Koniec... i wędkarskie życie po nim
#refleksje
Rzeka przetrwała.
Koniec okazał się katastrofą, ale nie końcem.
Woda i życie płyną dalej.
Zatem po przeszło dwóch latach zamieszczam nowy wpis na blogu.
Sporo się zmieniło. Z odległych czasów przedpandemicznych – tych takich mocno w kropki – pozostały wspomnienia.
Nastały czasy srebrno złote. Albo złoto srebrne. To zależy od rozmiaru...
Punkt ciężkości moich wędkarskich zainteresowań przeniósł się na bolenie. Kolejna wędkarska „zajawka” w mojej wędkarskiej egzystencji. Każda kolejna coraz bardziej świadoma.
Wielokilometrowe marsze nad rzekami pstrągowymi ustąpiły miejsca wielokilometrowym rajdom łodzią motorową.
Jest inaczej, jest inny klimat.
Ale na szczęście jest ten wewnętrzny płomień podparty wielogodzinną analizą. Bez tych dwóch składników próby z wędką dla mnie nie mają sensu. Przy boleniach, jak przy moich próbach pstrągowych, nigdy nie chodzi o ilość. Celem jest powtarzalność w jakości. Jedna ryba 75 plus daje mi większą satysfakcję niż sto 60taków boleniowych. Tak już mam i upływające lata tylko w takim nastawieniu mnie utwierdzają
Czy da się tak wędkować, bo w warunkach dużej rzeki znajdować konkretne bolenie? Łowić selektywnie?
Powoli się tego uczę. Z roku na rok procent ryb z 7ką z przodu wśród łapanych boleni rośnie. Kwestia doboru miejsc, sposobu łowienia i konsekwencji.
W tym roku udało mi się, w ciągu kilku dni złowić kilkanaście konkretnych i tylko jednego poniżej 70. Zero, jedno, dwa, bardzo rzadko więcej brań dziennie…, ale wychodzi z tego ta pożądana powtarzalność.
Czy pstrągi to zakończony rozdział?
Nie, nie czuję tego tak. Jeszcze się kiedyś się za nimi powłóczę.
Ale w trakcie tych dwóch lat bez wpisów na blogu udało mi się zakończyć inny rozdział / wymiar mojego wędkarstwa.
O tym taka anegdotka. Stukilowa.
Otóż na wiosnę 2023, dzięki namowom Kolegów, pierwszy popandemiczny wyjazd sumowy doszedł do skutku. Stara woda, stara metoda. Tylko tyle, że 4 lata od ostatniego wyjazdu minęły. Organizując ten wyjazd postawiłem sprawę jasno: jeśli na tym wyjeździe złowię docelowego suma, to kolejne wyjazdy beze mnie. Co miało być tym docelowym trofeum z wąsami? Najlepiej 250, ale 240 chyba też zrobiłoby robotę (dotychczas miałem kilka ryb 230 plus) -to tak ja przed wyjazdem.
Po kilku dniach pływania miałem pierwsze branie. Z tych skutecznych.
Wyszło, że docelowe będzie 246 cm i ponad 100 kg żywego wąsatego organizmu...
Ten zielony jegomość zamknął dla mnie temat sumów i pozwolił skupić się na innych wyzwaniach w wędkarskim ringu.
Sumy mam skończone.
Bolenie zdecydowanie nie.
Także kolejne plany są malowane na srebrno/ złoto...
I pod to srebro, taki ponadczasowy klasyk : \m/
- tpe, mario, lukomat i 13 innych osób lubią to
Fajnie , że wróciłeś do pisania