Kilka miesięcy temu poczyniłem retrospektywny wpis traktujący o porażkach poniesionych podczas spotkań ze szczupakami :
http://jerkbait.pl/b...zyli-szczupaki/.
Wychowałem się i wędkarsko dorastałem na nizinach. Więc moje drogi ze szczupakami krzyżowały się regularnie.
Pstrągi, bo o nich będzie ten wpis, były gatunkiem egzotycznym. Takie ostroboki w kropki.
Do czasu.
W roku 2012 na skutek zbiegu szczęśliwych okoliczności wylądowałem nad hiszpańską rzeką, w której Pstrągi mieszkały i mieszkają.
Z obowiązku kronikarskiej uczciwości odnotuję epizod z 2010, kiedy to z okazji mistrzostw świata w łowieniu pstrągów na sztuczne przynęty rozgrywanych w Andorze, miałem okazję złowić pierwsze rybki w kropki w towarzystwie Andrzeja Lipińskiego.
Niemniej jednak za start moich pstrągowych podchodów traktuję właśnie 2012 rok.
Z racji powyższego historyjek z czasów PRL czy lat 90 tych z pstrągami nie opowiem.
Niemniej jednak kilka okazji do łomotu było.
Pamiętam sytuacje właśnie z 2012. Letni przybór, idzie trącona, podwyższona woda. Bez pomysłu kręcę się po rzece.
Staje na łagodnym zakręcie, gdzie kilka kamieni na zewnętrznym łuku tworzy wygodne miejsce, by sobie porzucać. Mam ówczesną ulubioną wędkę, czyli 260 cm 12 lb GL3 Loomisa i postanawiam porzucać sobie hermesem.
Lotny, w tym miejscu szeroko. Można poszaleć. Któryś rzut powyżej mnie i szybkie, boleniowe, zwijanie z nurtem z minimalnymi tylko przerwami i nagle BOOM. Nie wierzę. Zacinam. Gdzieś powyżej mnie brązowo złoty jakby łosoś wyskakuje z wody i momentalnie przemieszcza się z nurtem. Nieświadom tego co będzie potem próbuję holować. Nurt zabiera rybę i zaczyna się najdłuższy odjazd pstrągowy na hamulcu, gdy podniesiona woda niesie sporą rybę coraz dalej ode mnie. Dokręcam hamulec do oporu. Loomis zwija się tak, że od tamtej pory wiem jak taki loomis zwinąć się potrafi... trwa to kilka, kilkanaście sekund. I ryba spada. Dygocząc zwijam hermesa i te kilkadziesiąt metrów wybranej linki.
Od tamtej pory hermes miał być moim pierwszym towarzyszem wypraw pstrągowych.
Wtedy, latem 2012 jeszcze nie przepadłem za pstrągami, przepaść miałem w lutym 2013. Tu nie było bęcków. Był hermes na szybkim kamienisku podany z nurtem. Branie, które wciąż pamiętam i hol ryby pod 60 cm na tego samego Loomisa.
To był punkt zwrotny. Po tym braniu i tej rybie przepadłem za pstrągami. Do dzisiaj ta ryba to mój największy potokowiec złapany na hermesa. Koniec hermesowej dygresji.
Rok 2014 przyniósł mi wiele pięknych chwil nad wodą. Wiele rekordów, ale też miała miejsce sytuacja w marcu 2014.
Dzień spędziliśmy eksplorując różne nowe miejsca. By na koniec dnia stanąć na najgrubszej rynnie i tam poszukać czorta.
Pamiętam, gdy po iluś próbach i zmianach założyłem 13 centymetrowa F13 Rapali i w trakcie autorskiego sposobu obławiania głębokich rynien płytkim dużym woblerem zanotowałem branie z dołu. Bardzo duża ryba podniosła się otwierając wodę i zjadła tą F13. Teraz, kilkadziesiąt holi potem wiem, że tamten pstrąg miał na pewno 65 cm . Albo i więcej. Wziął na przeciwko mnie. Na środku nurtu i mieląc wodę spływał z nurtem. Dość mocny Lamiglas, plecionka i próba przyciągnięcia ryby na spokojną wodę zakończyły żywot agrafki . Zostałem z kocią mordą. Pstrąg z wielkim kolczykiem.
Z tamtego dnia mam więcej zdjęć, bo byliśmy we dwóch.
Nie da się wszystkich wyciągnąć.
W maju tamtego roku, trafiłem deszczowy weekend. Rzeką płynęły takie ilości traw i gałęzi, że łowienie woblerem było niemal wykluczone. Co chwile coś łapał. Wtedy dałem szansę gumowym imitacjom ryb. Podawanych równym tempem równo z nurtem. Drugiego dnia takich prób moją przynętę skasowała ryba, która do dziś uważam, za najgrubszą walkę z pstrągiem, jaką dotychczas stoczyłem. Branie w miejscu, gdzie nurt z płaskiego skalnego tarasu wpada do takiej bani z głębszą wodą. To wszystko na podwyższonej, deszczowej wodzie. Ja poniżej tejże bani. Za mną kilkadziesiąt metrów szypotów z wodą do kolan, kaskadami i skalnymi progami.
Walka typu "rumble in the jungle". Zatrzymałem rybę powyżej siebie. Niezliczone wyskoki, próby podbierania. Utopiony podbierak, dosłownie. W końcu lądowanie przy brzegu. To wszystko w nurcie i brodzeniu po skałach. Po prostu 8 cm gumka wpięła się tak, że musiałoby coś pęknąć. Bo na wypięcie nie było szans.
Taką mam pamiątkę po tamtej majowej przygodzie.
A podbierak odzyskałem niemal 2 lata później. W marcu 2016, znajdując go w bocznym korycie na bardzo niskiej wodzie.
W 2015 roku do arsenału weszły jednohaczykowe muchy. Liczba ryb, które w 2015 i 2016 mi spadała po braniu i krótkim holu była niesamowita. W porównaniu z kolczastym, dwukotwicowym woblerem, taka przynęta z jednym hakiem wymaga rozwinięcia umiejętności holowania. Zacząłem eksperymentować z hakami na przegubie, montażu much na trzonkach z drutu. Głównym motorem tych działań było i pozostaje dążenie do zmniejszenia spadów i zwiększenia skuteczności kontaktów z rybami. Pamiętam mgliste przedpołudnie w styczniu 2016, gdy przy temperaturze plus 1, słabej widoczności i parującej rzece, ryby po prostu chciały zabić muchy. 25 zdecydowanych ataków w podawaną z nurtem skaczącą przynętę i jeden 40tak w podbieraku. Po tamtej mgle byłem pewien, że trzeba wdrożyć COŚ, a nie motać imitacje na drop shotowych hakach 5/0 ....
Niemniej jednak najlepsze modele muszysk na hakach aż do końca 2017 chadzały ze mną na ryby. Tak bardzo je lubiłem, tak bardzo im wierzyłem. Aż na zakończeniu sezonu 2017 pobiłem swój rekord potokowca na nieswoją przynętę. I tamtego dnia postanowiłem już przestać łowić na nieswoje.
Pani Serafina o długości 73 cm wraca skąd wyszła do muchy.
Gdy po rekordowo dobrym początku sezonu 2019 nosiłem już tylko swoje przynęty w portfelu, chodzę bowiem za pstrążkiem z kelnerskim portfelem o długości 20 cm. Nie spodziewałem się, że strata jednej ryby może jeszcze wywołać takie emocje.
Ale w kwietniu 2019 miało to miejsce. Duże, głębokie karpiowe rozlewisko przechodzi gwałtownie w skalne tarasy. Ryby wychodzą na te płycizny na żer. Nie wiem wciąż kiedy tam będą, a kiedy nie. Ale odwiedzam to miejsce maniakalnie. O różnych porach dnia. Wiele razy w trakcie sezonu. W 90% wizyt nie widzę NIC, czasem przeleci kormoran wystraszony z tego karpiowego matecznika, ale czasem... Była godzina do zmierzchu. Cały dzień zaplanowałem tak, by znaleźć się tam własnie około 19. Tak to sobie wymyśliłem. Nawet po drodze przesiadywałem na kamieniach nie chcąc wejść przed zaplanowanym wejściem antenowym.
Z daleka widziałem kilka chlapnięć. Coś się działo na końcu płycizny. Gdy tam dotarłem... Na półmetrowej wodzie skalnego blatu. W czystej wodzie, samiec potokowca, określmy pod 70 cm, gonił jedną rybkę. Wyglądało to jak boleń goniący ukleje. Tylko to był pstrąg. W rzece pstrągowej, na płytkiej wodzie. Widziałem kłapnięcia pyskiem, rybkę co chwilę lecącą nad wodą. I tak chyba trzy albo cztery razy, kilkanaście metrów ode mnie. Niewiele myśląc rzuciłem muchę mniej więcej w tamtą stronę. Kilka szybkich obrotów. Pstrąg skończył pościg i zawraca na głębie. Zobaczył moją muchę. Z impetem leci w stronę muchy, oczywiście wszystko obserwuje zwijając przynętę. Ładuje w wabik. Zacinam. Na płytkiej wodzie otwiera się kipiel. Lewo prawo. Młynki. Zaczynam ustawiać się poniżej ryby i próbuje uspokoić sytuację nie holując za brutalnie. Trwa to 10/ 15 sekund. Kolejny młynek i mucha wypada a ryba bez paniki oddala się w kierunku głębi karpiowej. Widzę samca, hak, kropki. Odpłynął.
Ilość qrw wykrzyczanych wtedy stojąc po kolana w wodzie chyba uratowała mnie od połamania wędki o kolano. Ale było blisko. Od tamtej pory przy każdej okazji jestem w tym miejscu, ale nie dane było mi trafić w moment i obecność...
Przez ostatnie lata dużo już pstrągów udało mi się podebrać. Niektóre można określić nawet mianem Pstrągów. Ale każdy udany hol to wielka radość. A każda strata to zawsze żal i złość. Może to moje ambicjonalne podejście do zagadnienia ? A może to chodzi właśnie o te pstrągi. Bo jak dotąd żadnej rybie tyle czasu, zaangażowania, pracy umysłowej nie poświęciłem.
Muzyczna wkładka, taka na czasie :
- Efex, lukomat, Sławek Oppeln Bronikowski i 25 innych osób lubią to
Daniel te miejscówki w których łowisz - jak ciężki jest to teren ? Standardowo ile robisz km dziennie na takim pstrągowaniu ? Da się iść brzegiem czy raczej musisz iść wodą , czy musisz mieć kolce do brodzenia itp. Może któryś z kolejnych wpisów temu byś poświęcił bo zastanawiam się jak wygląda taka "logistyczna" częśc Twojego pstrągowania