
Pozdrawiam
Guzu
p.s. I tak muzycznie, ku refleksji :
- lukomat, krzysiek, Janusz Wałaszewski i 7 innych osób lubią to
Odnosze czasem nieodparte wrażenie że te "wyższe doznania",najczęściej w naszym krajowym wydaniu są takim otarciem łez po kolejnym spłynięciu na zero lub prawie zero.Oczywiście,fantastycznie jest pięknie połowić we wspaniałych okolicznościach przyrody,w głuszy,posród spiewu ptactwa i porykiwania jeleni,bez cywilizacji na głowie.Okoliczności doskonałe.
Może jestem mało romantyczny ale wybiorę zamiast takich,pięknych i bezrybnych brzydsze i płaskie ale dające szanse realne na spotkanie z dobrą ryba lub rybami.Cała otoczka tego naszego hobby jest jak najbardziej fajna(dotyczy to i warunków w jakich łowimy i ludzi z którymi to robimy)ale posune się do stwierdzenia że jeśli na końcu nie ma ryb to sens całego procesu mi umyka.